Możliwość dodatkowych dochodów w ramach własnego instytutu była kusząca
Na początku 2013 r. grupa słuchaczy rozpoczęła studia podyplomowe organizowane przez Instytut Nauk Ekonomicznych PAN. Cena – jak na renomowany instytut – była przystępna: 6 tys. zł za dwa semestry na kierunku social media. Część wpłaciła z góry całą kwotę. Innym studia opłacali pracodawcy.
Słuchacze to głównie marketingowcy, rzecznicy prasowi firm i urzędów. – Zajęcia były na początku ciekawe. Prowadzili je znani blogerzy – mówi Marzena Smolińska, jedna ze słuchaczek, która zapłaciła za całe studia z góry.
Kiedy któryś wykładowca się nie spodobał, słuchacze zgłosili zastrzeżenia do organizatorów. Prowadzącego zmieniono. Z czasem jakość zajęć zaczęła się pogarszać. Niektóre z nich odwoływano w ostatniej chwili. – Kiedy skończyło się pierwsze półrocze, instytut przestał się z nami w ogóle kontaktować. Nie wyznaczono nowych terminów zjazdów – mówi inna słuchaczka, Karolina Szymczak.
Dotarł jedynie e-mail o tym, że studia zostały zawieszone, a organizatorzy nie mają na to wpływu. – Nie interesuje mnie, czyja to wina. Zależy mi na odzyskaniu pieniędzy. Ponadto mam ogromny żal, że zmarnowano nasz czas i potraktowano bez szacunku – podkreśla Smolińska.
Pomysł na studia podyplomowe social media powstał w 2012 r. Do kierownika studiów podyplomowych Krzysztofa Adamca zgłosił się były absolwent MBA prowadzonych przez Instytut Nauk Ekonomicznych, doktor z Uniwersytetu Warszawskiego i praktyk marketingu. Przedstawił kilka ofert studiów. Dostał zgodę kierownictwa instytutu, by otworzyć dwoje z nich, m.in. social media. Zatrudniono go jako koordynatora. Umowa została podpisana między INE PAN – reprezentowanym przez ówczesnego dyrektora – a Przemysławem Kołakiem, który wziął na siebie organizację, szukał wykładowców, przygotowywał program. Wykładowcy zawierali umowy z PAN. Dzięki akcji marketingowej zgłosiło się ok. 20 słuchaczy i studia ruszyły. Umowy ze studentami podpisywał dyrektor studiów podyplomowych, a pieniądze spływały na konto PAN.
W maju 2013 r. w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN pojawił się nowy dyrektor prof. Cezary Wójcik. I na podstawie audytu zawiesił studia. Stwierdził, że są prowadzone w nielegalny sposób. – Próbowaliśmy się z nim skontaktować i wyjaśnić sprawę, ale otrzymałem jedynie oficjalne oświadczenie, że sprawa jest badana – mówi Kołak. Organizatorzy apelowali do dyrektora, by jak najszybciej podjął decyzję co do losów studiów, a także żeby dał znać, jak załatwić sprawę ze słuchaczami.
– Dowiedzieliśmy się, że w związku z wynikami audytu sprawa została skierowana do prokuratury – twierdzi Adamiec, który został zwolniony z instytutu. Zarówno on, jak i Przemysław Kołak napisali list protestacyjny do prezesa PAN Michała Kleibera i przesłali go do wiadomości ministra nauki oraz premiera Donalda Tuska.
Nowa dyrekcja utrzymuje, że studia social media nie były prowadzone przez Instytut Nauk Ekonomicznych PAN. – Program tych studiów nie był tworzony w INE PAN, żaden wykładowca z naszego instytutu nie prowadził na nich wykładów, a kwestia ich utworzenia nigdy nie była przedmiotem obrad rady naukowej INE PAN – przekonuje prof. Cezary Wójcik. Dodaje, że studia były prowadzone przez osobę prywatną i jego firmę.
Zapewnia, że po objęciu stanowiska chciał uporządkować sprawy dotyczące instytutu. Okazało się, że przy większości studiów podyplomowych brakuje dokumentacji. A największe braki były właśnie na social media. Jego zdaniem otworzył je pracownik INE PAN bez uprawnień. Dlatego nie można ich traktować jako studiów prowadzonych przez instytut.
Audyt, który przeprowadzono w INE PAN, wykazał, że w instytucie dochodziło do nieprawidłowości. Wykazano braki w dokumentacji, np. niezatwierdzenie kierunku przez radę naukową. W umowach ze studentami była też obietnica, że otrzymają dyplom. Tymczasem na tego rodzaju studiach można otrzymać jedynie świadectwo ukończenia. W audycie nie było zarzutów co do poziomu studiów. Wykazano jednak, że umowa INE PAN z firmą koordynującą studia była niekorzystna dla instytutu. Pojawił się zarzut niegospodarności, a sprawa została skierowana do prokuratury.
Pytany o nią jeden z pracowników INE PAN mówi dosadnie: – Od teraz instytut nie będzie już frymarczył dobrym imieniem swoim i PAN, aby osoby trzecie kręciły lody na godności zacnej państwowej instytucji. Nie będzie też wyłudzał pieniędzy za świadczenia niemożliwe do spełnienia.
Dyrektor Wójcik pytany o to, dlaczego nowa dyrekcja nie kontaktowała się ze słuchaczami, przekonuje, że pierwsze e-maile od nich dostał dopiero w grudniu. Przyznaje jednak, że pieniądze od słuchaczy wpływały na konto instytutu i nadal tam są, więc zamierza jakoś rozwiązać sprawę. – Ponieważ na materiałach i umowach przekazywanych uczestnikom studiów pojawia się logo PAN, podjęte zostały działania wyjaśniające w tej sprawie – mówi Kowalski. I dodaje, że obecnie jest opracowywane rozwiązanie zapewniające uczestnikom ukończenie studiów zgodnie z prawem i w ramach INE PAN.
Dyrekcja rozważała, co zrobić z innymi studiami podyplomowymi, w których też dopatrzono się braków w dokumentacji, w tym MBA. Uznano, że część się zostawi i przywróci zgodność z prawem, bo były organizowane wewnątrz PAN i prowadzone m.in. przez wykładowców instytutu. Tylko w prowadzenie kierunku social media były włączone dwie zewnętrzne firmy.
Studenci są rozżaleni. Przekonują, że nie interesują ich wewnętrzne spory w PAN. Mimo pism kierowanych do różnych osób nikt się z nimi nie skontaktował. Pierwszy odzew nastąpił dopiero po naszej interwencji. – Nie będę chciała kontynuować u nich studiów. U mnie w pracy śmieją się, że to jak sprawa Amber Gold – biorą kasę, obiecując kokosy, a potem zostawiają z niczym – mówi jedna ze słuchaczek. Ona sama otrzymała dofinansowanie z pracy. Najpierw zapłaciła całość, a kiedy przedstawiła fakturę, pracodawca przelał jej 2 tys. zł. Gdy okazało się, że nie otrzyma dyplomu, pojawiła się kwestia zwrotu pieniędzy.
Jeden z pracowników PAN uważa, że cała sprawa to efekt nieudolnego parcia na komercjalizację nauki. Pensje pracowników instytutów PAN są niskie. Przez zakaz wieloetatowości w szkolnictwie wyższym nie mogą oni już dorabiać. Możliwość dodatkowych dochodów w ramach własnego instytutu była kusząca. Dyrekcja, chcąc jak najszybciej otworzyć studia, pomijała wymogi proceduralne. Efekty były dobre – mieli coraz więcej studentów, a w INE pensje uzrosły nawet do 7 tys. zł. Miało być dobrze. I przez chwilę nawet było.