Pierwsze pomysły, że poród nie musiałby boleć, pojawiły się w XVIII w. Amerykanie eksperymentowali z eterem. Ale kiedy w XIX w. jeden z brytyjskich lekarzy użył chloroformu i zachwycony ogłosił swój wynalazek, naraził się na zmasowany atak kolegów po fachu. To oni, nie hierarchowie Kościoła, jednomyślnie uznali, że bluźni, bo w Biblii jest wyraźnie napisane, że „w bólu będziesz rodziła dzieci”. Jeden z profesorów ogłosił, że taki był zamiar Wszechmocnego, który miał ku temu ważne powody. Inny ginekolog napisał, że „Jego wolę uwidacznia już choćby wyprostowana postawa, jaka inaczej niż u krów i świń utrudnia poród”.
Cegiełkę dołożył szanowany „Lancet”, którego autorzy tłumaczyli, że istnieją dowody, iż narkoza wywołuje reakcje erotyczne. A tylko zwierzęta odczuwają w trakcie porodu podniecenie, więc – argumentowali – podawanie znieczulenia powodowałoby, że kobieta zostałaby postawiona na równi „z najpodlejszymi zwierzętami”. Dyskusję ucięła królowa Wiktoria. Jak podaje Jürgen Thorwald w świetnej książce „Ginekolodzy”, „królowa, najwyższe wcielenie purytańskiej czystości, podczas porodu swojego ósmego dziecka, księcia Leopolda, uznała bóle porodowe za argument mocniejszy niż wszystkie biblijne cytaty i zażądała chloroformu”. W 1853 r. urodziła, nie czując bólu. Odtąd przeciwnicy znieczulenia poszli na ugodę.
Jednak to był dopiero początek krętej ścieżki do bezbolesnych porodów. Niecałe sto lat później kontrowersje wywołał inny brytyjski lekarz, który uznał, że kobieta także ma duszę, co należy mieć na względzie, prowadząc poród, i w latach 30. XX w. miał czelność ogłosić to światu. Napisał książkę o ćwiczeniach relaksacyjnych i niwelowaniu stresu, która zniszczyła mu karierę. Thorwald przywołał te przykłady, gdy w latach 60. opisywał historię położnictwa, ale debata toczy się nadal. Najbardziej jednak uderza mnie nie podejście naukowców i praktyków, ale samych kobiet.
Kiedy rodziłam po raz pierwszy, wybierałam szpital pod kątem bezpieczeństwa i jakości opieki nad dzieckiem. Traf chciał, że musiałam spędzić w nim chwilę przed porodem i wiedziałam już, że na miłą położną nie ma co liczyć. Nawet się nie zastanawiałam nad znieczuleniem, głównie dlatego, że nie było nas stać. Koszt takiego luksusu (400 zł) pochłonąłby jedną trzecią naszego ówczesnego budżetu. Po porodzie leżałam na korytarzu, ledwo przytomna, w mało prywatnych warunkach. Miejsc nie było. Ale ja byłam szczęśliwa, bo dziecko całe i zdrowe. Wiecie, jaki szpital wybrałam przy drugiej ciąży? Oczywiście ten sam. Najlepszy dla dziecka.
Choć minęły cztery lata, a sale były już wymuskanymi jedynkami z nowym sprzętem, podejście do matek niewiele się zmieniło. Co z tego, że dali mi ultranowoczesny fotel z możliwością elektronicznego ustawiania pozycji, kiedy zabroniono mi nacisnąć przycisk ustawiający mnie do pozycji siedzącej. Co to, to nie – poinformowała mnie położna (która chwilę wcześniej nie chciała mi podać ręki, bym nie złamała jej paznokcia): „Nam będzie najwygodniej, kiedy będzie pani płasko”. To było dziesięć lat temu. Wydawałoby się, że to kupa czasu. Dlatego zawsze z niedowierzaniem otwieram kolejny raport Fundacji Rodzić po Ludzku czy ostatnie sprawozdanie NIK, w których czarno na białym widać, że na zmiany trzeba chyba będzie czekać kolejne dekady.
Ostatnio burzę wywołał wywiad z położną opublikowany na portalu NaTemat. „Powiedziałam Marysi dosadnymi słowami na »k«, że albo dojdziemy do porozumienia i będzie mnie słuchała, albo ja wychodzę i mówię pa. Na decyzję dałam pół godziny. W końcu się zgodziła” – mówiła położna. Nie to było szokujące. Wiele do myślenia dawały komentarze na Facebooku. „Mam nadzieję, że każda rodząca, która straci kontakt z rzeczywistością, zatraci się w bólu i nie będzie w stanie urodzić żywego, zdrowego dziecka, trafi na położną, która nie bojąc się waszego dziamgolenia, opier... ją porządnie, wstrząśnie i oprzytomni! A potem pomoże jej urodzić bezpiecznie” – pisała jedna z kobiet.
Takie podejście potwierdzają świeżutkie dane z ankiety NIK. Kobiety mówią, że boli, nie mają prywatności, a lekarze są niemili, a mimo to 85 proc. z nich stwierdza, że ogólnie są zadowolone. Najważniejsze są fachowość i bezpieczeństwo (faktycznie niewiele dzieci umiera przy porodzie). Gdzie jest haczyk? Czy to jakiś mit matki Polki, zgodnie z którym tylko poród w bólach jest prawdziwy? Nie mam pojęcia. Jedno jest pewne. Dopóki same kobiety nie będą chciały i nie będzie im zależało, żeby pozwolić sobie na komfort bez poczucia winy i metki „tej roszczeniowej”, niewiele się zmieni. Nikt na siłę nie będzie uszczęśliwiał rodzących.