- Nie przypominam sobie, by jakikolwiek lekarz został postawiony w akt oskarżenia, kiedy, chcąc uratować zdrowie lub życie matki, podjął decyzję o terminacji ciąży. Dlatego dziwię się, że taki argument – strach lekarzy przed konsekwencjami – jest przytaczany - mówi Bartłomiej Chmielowiec, rzecznik praw pacjenta.

ikona lupy />
Bartłomiej Chmielowiec rzecznik praw pacjenta / Materiały prasowe / fot. Rafał Siderski/Materiały prasowe

Co się wydarzyło w szpitalu w Nowym Targu?

W niedzielę przyjechała tam pacjentka, której odeszły wody. Lekarze, zgodnie z wiedzą medyczną, wprowadzili antybiotykoterapię. Kluczowa była godz. 10.35 w poniedziałek, kiedy przyszły wyniki badań. Pokazywały, czarno na białym, że stan pacjentki pogarsza się. CRP było bardzo wysokie. I to był ten moment, w którym trzeba było zdecydować o indukcję poronienia, a także dokonać zmiany antybiotyku. Lekarze tego nie zrobili.

Nie zrobiono tego przez kolejne dwa dni.

Niestety. Później sepsa tak się rozwinęła, że próba ratowania pacjentki nie udała się. Kobieta zmarła w środę nad ranem.

Dlaczego lekarze nie przerwali ciąży, co mogło uratować już nie tylko zdrowie, ale i życie matki?

Naprawdę nie wiem, co było przyczyną takiego postępowania lekarzy. Tym bardziej, że wytyczne w takich sytuacjach są precyzyjne i jednoznaczne. Nie dość tego - po wydarzeniach z Pszczyny, kiedy ciężarna zmarła w podobnych okolicznościach, prowadzono akcje edukacyjne. Konsultant krajowy ds. ginekologii mówił o tym na każdej konferencji, ale również Rzecznik Praw Pacjenta, razem z prof. Mirosławem Wielgosiem, konsultantem krajowym ds. perinatologii, prowadził szkolenia w tym zakresie. Naprawdę nie wiem, czym się kierowali lekarze z Nowego Targu. Przychodzi mi do głowy takie porównanie: to oczywiste, że nie wolno przejeżdżać na czerwonym świetle, a i tak zdarzają się kierowcy, którzy to robią. W takich sytuacjach pozostaje jedno: trzeba wyciągać wnioski, edukować, ale także wyciągać konsekwencje. Tylko proszę pamiętać, że tragiczne sytuacje zdarzają się na całym świecie, to nie jest tak, że tylko u nas dochodzi do błędów medycznych. Dane statystyczne pokazują, że jeżeli chodzi o opiekę okołoporodową w Polsce naprawdę nie jest źle.

Panie ministrze, to jednak inna sytuacja, niż czerwone światło na drodze. To konkretny stan prawny, który powstał po wyroku TK zakazującym aborcji ze względu na wady płodu. On, jak słyszymy - nie jest to tak jednoznaczne jak czerwone światło.

Ta sytuacja była jednoznaczna: zapisy w ustawie o planowaniu rodziny, dotyczące zagrożenia życia lub zdrowia kobiety, funkcjonują od lat i nic się w tym względzie nie zmieniło. Nie przypominam też sobie, by jakikolwiek lekarz został postawiony w akt oskarżenia, kiedy chcąc uratować zdrowie lub życie matki, podjął decyzję o terminacji ciąży. Dlatego dziwię się, że taki argument - strach lekarzy przed konsekwencjami - jest przytaczany. Ktoś, kto zdecydował się zostać lekarzem, zabiegowcem, musi mieć świadomość, że nadejdzie sytuacja, w której trzeba będzie podjąć trudne decyzeę. Przepisy są jasne: w opisywanej sytuacji lekarze powinni byli indukować poronienie.

Ale sam pan mówi, że widać już podobne schematy. Czyli kolejne zdarzenie, gdy lekarze zwlekają z przerwaniem ciąży doprowadzając do śmierci kobiety.

To prawda, że w przypadku Pszczyny widzieliśmy podobny schemat. Choć tam był inny kontekst, wynikający z tego, że u pacjentki występowała wada płodu. Tu jej nie było. Sytuacja jest jednak podobna ze względu na to, że była szybko rozwijająca się sepsa, z rosnącymi wskaźnikami CRP i znowu za późno została podjęta decyzja, dotycząca indukcji poronienia.

Z informacji podawanej przez panią pełnomocnik wynika, że już jak pacjentce zatrzymało się krążenie, lekarze dzwonili do konsultanta wojewódzkiego. Po co?

Moim zdaniem mieli wszelkie informacje by podjąć decyzję. Nie wiem po co był ten telefon, natomiast odpowiedź konsultanta była również jednoznaczna. Analiza całości dokumentacji wskazuje, że niestety naruszono prawa pacjenta.

Jak to tłumaczyli lekarze, dlaczego nie leczyli pacjentki zgodnie z wytycznymi?

Dla oceny naruszenia praw pacjenta wystarczyły nam analiza zapisów dokumentacji medycznej oraz wyniki badań, z których wyraźnie widać, że wskaźniki się pogarszają, a nie ma podejmowanych adekwatnych działań. Tymczasem dyrektor szpitala, którego poprosiliśmy o wyjaśnienia wskazał, że w jego ocenie postępowanie personelu było prawidłowe. W sprawie jest też prowadzone postępowanie karne. Dla mnie sprawa jest jednoznaczna.

Jest oświadczenie szpitala: dementują,jakoby zrobili coś wbrew procedurom.

Przypomnę, że analogiczne oświadczenie było wydane w przypadku pacjentki z Pszczyny. Szpital ma prawo do własnego zdania. Nasza ocena jest odmienna. Analiza była wykonana w gronie ekspertów i doszliśmy do przekonania, że bez wątpienia złamano prawa pacjenta, zarówno jeżeli chodzi o procedury zdrowotne, dostęp do informacji, jak i przy prowadzeniu dokumentacji medycznej. Była ona prowadzona na zasadzie kopiuj - wklej.

Kopiuj - wklej czego?

Przeklejane były te same sformułowania opisujące stan pacjentki z poniedziałku w kolejne dni - wtorek czy środę.

A zalecenia trzymania „nóg w górze” faktycznie się pojawiły?

Nie ma tego w dokumentacji. Jeżeli jednak by były, to już krajowy konsultant ds. ginekologii mówił, że nie mają żadnych podstaw medycznych. Ale pewnie ta kwestia będzie rozpatrywana przy badaniu odpowiedzialności zawodowej i karnej.

Mówi pan o naruszeniu prawa pacjenta do rzetelnej informacji. Szpital dementuje, jakoby nie poinformował pacjentki oraz jej rodziny o stanie zdrowia, odejściu wód płodowych i tego konsekwencjach.

Z naszych informacji, opierających się na dokumentacji i zeznaniach rodziny, nie wynika, że pacjentka została odpowiednio poinformowana o stanie swojego zdrowia. Co ważne, w krytycznym momencie nie została jej przekazana informacja o pogarszających się wynikach badań oraz dostępnych metodach postępowania leczniczego. Co ciekawe w dokumentacji jest zapis, że kobieta zgłasza zastrzeżenia, m. in. co do zasadności pobytu w tym szpitalu, zgłaszała wolę zmiany placówki .

Jaki wpływ na decyzje podejmowane przez lekarzy w sprawie pani Doroty miał fakt, że w tym szpitalu, im. Jana Pawła II, nie wykonywano aborcji? I może - nie chciano tego zmieniać

Nie mieliśmy do tej pory skarg od pacjentek, że ta placówka odmawia tego typu zabiegów. Nie mieliśmy więc podstaw, by podjąć działania. Teraz, także pod tym kątem, będziemy się przyglądać sprawie.

Szybko zareagowaliście. Szybciej niż w przypadku szpitala w Pszczynie.

Wiemy już, ile emocji wywołują takie historie i jak wpływają na dobrostan pacjentek w Polsce. Chcieliśmy, by ten stan niepewności został jak najszybciej zniwelowany, by temat nie eskalował. Bo ma negatywny wpływ na bezpieczeństwo pacjentek - mogą się zacząć zastanawiać, czy opieka w ich placówce jest prowadzona prawidłowo.

Jeszcze raz: na ile sytuacja prawna, w której jesteśmy po wyroku TK, ma wpływ na podejmowane decyzje medyczne?

Ważne są decyzje, które podjął minister zdrowia, Adam Niedzielski. Powołał zespół, który ma na celu wypracowanie szczegółowych rekomendacji dla ginekologów – położników. Dotyczą one przede wszystkim tego, jak rozumieć zapisy stawy o planowaniu rodziny, zwłaszcza art. 4 a (warunki dopuszczalności przerywania ciąży). Chodzi o przesłankę, która mówi o aborcji w sytuacji, gdy zagrożone jest życie lub zdrowie kobiety. W tym kontekście, że gdy mówimy o zdrowiu, to mamy na myśli zarówno kwestie somatyczne, jak i psychiczne.

Dlaczego dopiero po kolejnej tragedii minister zdrowia mówi tak jasno i głośno, że aborcja jest legalna, gdy dalsze trwanie ciąży jest zagrożeniem dla zdrowia, także psychicznego?

Przypomnę, że przy okazji sprawy pacjentki ze szpitala w Białymstoku, której odmówiono aborcji, już kilka tygodni temu wskazałem w rozstrzygnięciu, że zagrożenie dla zdrowia psychicznego również stanowi przesłankę do legalnej terminacji ciąży – sprawa była dość głośna.. Teraz zespół powołany przez ministra ma wypracować wytyczne, co w sytuacji, gdy do szpitala trafia kobieta w powikłanej ciąży, jakie działania należy podjąć. Mają być w nim m.in. lekarze, psychiatrzy, prawnicy.

W zespole ma być parytet kobiet?

Tak – prawniczki, profesor neonatologii. Takie grono ekspertów, myślę, gwarantuje wypracowanie przejrzystych i bezspornych ścieżek postępowania.

A głos kobiet, ciężarnych? Jest poczucie, że nie jest słyszany.

Ze strony RPP jest dr n. med. Monika Sadowska, specjalistka prawa medycznego, a także mec. Katarzyna Kozioł, która analizuje na co dzień wszystkie najtrudniejsze przypadki, łącznie z komplikacjami okołoporodowymi. W zespole większość składu to kobiety. Współpracujemy też z organizacjami pacjenckimi, , i ich argumenty z pewnością zostaną wyartykułowane.

Jak szczegółowe, pana zdaniem, powinny być to wytyczne? Padają zarzuty, że dotychczasowe są zbyt ogólne, jak np. ta Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników: „w przypadku odpływu wód owodniowych z towarzyszącymi objawami infekcji wewnątrzowodniowej zaleca się ukończenie ciąży w sposób adekwatny do sytuacji klinicznej”.

Nie chcę wypowiadać się w imieniu zespołu, ale to będzie na pewno tematem dyskusji. Wiem, że padały propozycje, ze strony środowiska lekarskiego, by wyznaczyć konkretne punkty, które przy przyjęciu pacjentki, jak i później, powinny być spełnione,. Np. jak często wykonywać badanie CRP, monitorować inne funkcje. Myślę, że kluczowe jest to, co powiedział prof. Krzysztof Czajkowski, konsultant krajowy ds. ginekologii: lekarze ginekolodzy to osoby przez lat kształcone w swoim zawodzie, specjaliści. Wykonują zawód, który wymaga podejmowania trudnych, odważnych decyzji. Tak jak policjant musi czasem zdecydować, jakie środki przymusu bezpośredniego zastosuje i liczyć się z tym, że będzie musiał się z tej decyzji wytłumaczyć, uzasadnić ją. Nikt nikogo nie zmusza do tego zawodu, ale ma on też, jestem o tym przekonany, znaczną autonomię. Ta ostatnia wiąże się z cywilną odwagą podejmowania merytorycznej odpowiedzialności.

Zdaniem ginekologów spada zainteresowanie tym zawodem. Mówią o olbrzymiej presji.

Lekarz ma wsparcie konsylium, innych specjalistów, może zlecić badania i w oparciu o nie skutecznie działać. Dlatego nie wyobrażam sobie, by punkt po punkcie, jak we wzorze matematycznym, rozpisać czynności, które powinien wykonać. I tak jak sędziom zostawiamy kwestie zważenia dowodów przed wydaniem wyroku, tak samo powinniśmy zostawić ją lekarzom. Mam tu jednak na myśli podjęcie decyzji, a nie odstępowanie od niej.

Ginekolodzy mówią, że w obecnym stanie prawnym stali się chłopcami do bicia.

To jest ocena środowiska. Na pewno nie poparta faktami. Raz jeszcze: nie pamiętam, by jakikolwiek lekarz został skazany wyrokiem sądu lub by jakiekolwiek konsekwencje zawodowe zostały wyciągnięte wobec lekarza, który podjął decyzję o aborcji w sytuacji, gdy zagrożone było życie lub zdrowie kobiety.

Panie ministrze: dlaczego dopiero teraz są podejmowane działania? Nie należało o tych decyzjach, interpretacji zapisów mówić po wyroku TK? Zanim doszło do choć jednej tragedii.

Wydaje mi się, że wszyscy wierzyliśmy w to, że w Pszczynie doszło do śmierci, która nie miała prawa się powtórzyć. Teraz okazało się inaczej. Tragedia się powtórzyła. Stąd potrzeba jasnego postawienia sprawy. To też pokazuje, jak ważna jest ustawa o jakości i bezpieczeństwie pacjenta. By właśnie takie przypadki zbierać, analizować i rozważać wprowadzenie rozwiązań systemowych.

Co do wydarzeń w Pszczynie to – niezależnie od działań prokuratorskich - zastępca okręgowego rzecznika odpowiedzialności zawodowej w Katowicach postawił zarzuty dwóm lekarzom. Czy to zamyka sprawę z perspektywy Biura RPP?

Szpital w Pszczynie wdrożył wszystkie nasze zalecenia. W ciągu dwóch lat w placówce nie wydarzyło się nic, co naruszałoby prawa pacjenta. I to z perspektywy RPP jest najistotniejsze. Ważna jest też szybka wypłata rekompensaty rodzinie pacjentki.

Rozmawiały: Klara Klinger, Paulina Nowosielska