Zawieszenie kierunku, niejasny los studentów, zmarnowane pieniądze za czesne, zawiadomienie do prokuratury. Wydawałoby się, że taka sekwencja wydarzeń zarezerwowana jest dla prywatnych Sorbon z prowincji i nijak nie dotyczy renomowanych instytutów. Ale okazuje się, że elita też nie jest wolna od chałtury.
W 2012 r. w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN pojawił się pomysł powołania nowego kierunku: social media. Jego program napisał absolwent INE Przemysław Kołak, a wykładowcy spoza PAN zawierali umowy z akademią. Sam Kołak miał otrzymać wynagrodzenie proporcjonalne do zysku PAN. Przy pierwszym podejściu kierunek nie wypalił – nie było chętnych. Kołak znalazł jednak firmę, która zajęła się reklamą, a w zamian została współudziałowcem kursu (miała mieć udział w zyskach). Nowo zrekrutowani studenci płacili po 6 tys. zł za dwa semestry. PAN zarabiała. Zarabiał też pomysłodawca Przemysław Kołak.
W maju 2013 r. instytutem zaczął kierować nowy dyrektor prof. Cezary Wójcik. Dopatrzył się nadużyć, rozwiązał kierunek, a sprawa trafiła do prokuratury. Ze strony internetowej INE zniknęły dane o kierunku. Studentów nie poinformowano, dlaczego zajęcia zostały zawieszone. Dziś dyrektor INE twierdzi, że jego instytut... w ogóle nie otwierał kierunku. Studentom do tej pory nie zwrócono pieniędzy.
– Straciłam zaufanie do Polskiej Akademii Nauk – mówi jedna ze słuchaczek. Co na to PAN? – Program tych studiów nie był tworzony w INE PAN, żaden wykładowca z naszego instytutu nie prowadził wykładów w ramach tych studiów, a kwestia ich utworzenia nigdy nie była przedmiotem obrad rady naukowej INE PAN – zapewnia prof. Wójcik.
Wiceprezes PAN prof. Mirosława Marody, która przyglądała się sprawie, mówi, że PAN nie ma bezpośredniego wpływu na działalność instytutów. – To są jednostki, które mają osobowość prawną. Nasz nadzór polega na tym, że możemy zlecić audyt albo wymienić dyrektora. Zleciliśmy więc audyt – mówi prof. Marody. Jej zdaniem ta sytuacja to efekt przeregulowania prawno-biurokratycznego połączonego z naciskiem na komercjalizację nauki.
Co na to Przemysław Kołak i były dyrektor studiów podyplomowych INE PAN Krzysztof Adamiec, który dał zielone światło dla social media? Napisali list protestacyjny do prezesa PAN Michała Kleibera, do ministra nauki i do premiera Donalda Tuska.
zobacz także:
Możliwość dodatkowych dochodów w ramach własnego instytutu była kusząca
Na początku 2013 r. grupa słuchaczy rozpoczęła studia podyplomowe organizowane przez Instytut Nauk Ekonomicznych PAN. Cena – jak na renomowany instytut – była przystępna: 6 tys. zł za dwa semestry na kierunku social media. Część wpłaciła z góry całą kwotę. Innym studia opłacali pracodawcy.
Słuchacze to głównie marketingowcy, rzecznicy prasowi firm i urzędów. – Zajęcia były na początku ciekawe. Prowadzili je znani blogerzy – mówi Marzena Smolińska, jedna ze słuchaczek, która zapłaciła za całe studia z góry.
Kiedy któryś wykładowca się nie spodobał, słuchacze zgłosili zastrzeżenia do organizatorów. Prowadzącego zmieniono. Z czasem jakość zajęć zaczęła się pogarszać. Niektóre z nich odwoływano w ostatniej chwili. – Kiedy skończyło się pierwsze półrocze, instytut przestał się z nami w ogóle kontaktować. Nie wyznaczono nowych terminów zjazdów – mówi inna słuchaczka, Karolina Szymczak.
Dotarł jedynie e-mail o tym, że studia zostały zawieszone, a organizatorzy nie mają na to wpływu. – Nie interesuje mnie, czyja to wina. Zależy mi na odzyskaniu pieniędzy. Ponadto mam ogromny żal, że zmarnowano nasz czas i potraktowano bez szacunku – podkreśla Smolińska.
Pomysł na studia podyplomowe social media powstał w 2012 r. Do kierownika studiów podyplomowych Krzysztofa Adamca zgłosił się były absolwent MBA prowadzonych przez Instytut Nauk Ekonomicznych, doktor z Uniwersytetu Warszawskiego i praktyk marketingu. Przedstawił kilka ofert studiów. Dostał zgodę kierownictwa instytutu, by otworzyć dwoje z nich, m.in. social media. Zatrudniono go jako koordynatora. Umowa została podpisana między INE PAN – reprezentowanym przez ówczesnego dyrektora – a Przemysławem Kołakiem, który wziął na siebie organizację, szukał wykładowców, przygotowywał program. Wykładowcy zawierali umowy z PAN. Dzięki akcji marketingowej zgłosiło się ok. 20 słuchaczy i studia ruszyły. Umowy ze studentami podpisywał dyrektor studiów podyplomowych, a pieniądze spływały na konto PAN.
W maju 2013 r. w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN pojawił się nowy dyrektor prof. Cezary Wójcik. I na podstawie audytu zawiesił studia. Stwierdził, że są prowadzone w nielegalny sposób. – Próbowaliśmy się z nim skontaktować i wyjaśnić sprawę, ale otrzymałem jedynie oficjalne oświadczenie, że sprawa jest badana – mówi Kołak. Organizatorzy apelowali do dyrektora, by jak najszybciej podjął decyzję co do losów studiów, a także żeby dał znać, jak załatwić sprawę ze słuchaczami.
– Dowiedzieliśmy się, że w związku z wynikami audytu sprawa została skierowana do prokuratury – twierdzi Adamiec, który został zwolniony z instytutu. Zarówno on, jak i Przemysław Kołak napisali list protestacyjny do prezesa PAN Michała Kleibera i przesłali go do wiadomości ministra nauki oraz premiera Donalda Tuska.
Nowa dyrekcja utrzymuje, że studia social media nie były prowadzone przez Instytut Nauk Ekonomicznych PAN. – Program tych studiów nie był tworzony w INE PAN, żaden wykładowca z naszego instytutu nie prowadził na nich wykładów, a kwestia ich utworzenia nigdy nie była przedmiotem obrad rady naukowej INE PAN – przekonuje prof. Cezary Wójcik. Dodaje, że studia były prowadzone przez osobę prywatną i jego firmę.
Zapewnia, że po objęciu stanowiska chciał uporządkować sprawy dotyczące instytutu. Okazało się, że przy większości studiów podyplomowych brakuje dokumentacji. A największe braki były właśnie na social media. Jego zdaniem otworzył je pracownik INE PAN bez uprawnień. Dlatego nie można ich traktować jako studiów prowadzonych przez instytut.
Audyt, który przeprowadzono w INE PAN, wykazał, że w instytucie dochodziło do nieprawidłowości. Wykazano braki w dokumentacji, np. niezatwierdzenie kierunku przez radę naukową. W umowach ze studentami była też obietnica, że otrzymają dyplom. Tymczasem na tego rodzaju studiach można otrzymać jedynie świadectwo ukończenia. W audycie nie było zarzutów co do poziomu studiów. Wykazano jednak, że umowa INE PAN z firmą koordynującą studia była niekorzystna dla instytutu. Pojawił się zarzut niegospodarności, a sprawa została skierowana do prokuratury.
Pytany o nią jeden z pracowników INE PAN mówi dosadnie: – Od teraz instytut nie będzie już frymarczył dobrym imieniem swoim i PAN, aby osoby trzecie kręciły lody na godności zacnej państwowej instytucji. Nie będzie też wyłudzał pieniędzy za świadczenia niemożliwe do spełnienia.
Dyrektor Wójcik pytany o to, dlaczego nowa dyrekcja nie kontaktowała się ze słuchaczami, przekonuje, że pierwsze e-maile od nich dostał dopiero w grudniu. Przyznaje jednak, że pieniądze od słuchaczy wpływały na konto instytutu i nadal tam są, więc zamierza jakoś rozwiązać sprawę. – Ponieważ na materiałach i umowach przekazywanych uczestnikom studiów pojawia się logo PAN, podjęte zostały działania wyjaśniające w tej sprawie – mówi Kowalski. I dodaje, że obecnie jest opracowywane rozwiązanie zapewniające uczestnikom ukończenie studiów zgodnie z prawem i w ramach INE PAN.
Dyrekcja rozważała, co zrobić z innymi studiami podyplomowymi, w których też dopatrzono się braków w dokumentacji, w tym MBA. Uznano, że część się zostawi i przywróci zgodność z prawem, bo były organizowane wewnątrz PAN i prowadzone m.in. przez wykładowców instytutu. Tylko w prowadzenie kierunku social media były włączone dwie zewnętrzne firmy.
Studenci są rozżaleni. Przekonują, że nie interesują ich wewnętrzne spory w PAN. Mimo pism kierowanych do różnych osób nikt się z nimi nie skontaktował. Pierwszy odzew nastąpił dopiero po naszej interwencji. – Nie będę chciała kontynuować u nich studiów. U mnie w pracy śmieją się, że to jak sprawa Amber Gold – biorą kasę, obiecując kokosy, a potem zostawiają z niczym – mówi jedna ze słuchaczek. Ona sama otrzymała dofinansowanie z pracy. Najpierw zapłaciła całość, a kiedy przedstawiła fakturę, pracodawca przelał jej 2 tys. zł. Gdy okazało się, że nie otrzyma dyplomu, pojawiła się kwestia zwrotu pieniędzy.
Jeden z pracowników PAN uważa, że cała sprawa to efekt nieudolnego parcia na komercjalizację nauki. Pensje pracowników instytutów PAN są niskie. Przez zakaz wieloetatowości w szkolnictwie wyższym nie mogą oni już dorabiać. Możliwość dodatkowych dochodów w ramach własnego instytutu była kusząca. Dyrekcja, chcąc jak najszybciej otworzyć studia, pomijała wymogi proceduralne. Efekty były dobre – mieli coraz więcej studentów, a w INE pensje uzrosły nawet do 7 tys. zł. Miało być dobrze. I przez chwilę nawet było.
Maknal(2014-01-20 11:25) Zgłoś naruszenie 00
Przy studiach podyplomowych podpisuje się zwykle umowę , pytanie z kim ją podpisano, jeśli z osoba która n ten czas reprezentowała INE PAN to nie ma znaczenia czy zajęcia realizował pracownicy instytutu czy też nie, INE PAN powinien zrealizować usługę albo oddać pieniądze. Natomiast jeśli ktoś się "podszywał" to sprawa jest sprawą karną, ale w tej sytuacji INE PAN jeśli nie chce mieć łatki instytucji nierzetelnej powinna spotkać się z słuchaczami i im sto wszystko wyjaśnić oraz (co by było w dobrym tonie) zaproponować inne studia lub inny rodzaj rekompensaty. Niezależnie od tego albo INE PAN jest stroną i jest odpowiedzialne albo jest stroną oszukaną i wchodzi prokurator, nie ma zatem sytuacji gdzie są to spory w rodzinie a oszukanym nic do tego.
OdpowiedzDo Słuchacza(2014-01-23 13:21) Zgłoś naruszenie 00
Ciekawe rzeczy waść pisze ... zwłaszcza, że na wspomnianych studiach było 17 osób, a tu nagle 51 się zrobiło ...
OdpowiedzSłuchacz(2014-01-21 11:34) Zgłoś naruszenie 01
Zajęcia były i są ciekawe. O to nie można mieć pretensji. Reszta z zamieszaniem to prawda ale o braku kontaktu to już bzdura.
OdpowiedzJestem jednym ze słuchaczy. Rozwiązanie zostało znalezione i jest wdrażane (zasługa Wójcika). Ta jedna ze słuchaczek to pewna Pani, która poza płakaniem na spotkaniach i rzewnych historiach o tym jak biedna przez burzę dojeżdżała z Poznania, niczym się nie wykazała. Myślała, że jak zapłaci to dostanie dyplom a nagle okazało się, że trzeba coś robić i stąd rozżalenie. Jakoś pozostałe 50 osób jest w miarę zadowolone z ustaleń mających na celu unormowanie sytuacji.