Prof. Dorota Karkowska z Uniwersytetu Łódzkiego, która będzie brała udział w pracach zespołu przy ministrze zdrowia nad nowym projektem przekonuje, że jest kilka ścieżek: jedną z nich jest stworzenie osobnego funduszu przy ZUS. Pieniądze mogłyby być tu gromadzone ze składek opłacanych przez szpitale, a także w formie ubezpieczenia wpłacanego przez personel medyczny. Częściowo mógłby być zasilany również z budżetu państwa. Następnie komisja, czy jakiś zespół przy ZUS by badał czy doszło do wypadku podczas leczenia. I wypłacał odszkodowanie. Jak to opisuje minister zdrowia - wyglądałoby to tak: „jest wypadek, nie trzeba szukać winnego: spisuje się sytuację wypadkową, orzecznik bada poszkodowanego i stwierdza określony uszczerbek na zdrowiu i następuje odszkodowanie”.
Jedną z głównych różnic byłoby to, że nie trzeba by było, tak jak teraz udowadniać winy kogoś z personelu medycznego. Jak wynika z danych z skandynawskich systemów – tylko do 20 proc. zdarzeń dochodzi w wyniku błędnego działania konkretnej osoby. - Czy ktoś zawinił czy nie, solidarnie powinniśmy takiego pacjenta wspierać – uważa minister Radziwiłł. Jego zdaniem dzięki brak szukania winnych może stać się pierwszym krokiem w odbudowie zaufania chorych wobec lekarzy. Są też inne pozytywy: jeżeli ktoś ma zostać pociągnięty do odpowiedzialności, to nie będzie zgłaszał zdarzeń niepożądanych, tymczasem w przypadku większej solidarności łatwiej będzie wychwycić błędy i osiągnąć poprawę.
Jednak jak przyznaje prof. Karkowska, największą trudnością będzie wypracowanie definicji wypadku, jakie wydarzenia miałby dokładnie miał obejmować. Nie będzie też proste określenie formy rekompensaty. Minister Radziwiłł przyznaje, że idealnie by było, gdyby chory mógł otrzymać również odszkodowanie, a także powinna mu przysługiwać szybka ścieżka leczenia, z której by korzystał „naprawiając” szkody, których doznał. Łącznie z rehabilitacją.
Przedstawiciel Rzecznika Praw Pacjenta przyznaje, że zmiana jest potrzebna. Model sądowy to ostateczność, a ten, który działa obecnie nie jest dla pacjentów satysfakcjonujący. Przede wszystkim pod kątem finansowym. Chodzi o działający od roku 2012 system dochodzenia odszkodowania poza ścieżką sądową. Komisje powstały po to by ułatwić pacjentom dochodzenia swoich praw.
Wystarczy, że wpłacą 200 zł. i opiszą swoja historię, a grupa ekspertów, w której znajduje się zarówno lekarz jaki i prawnik fachowo oceni, czy leczenie przebiegało zgodnie ze standardami. I wyda orzeczenie, czy doszło do tzw. zdarzenia medycznego (choć ustawowo nie mówi się o błędzie medyczny, de facto o to chodzi). Jeżeli doszło, wówczas szpital musi zapłacić odszkodowanie.
Sęk w tym, że szpitale lub ich ubezpieczyciele proponują 1 zł, 500 zł za stałe kalectwo czy nawet śmierć – zamiast określonych w przepisach 100 tys. zł (za uszczerbek na własnym zdrowiu) lub 300 tys. zł (za śmierć członka rodziny). Powód? Decyzja o wysokości odszkodowania leży po stronie placówki medycznej. I nie ma od niej odwołania. W efekcie prace komisji idą na marne: większość pacjentów nie chce takich kwot. Woli w ogóle zrezygnować lub iść do sądu. Tu mają szanse nawet na milionowe wygrane.
System ten zdaniem ministra Radziwiłła jest karykaturą dobrego modelu, dlatego chce wprowadzić zmiany. Nad zmianą pracuje samorząd lekarskich – jednym z inicjatorów była Warszawska Izba Lekarska, podoba się również przedstawicielom pacjentów. Może jednak napotkać przeciwników: niekoniecznie się spodoba przedstawicielom ubezpieczycieli. Gdyby weszło takie rozwiązanie szpitale nie musiałaby wykupywać dodatkowego ubezpieczenia.