Kto zostanie ministrem zdrowia?
- Każdy ma nadzieję, że nie dostanie telefonu od Tuska, który poprosi go o zostanie ministrem zdrowia - mówi jeden z posłów KO. “Polowanie” na szefa tego resortu trwa. Z ostatnich informacji, podanych przez “Gazetę Wyborczą”, wynika, że ofertę otrzymała posłanka Izabela Leszczyna, czyli wiceprzewodnicząca Platformy Obywatelskiej, wieloletnia posłanka, nauczycielka i sekretarz stanu w Ministerstwie Finansów. Z plotek wynika, że decyzje ma podjąć do piątku, 17 listopada. Inni nasi rozmówcy dodają, że jeżeli odmówi, to niewykluczone jest to, że resort zostałby oddany w ręce Polski 2050. Posłowie z tego ugrupowania pytani o to, mówią, że nie jest to wykluczone.
Choć wszyscy dość zgodnie przyznają, niezależnie od barw partyjnych, że nikt się do tego nie pali. Odmówił, jak wynikało z naszych informacji Tomasz Grodzki, były marszałek Senatu z KO, który ponoć powiedział, że może podjąć się tej misji, pod warunkiem, że szef resortu zdrowia będzie w randzie wicepremiera. Bartosz Arłukowicz (KO), którego nazwisko pojawiało się na giełdzie, także nie jest chętny do objęcia tego stanowiska. Mówi się o tym, że mógłby startować ponownie do europarlamentu w przyszłym roku.
Wcześniej jeszcze mówiono o Marcelinie Zawiszy z partii Razem, jednak to ugrupowanie choć popiera Tuska, zrezygnowało z wejścia do rządu. Jednym z powodów był brak gwarancji na …finansowanie zdrowia. Jak mówiła w rozmowie z DGP Marcelina Zawisza, taką ofertę mogłaby przyjąć, jedynie wtedy, gdyby w umowie koalicyjnej pojawił się zapis o 8 proc. PKB na zdrowie. Ostatecznie w tym dokumencie żadna konkretna kwota się nie została zapisana. Izabela Leszczyna, to pierwsza kandydat(ka), która nie spotkała się z jednoznaczną krytyką z którejś z partii. Wszyscy mówią, nawet niektórzy przedstawiciele PiS, że to mógłby być rozsądny wybór. Pod warunkiem, że znalazłaby dobrych zastępców i doradców, którzy znają się na systemie. W tym zakresie nie ma doświadczenia. Jej przewagą jest dostęp do „ucha” przyszłego premiera – jeżeli zostanie nim Donald Tusk.
Skąd niechęć do resortu zdrowia?
Nikt nie ma złudzeń, że podjęcie się tego zadania oznacza pracę od rana do nocy, nie przynoszącą żadnego splendoru, a ponadto obarczoną ogromną odpowiedzialnością. Dodatkowo to - jak mówią nasi rozmówcy - ministerstwo usiane minami. Pierwsza i największa dotyczy finansów. Przyszły rok może być szczególnie trudny - na nowego szefa resortu zdrowia czeka reforma szpitali - nie załatwił tego rząd PiS, który nawet miał chęci, ale wycofał się z reformy powodów politycznych. A koalicja obiecała w umowie, że zajmie się oddłużeniem szpitali, które obecnie wynosi co najmniej 19 mld zł.
Problemem może być bitwa o budżet na podwyżki dla personelu medycznego - od lipca wchodzi zapis ustawy, która im to gwarantuje. Chodzi o ustawę o minimalnym wynagrodzeniu w ochronie zdrowia, która określa ile minimum zarabiać ma personel medyczny. Co jest uzależnione od przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce: dla przykładu, jeżeli wzrosłoby ono o 5 proc. to w drugiej połowie 2024 roku tylko na ten cel należałoby znaleźć 10 mld zł. Nowy rząd zapowiada także, że zniesie limity na leczenie szpitalne - to koszt w wysokości ok. 25 mld zł. Do tego ma dojść zniesienie wprowadzonego przez Polski Ład modelu opłacania składki przez przedsiębiorców. Co oznaczałoby z kolei utratę ok. 7,5 mld zł.
Do tego dochodzą bieżące problemy, które ma każdy minister: brak kadr, groźby strajku personelu, petycje zrozpaczonych pacjentów, którym nie zrefundowano leków, i - nic nowego - problem z kolejkami. Co do tych ostatnich w umowie koalicyjnej, pada ostrożne sformułowanie: że będą starać się je zmniejszać. Na razie, pomimo wyższych nakładów na ochronę zdrowia, nie udało się tego zrobić żadnej partii. A teraz nie będzie na to nawet pieniędzy: wszystko zostanie wydane na wynagrodzenia i i oddłużanie szpitali. A do tego zmaganie się z lobby środowiskowym i farmaceutycznym. Co w zamian może otrzymać minister(ka)? Niewiele: wynagrodzenie ministra jest kilkukrotnie niższe niż lekarza i raczej zbliża się do pensji pielęgniarki.