Rozporządzenie hamujące „receptomaty” jest niedopracowane. Są sposoby na jego obejście – uważają eksperci i apelują do resortu zdrowia o uszczelnienie przepisów.

Fentanyl, oksykodon, morfina i susz oraz żywica konopna to substancje, na które receptę od dziś lekarz może wypisać tylko po osobistym zbadaniu pacjenta, a za pomocą teleporady przedłużyć ją może tylko lekarz podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) – wynika z rozporządzenia ws. środków odurzających i substancji psychotropowych.

Kłopot w tym, że rozporządzenie, które miało pomóc rządowi wygrać „wojnę z opioidami”, jest nieszczelne. Resort zdrowia nie posłuchał bowiem głosu lekarzy i możliwość przepisywania recept na opioidy poprzez teleporadę dał nie medykom leczącym ból, ale lekarzom podstawowej opieki zdrowotnej (POZ), którzy nie zajmują się w Polsce leczeniem bólu. Już na etapie konsultacji publicznych konsultant krajowa anestezjologii i intensywnej terapii prof. Katarzyna Kotfis i konsultant krajowy medycyny paliatywnej Artur Pakosz zwracali resortowi uwagę, że leczenie przewlekłego bólu, m.in. u chorych terminalnie lub na nowotwory, prowadzone jest głównie przez lekarzy medycyny paliatywnej i anestezjologów, a lekarze POZ niezmiernie rzadko nawet kontynuują taką terapię, nie mówiąc o jej inicjowaniu. Resort pozostał głuchy na te uwagi i zdecydował, że to lekarz POZ będzie mógł wypisać kontynuację terapii opioidami i marihuaną, ponieważ lekarze POZ muszą mieć kontrakt z NFZ, a przez to są „łatwiej sprawdzalni”.

– Tymczasem w rozporządzeniu nie zaznaczono, że kontynuację terapii będzie mógł za pośrednictwem teleporady przepisać pacjentowi jego lekarz POZ – zauważa Mikołaj Front, farmaceuta, który wraz z żoną Pauliną prowadzi pod Krakowem aptekę przygotowującą leki recepturowe na bazie konopnego suszu. – To znaczy, że taki pacjent będzie mógł pójść do jakiegokolwiek lekarza z kontraktem na POZ. Nietrudno sobie wyobrazić, że osoby nieuczciwe znajdą chętnego lekarza POZ, który będzie przedłużał recepty ich pacjentom. Potrafię sobie wyobrazić, że ktoś może otworzyć gabinet, w którym pierwszą receptę na marihuanę czy opioidy przepisze po osobistym zbadaniu pacjenta, a potem wskaże mu pana Zbysia z POZ, który tę receptę przedłuży. Przestępcy na pewno też wpadli na taki pomysł. Wszystko wskazuje na to, że przepisy można prosto ominąć – ubolewa mgr Mikołaj Front.

Podobne obawy ma lekarz onkolog, który do czasu rozpowszechnienia „receptomatów” pracował w poradni bólu specjalizującej się w leczeniu konopiami: – Mam wątpliwości, czy rozporządzenie powstrzyma zarabiających na receptach na medyczną marihuanę sprzedawanych tym, którzy nie mają do niej medycznych wskazań. Pamiętajmy, że kupują je „białe kołnierzyki”, osoby rekreacyjnie zażywające marihuanę, które w razie policyjnej kontroli będą mogły okazać glejt w postaci recepty. To studenci, ale także przedstawiciele zawodów zaufania publicznego, którym takie zatrzymanie mogłoby złamać karierę. Oni wciąż gotowi są zapłacić dziesiątki, a nawet setki złotych, by móc legalnie się odurzać. Dlatego Ministerstwo Zdrowia powinno wprowadzić realne narzędzia kontrolujące takie recepty, a nie styropianowe rozwiązanie w postaci niedoskonałego rozporządzenia – mówi.

Również Mikołaj Front uważa, że resort powinien wprowadzić skuteczne narzędzia weryfikujące prawidłowość wypisywania leków przez teleporadę. – Bo dziś każdy lekarz może napisać w dokumentacji medycznej, że pacjenta zbadał osobiście, a nie zdalnie. I dopóki ktoś nie zrobi prowokacji dziennikarskiej albo urzędniczej, nie udowodnimy mu, że osobiście nie badał pacjenta – zaznacza farmaceuta.

Jego zdaniem „receptomatowy” czarny rynek przygotował się już na taki scenariusz, zwłaszcza że miał na to czas od czerwca, gdy premier Donald Tusk i minister zdrowia Izabela Leszczyna wypowiedzieli wojnę opioidom do listopada, gdy rozporządzenie wchodzi w życie. Uważa, że pierwszy miesiąc będzie spokojny, tak by rząd mógł odtrąbić zwycięstwo, jak w przypadku tabletki „dzień po”. Przestępcy rozpędzą się w kolejnych miesiącach.

Legislacyjna opieszałość rządu zbiegła się z opóźnieniami w sprawach przed sądem lekarskim medyków, którzy wypisywali po kilkaset recept dziennie. Sprawa lekarki, która w ciągu roku miała wypisać ich ponad 320 tys., utknęła w martwym punkcie, a kobieta znów może wypisywać recepty; inny lekarz wciąż czeka na rozstrzygnięcie sprawy przed Okręgowym Sądem Lekarskim w Warszawie. Przypomnijmy – to na podstawie jego PWZ w styczniu 2023 r. wystawiono receptę na leki dziennikarkom DGP. Żadna z nich nie miała kontaktu z lekarzem przed tym, jak otrzymała receptę, a jedynie wypełniła ankietę na stronie „receptomatu”. Kolejna odsłona sprawy przed sądem lekarskim odbyła się w poniedziałek. Jak się dowiedzieliśmy, prawnicy obwinionego wystąpili o opinię uzupełniającą drugiego biegłego z uwagi na to, że dotychczasowy biegły jest członkiem OSL w Warszawie, co stanowi konflikt interesów. Sąd stwierdził, że opinia biegłego jest nieważna i postanowił o powołaniu kolejnego. Jak słyszymy w OIL w Warszawie, powinno się to udać do przyszłego roku i kolejna rozprawa powinna się odbyć już w styczniu.

– To skandal, że twarze recept na życzenie przez „receptomaty” pozostają bezkarne i mogą nadal chwalić się w social mediach wystawnym stylem życia i publicznie tłumaczyć 320 tys. recept rocznie swoją rzekomą pracowitością – mówi osoba z Naczelnej Rady Lekarskiej, dodając, że lekarze byliby dziś pozbawieni prawa wykonywania zawodu, gdyby nie błędy OROZ i sądu lekarskiego niższej instancji. – Niestety, pretensje możemy mieć sami do siebie, a raczej do naszych kolegów z warszawskiej izby – dodaje.

Zgodnie z ustawą o izbach lekarskich lekarzom, którzy dopuszczą się przewinienia zawodowego, grozi kara od upomnienia przez czasowe zawieszenie PWZ, zakaz pełnienia funkcji kierowniczych w jednostkach ochrony zdrowia po całkowity zakaz wykonywania zawodu. ©℗

Ustawa o restrukturyzacji szpitali spadła z posiedzenia rządu

Wbrew zapowiedziom ministrowie nie zajęli się projektem nowelizacji ustawy o świadczeniach zdrowotnych. Przyczyną były kontrowersje wokół art. 82a, który pojawił się na etapie prac w Stałym Komitecie Rady Ministrów. Przepis mówi, że skonsolidowane samodzielne publiczne zakłady opieki zdrowotnej (SPZOZ) mogą zostać przekształcone w spółkę kapitałową, w której 49 proc. udziałów może mieć spółka prawa handlowego. Chociaż taką poprawkę zgłosiły samorządy, pojawiły się głosy, że może to doprowadzić do prywatyzacji szpitali, w dodatku przez zagraniczne spółki kapitałowe. ©℗