Instytut Badań Systemowych Polskiej Akademii Nauk złożył zawiadomienie do prokuratury, że dr Kamil Kulesza działa na niekorzyść instytucji. Naukowiec i jego współpracownicy wystąpili do sądu o zapłatę należnych wynagrodzeń. W perspektywie są kolejne pozwy: o bezprawne wykorzystanie własności intelektualnej. A jeszcze niedawno kierowane przez dr. Kuleszę Centrum Zastosowań Matematyki i Inżynierii Systemów (CZMIS) było perełką w PAN-owskiej koronie, powodem do chluby. Teraz PAN postanowił dzieło Kuleszy zniszczyć. Dlaczego? Co się wydarzyło? Kto jest winny? Zastępy prawników będą udowadniać racje reprezentowanych przez siebie stron. Ja po prostu opowiem tę historię, w której tle, oprócz nauki, są pieniądze (duże) i zwyczajna ludzka zawiść.
Pomysł był rewolucyjny: kiedy w 2010 r. powstawało CZMIS, jego ideą było połączenie nauki z biznesem. Tak jak to dr Kulesza widział w Cambridge i Oksfordzie, gdzie pojechał po doktoracie. Interdyscyplinarny zespół – matematycy, ale nie tylko – miał wykorzystywać naukę do rozwiązywania problemów, z którymi zmagają się firmy. Biznes będzie za to płacić naukowcom, dlatego oni nie będą brać pieniędzy od państwa. Żadnych etatów, żadnych ciepłych posadek, praca na konkretnych projektach. Podpisano z IBS PAN stosowną umowę, która nie miała precedensu w polskiej rzeczywistości. A w zasadzie dwie umowy – datowane na 1 kwietnia (sic!) 2010 r. Pierwsza to ważne 10 lat „Porozumienie ramowe w przedmiocie utworzenia i działalności Centrum Zastosowań Matematyki i Inżynierii Systemów w strukturze Instytutu Badań Systemowych PAN”. Druga (z tą samą datą) o kierowanie przez dr. Kamila Kuleszę CZMIS.
Centrum zostało ustanowione jako część IBS PAN, to Instytut będzie formalnie zawierał umowy z przedsiębiorstwami, na jego konto będą też przelewane pieniądze za zlecenia, stamtąd będą szły dalej – dla zespołu z tytułu umowy o dzieło. Prowadząc księgowość, Instytut miał też bieżącą kontrolę nad działalnością CZMIS.
Twarde jądro zespołu CZMIS stanowiło 20 osób, razem ze współpracownikami było ich około 50. Jedyną osobą, która brała stałą kwotę co miesiąc, był szef i pomysłodawca Centrum, czyli dr Kulesza – bo zajmując się projektem 24 godziny na dobę, nie miał szans na dorabianie gdzie indziej jak jego ludzie. Bez szaleństw, bo 2650 zł miesięcznie, co daje niecałe 32 tys. zł rocznie, i to w formie samozatrudnienia. Mógł też pobierać wynagrodzenie za pracę nad projektami, za które płacił klient biznesowy – jak każdy naukowiec, który pracował w CZMIS nad projektami i wystawiał za swoją prace rahunek. Jeden z punktów mówił, że jeśli zostaną im jakieś pieniądze (były inwestowane na bieżąco w projekty, ludzi i badania), on będzie mógł na koniec roku dostać tytułem premii połowę tej kwoty. Jak twierdzi, przez 6 lat istnienia zespołu w ramach bonusu wziął 35 tys. zł. Powinien 250 tys. zł, ale jak mówi, nie chciał drażnić koleżeństwa, jakoś sobie radził, a poza tym wolał inwestować pieniądze w CZMIS, żeby się rozwijało.
Umowa na kierowanie przez Kuleszę Centrum została podpisana na 5 lat z mechanizmem automatycznego przedłużenia – na niepogorszonych warunkach – na kolejną pięciolatkę. Strona, która chciałaby to zmienić, powinna o tym zawiadomić co najmniej sześć miesięcy przed końcem umowy. Był także, nigdy niewdrożony w praktyce, punkt o rewaloryzacji wynagrodzenia Kuleszy (zwanego w dokumencie Ekspertem) w stosunku do rocznego wynagrodzenia adiunkta w Instytucie. Porozumienie ramowe przewidywało roczny termin wypowiedzenia. Strony deklarowały dobrą wolę i chęć polubownego załatwiania sporów.
Wydawało się, że wszyscy są zadowoleni. IBS PAN, nie płacąc za ich etaty, miał młodych, rzutkich naukowców, którymi można się było chwalić. Oprócz biznesowych robili naukowe projekty, edukowali młodzież, pisały o nich media. Klientów też nie brakowało – Centrum zrealizowało ok. 50 komercyjnych projektów, zarabiając ok. 4 mln zł. Rok 2015 był rekordowy. Poważne firmy: banki, fundusze inwestycyjne, spółki giełdowe, Polska Grupa Zbrojeniowa SA. Pracowali po dwadzieścia godzin na dobę, szli jak burza. Ale powietrze wokół nich zaczęło się robić coraz cięższe i gęstsze. Osoba z IBS PAN, która prosi o anonimowość, bo jeszcze tam pracuje, komentuje to tak: „Doktor Kulesza irytował PAN-owskich profesorów w najwyższym stopniu: swoim wyglądem (pomarańczowa bluza z kapturem zamiast garnituru), zachowaniem (nie okazywał należnego szacunku i uniżoności), poglądami (twierdził, że kompetencje są ważniejsze niż tytuły, a nauka powinna radzić sobie w rynkowej konkurencji). Po zagranicznych studiach, mówiący biegle po angielsku, świetnie dogadywał się zarówno ze sławami naukowymi czołowych uczelni z pierwszych miejsc szanghajskiej listy, jak i z ludźmi biznesu. Nawet ci, którzy go lubili i mu sekundowali, czekali, kiedy i z jakiego kierunku padnie śmiertelny strzał”.
Jest wiosna 2015 r. Minął określony umową czas, notyfikacji nie ma, więc Kulesza umówił się, przy świadkach, na podpisanie nowej pięcioletniej umowy o kierowanie z dyrektorem IBS PAN. Potem wyjechał do Cambridge, z którą to uczelnią współpracuje. Tam dowiedział się, że w skrzynce pocztowej ma awizo. Później okaże się, że jest to pismo od kancelarii prawnej Prokurent wynajętej przez IBS PAN mówiące o tym, że Instytut chce zmienić umowę. Wtedy po raz pierwszy pomyślał, że coś jest nie tak: zmiana umowy po określonym w niej terminie, pismo, które przychodzi podczas jego nieobecności, o której Instytut wiedział, bo to poprzez niego szły bilety lotnicze... Na rozmowę poszedł z prawnikiem. – Warunki zaproponowane przez IBS mnie nie satysfakcjonowały – mówi Kulesza. Twierdzi, że jedną z sugestii, jakie usłyszał, była ta, że mimo innych zapisów w porozumieniu ramowym CZMIS powinien dzielić się z ISB PAN pieniędzmi, jakie płacą firmy. To tzw. overhead, procent od zlecenia. Nie podobało mu się to. Umówili się na następne spotkanie, a równolegle prawnicy CZMIS prowadzili rozmowy z Prokurentem. W tym czasie biznes szedł jak zwykle, IBS PAN podpisywał umowy z klientami, oni pracowali i „dowozili wyniki”. Ale w pewnym momencie – to kwiecień 2016 r. – pieniądze z wystawianych przez pracowników Centrum rachunków przestały wpływać na ich konta. Potem zdarzenia potoczyły się szybko. Naukowcy się buntują, Kulesza przekonuje ich, żeby pracowali mimo wszystko. Podpisywane są kolejne umowy z firmami. Kilku znamienitych naukowców próbuje mediować – bez skutku. – Większości pieniędzy z tytułu umów o dzieło, za które klienci zapłacili, zespół nie dostał do dziś – mówi Kulesza. To kwota ok. 220 tys. zł z tytułu 50 umów dla ok. 20 osób. Część zespołu dostała pieniądze, ale trudno doszukać się klucza, według którego płacono – może chodzi o to, że uiszczone zostały rachunki o najniższej wartości.
Potem następuje trzęsienie ziemi – Kulesza już nie jest w stanie przekonywać współpracowników, że powinni pracować za darmo. Ci odchodzą od biurek, a raczej od komputerów. Mają dość. Tak samo jak firmy, które wpłaciły zaliczki, ale nie mogą się doczekać wyników pracy CZMIS. W czerwcu 2016 r. pierwsza firma zrywa umowę i żąda od IBS PAN ok. 500 tys. zł odszkodowania. Potem z roszczeniami występują kolejni klienci. Instytut prosi Kuleszę, żeby pomógł dogadać się z kontrahentami. Mediował. Jest jesień 2016 r. Naukowiec próbuje, zależy mu na kontynuowaniu projektu, ale ma związane ręce. – Mimo braku płatności dowieźliśmy wynik badań dla Budimexu SA, ale potem ekipa powiedziała „dość” i wynajęła prawników – mówi. Rozmowy polubowne nie przyniosły skutku – efektem są pozwy naukowców o zaległe wynagrodzenie. Ale także żądania jednej z firm, która chce od IBS PAN zwrotu ok. 100 tys. zł w związku ze sprzedaniem jej przez Instytut wyników prac, do których ten nie miał praw. Firma ta zapłaciła już osobom z CZMIS odszkodowania z tego tytułu. Tak nawiasem mówiąc, praca zespołu Kuleszy dla tej firmy została nagrodzona na początku zeszłego roku przez Ministerstwo Cyfryzacji w ramach „Forum Młodych Mistrzów – ekonomiczne aspekty informatyzacji państwa”. Teraz, jak mówi dr Kulesza, w przygotowaniu są dalsze pozwy przeciwko IBS o to, że sprzedał wyniki prac ludzi z CZMIS, ale im samym za to nie zapłacił. A więc sprzeniewierzył się prawu autorskiemu. Sprawa dotyczy m.in. dwóch spółek giełdowych, dwóch strategicznych spółek państwowych i firm finansowych. Prawnicy mają co robić. Tyle że jednych – tych pracujących dla IBS PAN – opłaca się z budżetowych pieniędzy. A drugich – tych występujących w imieniu zespołu Centrum – finansują naukowcy, którym nie zapłacono za ich pracę.
I którzy 23 stycznia tego roku przyszli jak zwykle do pracy i zastali zaplombowane pokoje – dowiedzieli się, że IBS PAN wypowiedział porozumienie ramowe ze skutkiem natychmiastowym. W pomieszczeniach Instytutu zostały ich rzeczy osobiste, dokumentacja z badań, kilka lat życia.
Kiedy to się działo, szef Centrum siedział w Cambridge, taka dziwna koincydencja.
Do tej pory IBS zapłacił firmom blisko 500 tys. zł z tytułu porozumień ugodowych za niezrealizowane umowy. Kolejne roszczenia opiewają na ponad 700 tys. zł.
Zapytałam o interpretację tej naukowo-biznesowej awantury PAN oraz IBS. Ten ostatni nie odpowiedział wcale. Z centrali PAN dostałam odpowiedź, w której Akademia powołuje się na audyt przeprowadzony za 12 287,70 zł w lipcu 2016 r. przez DPC A. Danylczenko i Spółka Sp. jawna z Opola, wyłonioną na podstawie stosownych przepisów.
W ocenie audytorów „Porozumienie ramowe w przedmiocie utworzenia i działalności Centrum Zastosowań Matematyki i Inżynierii Systemów (CZMIS) w strukturze Instytutu Badań Systemowych PAN z dnia 7 kwietnia 2010 r.” (faktycznie z dnia 1 kwietnia – red.) zawiera niekorzystne zapisy dla Instytutu i faworyzuje Eksperta zarządzającego CZMIS. W szczególności dotyczy to braku nadzoru Instytutu nad działalnością Eksperta, niesymetrycznych zapisów dotyczących kar umownych i całkowitej odpowiedzialności Instytutu za działalność Centrum. Umowa o kierowanie CZMIS z dnia 1 kwietnia 2010 r. została zawarta z naruszeniem przepisów ustawy o zamówieniach publicznych. Wymienione wyżej porozumienie ramowe oraz umowa nie zawierają zapisów dotyczących planowania wydatków i zadań Centrum.
I tak dalej.
– Wydawało mi się, że jeśli prosty robotnik nauki zawiera umowę z instytucją państwową, która dysponuje sztabem prawników czuwających nad jej legalnością, to może czuć się bezpiecznie – komentuje dr Kulesza. I dodaje, że wciąż jest zszokowany tym, że placówka naukowa, publiczna, finansowana z budżetowych pieniędzy, może w ten sposób postępować.
„CZMIS jako jednostka organizacyjna IBS PAN musi w ramach osiąganych przychodów pozabudżetowych pokrywać co najmniej proporcjonalnie do faktycznego zużycia koszty eksploatacyjne budynku, usług telekomunikacyjnych, sprzątania i ochrony, kosztów obsługi administracyjnej i księgowej. Bez zmiany stanowiska dr. Kamila Kuleszy w tych kwestiach osiągnięcie jakiegoś kompromisu w sprawie nie wydaje się możliwe” – brzmi oficjalna odpowiedź PAN.
Nieoficjalnie jej pracownicy komentują, że Kulesza naruszył święte zasady funkcjonowania instytucji naukowych. Które polegają mniej więcej na tym, że zasiadająca we władzach ekipa ssie przez grubą słomkę pieniądze z budżetu i z grantów. W 2015 r. głośna była w środowisku naukowym sprawa związana z Instytutem Chemii Fizycznej PAN, kiedy na skutek audytu zleconego jeszcze przez prof. Michała Kleibera, poprzednika obecnego prezesa PAN, profesora Jerzego Duszyńskiego, okazało się, że w ciągu dwóch lat dwie osoby z kierownictwa IChF zarobiły ok. 1,5 mln zł.
Przeprowadzony tam audyt wykazał, że w 2014 r. dyrektor tej naukowej placówki zarobił ponad 600 tys. zł (czyli ponad 50 tys. zł miesięcznie), a jego zastępca ok. 400 tys. zł (ponad 33 tys. zł miesięcznie). Historię opisał portal WirtualnaPolska.pl, ale bałagan szybko został zamieciony pod dywan.
Jak dowiaduje się DGP, podobne praktyki stosowano w większości jednostek podległych PAN – jedno ze źródeł mówi, że nawet w 50 na 65. Mechanizm wysysania pieniędzy polegał, w dużym skrócie, na tym, że oprócz stałego wynagrodzenia z tytułu pracy szefostwo instytutów zarabiało na „podczepianiu się” do grantów oraz na premiach, które były udzielane sobie wzajemnie – na zasadzie dyrektor podpisuje się pod wnioskiem wicedyrektora, a pod wnioskiem o premię dyrektora podpis składa główny księgowy.
Źródło w kancelarii premiera – któremu podlega PAN – potwierdziło takie zachowania. – Po aferze w IChF zrobiliśmy w porozumieniu z władzami PAN przegląd, w którego trakcie wyszło, że pieniądze budżetowe były czerpane szeroką strugą, ludzie zatrudnieni w Akademii pobierali apanaże, które nijak nie przystawały do ich osiągnięć – mówi źródło. Kiedy sprawa wyszła na jaw, prezes Duszyński został wezwany na rozmowę do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Usłyszał tam, że takie praktyki nie będą tolerowane. Rezultatem było to, że dyrektorzy inkryminowanych placówek PAN oddali budżetowi państwa pieniądze, do przelewów dołączając tzw. czynny żal – oświadczenie o popełnieniu czynu zabronionego. To mechanizm uwzględniony w przepisach, kiedy podatnik nie wywiązał się w terminie z obowiązków wobec Skarbu Państwa, a ma nadzieję, że nie zostanie ukarany za swoje zaniechania. Z nieoficjalnych informacji DGP wynika, że wpłaty na rzecz państwowego budżetu wyniosły ok. 20 mln zł. Podobno zapłaciła połowa instytutów. Zapytałam o to Akademię w osobie jej wiceprezesa (prezes Duszyński przebywał za granicą), prof. Pawła Rowińskiego. Profesor przyznał, że podobna sytuacja miała miejsce, ale sprawa dotyczy w gruncie rzeczy ustawy kominowej i jest dość skomplikowana oraz niejednoznaczna. – Dyrektorami instytutów zostali profesorowie, którzy prowadzili wcześniej badania naukowe, na które dostawali granty. Potem do tego doszły dyrektorskie pensje. Im było trudno oddzielić te zarobki, zresztą nawet prawnicy w różny sposób interpretują tę kwestię – mówi prezes Rowiński. Jak twierdzi, rozmowa w KPRM dotyczyła bardziej tego, aby zwiększyć nadzór prezesa PAN nad instytutami, które dziś stanowią całkiem niezależne byty. – My nie mamy nawet wglądu do ich dokumentów źródłowych – podkreśla prof. Rowiński. Po tym spotkaniu szefostwo PAN rozmawiało z dyrektorami instytutów, w których ewentualnie mogły nastąpić jakieś nieprawidłowości, aby zweryfikowali dokumenty i, jeśli pieniądze były pobierane niezależnie, zwrócili je. – Nie mam jednak wiedzy, ilu dyrektorów to zrobiło ani na jaką kwotę – zapewnia wiceprezes PAN. Jest jednak przekonany, że kwota 20 mln zł jest grubo przesadzona. – To nie ta skala. Jeśli chodzi o Instytut Chemii Fizycznej, od którego wszystko się zaczęło, dla sprawdzenia, czy wszystkie ewentualne nieprawidłowości zostały wyjaśnione, zarządzono kolejny audyt – wyjaśnia prof. Rowiński.
Kamil Kulesza: „Jesteśmy tym zmęczeni, zamiast pracować, ja i moi współpracownicy składamy zeznania. Na policji, w prokuraturze”.
PAN: „Konkludując, na podstawie ustaleń z wyżej wymienionego audytu można stwierdzić, iż źródłem obecnego konfliktu są nieprawidłowości w pierwotnych rozwiązaniach organizacyjnych regulujących powołanie i funkcjonowanie CZMIS w ramach IBS PAN”.
KPRM: „Uprawnienia kontrolne państwa nad PAN są iluzoryczne i czysto formalne. Możemy tylko podziękować panu prezesowi (Duszyńskiemu - red.), że wziął się za sprzątanie tego bałaganu. Kwestiami finansowymi PAN powinna zająć się NIK. Bo ani premier, ani minister nauki nie mają takich kompetencji”.
Pracownik IBS: „Doktor Kulesza może jest i mądry, ale w rzeczywistości głupi. Gdyby podzielił się z szefami i nie zgrywał mędrca, który ma receptę na uzdrowienie polskiej nauki, miałby święty spokój. Bo ta narracja o synergii biznesu z nauką to tylko bajka, w którą nikt nie wierzy. Z wyjątkiem takich wariatów jak on, wychowanych w realiach, które do nas nijak nie przystają”.