Niewiele badań profilaktycznych, słaba komunikacja ze specjalistami oraz brak ciągłości opieki nad pacjentem – to główne słabości oferowanej Polakom podstawowej opieki zdrowotnej.
Kto leczy i za ile
/
Dziennik Gazeta Prawna
Medycy w przychodni nie robią badań profilaktycznych, nie rozmawiają z chorymi o zagrożeniach chorobami cywilizacyjnymi, nie mierzą, nie ważą, nie zalecają diety, nie wspomagają w walce z paleniem – wynika z kontroli NIK analizującej opiekę nad 300 tys. pacjentów w podstawowej opiece zdrowotnej.
Efekt? Choroby układu krążenia to główny zabójca Polaków: stanowi powód śmierci ponad 45 proc. społeczeństwa. Do tego liczba osób z otyłością oraz cukrzycą rośnie w zawrotnym tempie.
Zgodnie z założeniami to właśnie w najbliższej przychodni powinno się wykrywać choroby, tak by móc szybko, jeszcze na tym etapie, wdrożyć leczenie i zapobiec hospitalizacji. Do zadań lekarzy pierwszego kontaktu należy też wytypowanie najbardziej zagrożonej grupy i udzielenie jej wsparcia.
Lekarze powinni zatem rozmawiać z chorym o diecie, badać poziom cholesterolu, a potem pilnować, czy pacjent chudnie i jakie ma wyniki badań. Tak by w razie czego móc odpowiednio wcześnie rozpocząć terapię.
Tymczasem, choć np. profilaktyka chorób układu krążenia jest wyceniana osobno (48 zł za poradę), to liczba porad z roku na rok maleje. W 2014 r. wizyt było o 26 proc. niż w 2012 r. Skorzystało z nich zaledwie 3 proc. Polaków kwalifikujących się do takich badań.
Lekarze bronią się, mówiąc, że nie wystarcza im czasu na sprawowanie kompleksowej opieki nad grupą przyporządkowanych im pacjentów. – Jesteśmy przesadnie obciążeni biurokracją – uważa Tomasz Latos, lekarz rodzinny i poseł PiS z sejmowej komisji zdrowia.
NIK nie zostawia suchej nitki na opiece profilaktycznej lekarzy pierwszego kontaktu. Oto jeden z przykładów: na przeanalizowanych 640 kartach historii zdrowia w ponad dwu trzecich lekarze nie odnotowali danych dotyczących masy ciała i wzrostu pacjenta. Wskaźnik BMI opisano jedynie w 196 kartach, czyli w przypadku 30 proc. analizowanych. Tymczasem to właśnie otyłość jest powodem rozwoju cukrzycy, zwiększa też ryzyko chorób serca.
– Zaniechanie takiego badania jest niezrozumiałe, zwłaszcza że na wyposażeniu każdej poradni POZ jest waga lekarska ze wzrostomierzem, a jego wykonanie nie jest czasochłonne i nie wymaga specjalnych umiejętności – podkreślają autorzy raportu.
Lekarzy nie interesuje stan uzębienia pacjentów – tylko w 11 proc. kart odnotowano takie dane.
Z kolei przyglądając się kartom kobiet, zauważalny był brak wpisów dotyczących wyników badań cytologicznych (znalazły się w 7 proc. dokumentów), tylko w 15 proc. znajdowały się informacje dotyczące badania piersi.
Częściej były wykonywane pomiary ciśnienia, bo aż w 66 proc., trochę rzadziej pomiary glukozy we krwi, zapisy o tym były w ok. 45 proc. kart.
Jak wynika z analizy, pacjenci bardzo często przychodzili do przychodni po to, by im wypisano raz jeszcze receptę. Na 11,8 tys. wizyt, które były w sprawdzanych kartach, takich wizyt było 20 proc.
NIK krytykuje też poziom opieki diabetologicznej. Do stycznia 2015 r. lekarze dostawali trzykrotność stawki za prowadzenie pacjenta z cukrzycą. W latach 2012–2014 takich chorych było 3 mln, czyli 13 proc. wszystkich pacjentów. Wyższa stawka miała stanowić motywację do lepszej opieki nad pacjentami, aby zmniejszyć obciążenie specjalistów. – Tak się jednak nie stało, pacjenci nie rezygnowali z dalszego leczenia u diabetologów i kardiologów – piszą autorzy raportu. I uważają, że kontrola wykazała przypadki nieuprawnionego wydatkowania przez
NFZ środków publicznych, w zamian za wyższą stawkę lekarz musiał udzielić konkretnej liczby porad. Tymczasem NFZ finansował leczenie niezależnie od liczby wizyt. W 2012 r. wydano na to ok. 2,2 mln zł, a w 2013 r. ok. 1,1 mln zł.
Fatalnie też wypadło poradnictwo antynikotynowe. W niektórych województwach i tak niewielka liczba porad spadła między rokiem 2012 a 2013 o ponad 40 proc. (tak było w warmińsko-mazurskim). Zdaniem autorów przyczyną małego zainteresowania świadczeniodawców POZ realizacją programu było przekonanie, iż program profilaktyczny stanowi działania uzupełniające. Trudnością było to, że musieli wykazać się dodatkowymi kwalifikacjami, m.in. przejściem kursu leczenia uzależnienia od tytoniu, a także posiadaniem specjalistycznego sprzętu, m.in. spirometru. Nie zależało im na poniesieniu dodatkowych kosztów, bo nie mieli pewności, ilu pacjentów się zgłosi do programu. W efekcie zrealizowano tylko część wartości zakontraktowanych
świadczeń.
Dodatkowym utrudnieniem w ciągłym monitorowania stanu zdrowia chorego jest fakt, że tylko co druga wizyta odbywała się u lekarza wybranego przez pacjenta. Opiekę sprawowały różne osoby. Zdaniem autorów badania taka sytuacja wynikała z zatrudniania lekarzy w przychodniach jedynie na część etatu: średnio na 0,7. Tylko w sporadycznych przypadkach liczba etatów równała się liczbie lekarzy.
Kłopotem jest też brak sprawnej komunikacji między lekarzami pierwszego kontaktu a specjalistami. Specjaliści skarżyli się, że na skierowaniach nie było opisu wyników badań i wyniku konsultacji czy też sposobu dotychczasowego leczenia. Lekarze POZ z kolei uważali, że specjaliści również dawali im niekompletne informacje.
NIK słusznie zauważa, że lekarze wykonują za mało badań profilaktycznych. Jednak kontrolerzy opisują skutki niszczącej polityki NFZ od wielu lat – uważa Jacek Krajewski, przedstawiciel lekarzy rodzinnych z Porozumienia Zielonogórskiego. To nie niechęć do badań powoduje taki stan rzeczy, tylko brak ludzi, którzy by mogli je wykonywać, i czasu – uważa lekarz. I wskazuje, że z danych wynika, iż w Polsce w 2000 r. było 22 lekarzy na 10 tys. mieszkańców. Po 15 latach ten wskaźnik jest niemal identyczny. To jeden z najniższych wskaźników w krajach OECD. Jednym z rozwiązań byłoby zatrudnienie dodatkowych lekarzy tylko do profilaktyki, ale nie ma ich na rynku. Poza tym takie rozdrobnienie powodowałoby – również krytykowany przez NIK – brak ciągłości opieki.
Zmiana ustawy o podstawowej opiece zdrowotnej zapowiadana przez ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła, jak tłumaczy Krajewski, miałaby dokonać podziału kompetencji i zadań lekarzy oraz innych pracowników POZ i ukonstytuować jego organizację. Jednak aby segment POZ był bardziej wydolny i efektywny, musiałoby się, zdaniem Krajewskiego, znaleźć na niego m.in. więcej środków.
– Pomocą może też być nowa ustawa o zdrowiu publicznym – dzięki temu lekarz rodzinny może stać się elementem większego projektu, edukacji w szkole, pomocy samorządów – przyznaje Jacek Krajewski.
NIK wskazuje, że odpowiedzialność ponosi też Ministerstwo Zdrowia, choćby dlatego, że nie monitoruje i nie analizuje potrzeb zdrowotnych pacjentów. Mogliby oni korzystać z rocznych raportów konsultantów czy też potencjału naukowego ośrodków badawczych. Jednak uważają, że lekarze powinni zwiększyć liczbę wykonywanych i dokumentowanych badań profilaktycznych.