Zaledwie 10 proc. z grupy 600 tys. mających poważne problemy psychiczne młodych ludzi może liczyć na specjalistyczną pomoc
Półtora roku – tyle czasu na przeniesienie ze szpitala psychiatrycznego do placówki wychowawczej czeka chłopiec, którego historią zainteresował się rzecznik praw dziecka. W lipcu 2014 r. dyrekcja jednego ze śląskich szpitali poinformowała sąd, który tam go skierował, że dziecko zakończyło leczenie i powinno zostać przeniesione do specjalistycznej placówki. Opinię potwierdzili biegli psychiatrzy. Po decyzji sądu powiatowe centrum pomocy rodzinie poprosiło o pomoc aż 18 różnych urzędów w całym kraju – od urzędu wojewódzkiego, do regionalnych ośrodków polityki społecznej. Żadna placówka nie chciała go przyjąć. W jednych nie było miejsca, w innych – warunków, brakowało specjalistów, którzy mogli się zmierzyć z jego zaburzeniem.
Z szacunków rzecznika praw pacjenta wynika, że w podobnej sytuacji może być nawet czterech na pięciu małych pacjentów szpitali psychiatrycznych. W Polsce nie ma spójnego systemu opieki nad takimi dziećmi. Wiele z nich trafia do szpitali z placówek pieczy zastępczej, gdzie nie ma im kto udzielić pomocy.

110 tys. porad psychiatrycznych udzielono w lecznictwie ambulatoryjnym w 2014 r.

Stan psychiatrii dziecięcej jest dramatyczny od lat. Potwierdza to krajowy konsultant ds. psychiatrii dzieci i młodzieży. Według przedstawionych przez niego szacunków 1,2 mln dzieci może mieć zaburzenia psychiczne, a 600 tys. wymagać leczenia. Tylko w ciągu ostatnich dwóch lat o 10 tys. zwiększyła się liczba udzielonych dzieciom porad ambulatoryjnych.
Właśnie w przypadku leczenia ambulatoryjnego jest duży problem. Poradnie są rozłożone nierównomiernie, znajdują się głównie w dużych miastach. W zeszłym roku udzieliły 110 tys. porad, dla 50–60 tys. osób. – To znikoma liczba, biorąc pod uwagę, że szacuje się, iż nawet jedna piąta młodych osób ma zaburzenia. Nawet jeżeli tylko połowa z nich wymaga leczenia, to jest to nawet 500–600 tys. dzieci – tłumaczy dr hab. Filip Rybakowski.
Niektórzy, jak przekonuje konsultant, korzystają z prywatnej opieki czy porad na oddziałach szpitalnych – to jednak może być kolejne 20–30 tys. osób. Nadal niewiele.
Zdaniem dr. hab. Filipa Rybakowskiego konieczne jest całościowe podejście do problemu. Dziś szkoła, rodzice, placówki pieczy zastępczej zwykle nie współpracują ze specjalistami. Jego zdaniem, aby sobie z tym poradzić, należałoby skierować opiekę – prewencyjną, ale także i specjalistów, którzy mogliby od razu reagować – do miejsc, w których można przewidzieć, że będą potrzebni. A więc do szkół i placówek opiekuńczo-wychowawczych.
Tu jednak pojawia się kolejny kłopot: brakuje specjalistów. Psychiatrów dzieci i młodzieży jest – w wersji optymistycznej – 350–400 w Polsce. Nie są w stanie zabezpieczyć wszystkich potrzeb. Nie mogą stanowić pierwszego kontaktu dla wszystkich dzieci z zaburzeniami psychicznymi.

600 tys. dzieci może mieć problemy wymagające leczenia

– Dlatego placówki powinny działać na zasadzie sieci powiązań. Ściślej współpracować, a wręcz zatrudniać psychologów przeszkolonych w zakresie zdrowia psychicznego populacji dziecięco-młodzieżowej. Ci z kolei powinni konsultować i odsyłać dzieci, które potrzebują pilnie opieki psychiatrycznej – tłumaczy Rybakowski. Najczęstszymi problemami zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży, takimi jak zaburzenia lękowe, depresyjne oraz zespół nadruchliwości z deficytem uwagi (tzw. ADHD), powinni częściowo zajmować się także pediatrzy i lekarze podstawowej opieki zdrowotnej.
Tymczasem koordynacja między ośrodkami nie działa. Efekt jest taki, że chłopiec od ponad roku nie może wyjść ze szpitala psychiatrycznego, choć lekarz i sąd zadecydowali, że jest gotowy, by go opuścić. – Szpitale przetrzymują dzieci, które do nich trafiły, bo nie mają gdzie ich odesłać. Ponieważ to na nich spoczywa odpowiedzialność, jaka będzie dalsza opieka nad dzieckiem, często mają problem ze znalezieniem odpowiedniego miejsca – opowiada Filip Rybakowski.

350–400 psychiatrów dziecięcych jest aktywnych w Polsce