ZUS wchodzi z kontrolą do 23 placówek – udało nam się dotrzeć do listy poradni, które budzą wątpliwości z powodu większej niż przeciętnie liczby wystawianych e-zwolnień. W rządzie nie ma jednomyślności, czy wystawianie recept i L4 online trzeba doregulować.

Na liście Zakładu Ubezpieczeń Społecznych znalazły się podmioty, które wcześniej opisywaliśmy. Jak działają? Wystarczy zapłacić ok. 65 zł za receptę i ok. 80–100 zł za zwolnienie, by w iście ekspresowym tempie, ale – co najistotniejsze – bez badania i rozmowy z lekarzem, uzyskać oba dokumenty. Są tu firmy pojedynczych lekarzy, lecz także większe przedsiębiorstwa. W spisie znajduje się m.in. spółka Telmedicin. Jej współzałożyciel jest uznawany za złote dziecko telemedycyny. Znalazł się na liście Forbesa „30 przed 30”, na swoją działalność zdobywa dofinansowanie w ramach środków unijnych czy grantów z NCBR, był w zespole Liderów Cyfryzacji z KPRM. W wywiadach nie ukrywa, że pandemia pozwoliła mu rozwinąć biznes. Pojawia się też na wielu konferencjach i panelach dotyczących e-rozwiązań przygotowywanych pod patronatem m.in. Ministerstwa Zdrowia. Urzędnicy przekonują, że Telmedicin jest po prostu jedną z prężnie działających na rynku firm, a jej założyciel Paweł Sieczkiewicz jest znany dzięki zaangażowaniu w biznes związany z e-zdrowiem. A wspólne konferencje czy panele nie świadczą o tym, że jest promowany przez rząd. Z pewnością jednak w wypromowaniu telemedycyny pomogła pandemia. – Platforma obsługuje obecnie ponad 100 tys. konsultacji miesięcznie. Pandemia COVID-19 znacznie przyspieszyła rozwój telemedycyny – przyznawał Sieczkiewicz w mediach.
Na liście znalazła się także inna duża firma – Biostat, której założyciel także jest znany w e-zdrowotnej branży. Oferta jest bogata – od badań klinicznych (współpracował m.in. przy projekcie badania osocza jako terapii na COVID-19), przez analizy, po oprogramowanie służące do wystawiania e-dokumentacji zdrowotnej. Firma jednak przekonuje, że to nie oni świadczą usługi, tylko oferują platformę i oprogramowanie, z których mogą korzystać lekarze czy placówki oferujący usługi telemedyczne. Nie odpowiadają więc za to, jak oni to robią i czy robią to uczciwie – odpowiedzialność ponosi dana placówka, która wypisuje zwolnienia czy recepty. ZUS może więc sprawdzić jedynie konkretnych przedsiębiorców.

Efektywne zwolnienie

My sami postanowiliśmy sprawdzić, jak działa Telmedicin. Na rozwój swojej działalności prezes firmy pozyskiwał m.in. środki z Programu Operacyjnego Inteligentny Rozwój na „opracowanie algorytmu zwiększającego efektywność konsultacji medycznych do wspierania profilaktyki zdrowia i kierunkowania konsultacji”.
Jaka jest zatem efektywność oferty Telmedicin na portalu prowadzonym przez spółkę – Telemedi? Czytamy tam, że „E-ZLA to inaczej zwolnienie lekarskie w formie elektronicznej. Generuje je lekarz, który decyduje o zasadności wystawienia zwolnienia lekarskiego na podstawie wywiadu medycznego przeprowadzonego podczas wizyty stacjonarnej lub teleporady”.
Ankieta wymaga, by wpisać, od kiedy potrzebujemy zwolnienia, na ile dni. Podajemy dane (telefon, e-mail, PESEL), które służą do stworzenia indywidualnego konta pacjenta. Następnie przechodzimy do płatności (79 zł), bez której nie ruszymy dalej. Pojawia się rubryka „przyczyny”. Wpisujemy: „biegunka, osłabienie”. Zwolnienie przychodzi po ok. 30 min. Co istotne, w tym czasie nie mamy kontaktu z lekarzem, nie pojawiają się e-mailem, SMS-em pytania, które nawiązywałyby do wywiadu medycznego. Wbrew sugestii, że chodzi o konsultację.
O opinię poprosiliśmy Pawła Sieczkiewicza, prezesa firmy. Stanowczo zaprzecza, jakoby chodziło o kupno zwolnienia. Jego zdaniem kontakt był. – Lekarz po swojej stronie na czacie medycznym otrzymał wszelkie informacje, które pani przekazała w momencie umawiania konsultacji. Na podstawie informacji podjął decyzję o zasadności wystawienia zwolnienia i wydał zalecenia. Gdyby miał dodatkowe pytania do tej przypadłości, otrzymałaby pani powiadomienie SMS z indywidualnym linkiem do wejścia do pokoju czatu – podkreśla. Owszem, zalecenia, niezwykle szczegółowe, z opisem stanu zdrowia, sposobu przyjmowania określonych leków, pojawiły się na koncie, ale… trzy dni po tym, jak skończyło się zwolnienie, o które wnioskowaliśmy. I po tym, jak wystąpiliśmy o wgląd w dokumentację medyczną.

Krytyczna ocena

W DGP opisywaliśmy, z jaką łatwością można kupić w sieci e-zwolnienie, e-recepty oraz jak wiele jest w internecie podmiotów z taką ofertą. Po tych publikacjach stanowisko w sprawie przedstawiła Naczelna Izba Lekarska. Przekonuje w nim, że należy odróżnić sprzedaż recept i zwolnień na żądanie od teleporady. Zgodnie z obowiązującą definicją teleporada jest świadczeniem zdrowotnym udzielanym na odległość przy użyciu systemów teleinformatycznych lub systemów łączności. Komisja Etyki Lekarskiej NRL krytycznie oceniła zjawisko, zwłaszcza w sytuacjach, kiedy wystarczające do otrzymania recepty lub zwolnienia jest wypełnienie krótkiej ankiety niespełniającej kryterium badania podmiotowego. A także gdy czynnością uruchamiającą procedurę otrzymania dokumentu jest dokonanie płatności, pacjent nie ma kontaktu z lekarzem, a szybka usługa sugeruje niedochowanie należytej staranności.

Ograniczona lista e-leków

Sprawa budzi emocje po stronie decydentów. – Gdyby recepty były wystawiane z refundacją z NFZ, byłby powód do kontroli, a kiedy są na 100 proc., mamy mniejsze możliwości – mówi nam jeden z urzędników Ministerstwa Zdrowia. Jednak z naszych rozmów wynika, że resort bierze poważnie pod uwagę wprowadzenie ograniczeń w liście leków, które mogą być wydawane z receptomatów. Rozkładają ręce, jeżeli chodzi o zablokowanie botów wystawiających je z automatu. W żartach pojawił się pomysł, żeby nakładać czasowe ograniczenia w tempie wydawania e-recept czy e-zwolnień. Gotowego rozwiązania nie ma.
Resort przeprowadził też analizę, żeby zobaczyć, jacy lekarze wystawiają nieproporcjonalnie dużo recept, i przekazał listę do samorządu lekarskiego. Zdaniem Janusza Cieszyńskiego, byłego wiceszefa MZ odpowiedzialnego za informatyzację sektora zdrowia, działania powinien podejmować dziś przede wszystkim samorząd lekarski – i tym medykom, którzy łamią kodeks etyki, np. zawieszać prawo do wykonywania zawodu. – Odpowiedzialność za przekazanie swoich uprawnień lekarskich automatowi spoczywa przede wszystkim na lekarzu – mówi Cieszyński.
Samorząd przekonuje, że oczywiście zajmuje się sprawami lekarzy, którzy łamią prawo. – Ale bez rozwiązania systemowego nie uda się w ten sposób rozwiązać całego problemu – mówi Łukasz Jankowski, szef Naczelnej Izby Lekarskiej. I dodaje, że sprawa wyszła daleko poza środowisko lekarskie, bo właścicielami firm najczęściej są informatycy, którzy nie podlegają żadnej odpowiedzialności zawodowej. – Na kanwie nieoptymalnego prawa wyrosły wielkie biznesy, w których lekarz jest tylko dostarczycielem pieczątki – dodaje.
Zdaniem Cieszyńskiego biznesów by nie było, gdyby nie było lekarzy, którzy sprzedają za pieniądze swoje podpisy. Według niego inne ograniczenia byłyby szkodliwe dla rozwoju telemedycyny.
Sama NIL podkreśla, że już w ubiegłym roku wystosowała do resortu zdrowia petycję o podjęcie działań prawnych w kierunku ukrócenia takiej działalności. Wśród kluczowych propozycji jest ta, by podmiot medyczny prowadzący działalność w zakresie telemedycyny był jednocześnie zobowiązany do przyjmowania pacjentów stacjonarnie. To, przekonuje NIL, zmusiłoby do zaprzestania działalności przez te podmioty, które mają dziś jedynie wirtualne oferty, a adresy jedynie w KRS. Inne rozwiązania to radykalne ograniczenie puli lekarstw dostępnych na e-recepty z pozostawieniem priorytetu dla leków przedłużanych, a także wprowadzenie konkretnych wymogów (minimum postępowania), zwłaszcza gdy lekarz wypisujący lek czy zwolnienie dotąd nie miał z pacjentem kontaktu.

Winny tylko system

Co na to ludzie prowadzący taką działalność? Spytaliśmy o te propozycje Pawła Sieczkiewicza. – Czy naprawdę posiadanie fizycznego gabinetu będzie dużym problemem dla świadczeniodawców i zmieni coś w jakości? – pyta. Przekonuje, że gdyby usługa zdarzeń medycznych z dostępem dla lekarza do pełnej historii medycznej już działała, obecna dyskusja nie odbiłaby się tak dużym echem. Dlatego, że wiele nadużyć nie miałoby miejsca. – W mojej ocenie podstawą rozwoju innowacji jest m.in. tworzenie przez rząd infrastruktury systemowej e-recept, e-zwolnień i właśnie zdarzeń medycznych, a nie wdrażanie systemów do obsługi pacjentów w placówkach czy aplikacji zdrowotnych, które w nierynkowy sposób konkurują z prywatnymi podmiotami. I dodaje, że nie można winić telemedycyny za problemy, które są obecne również w świecie wizyt stacjonarnych. – A symulować lub wymuszać na lekarzu określone działania pacjent może też w gabinecie – podkreśla.
Pytanie, czy w opisywanych przez nas przypadkach chodzi o wymuszanie czegokolwiek na lekarzu? Rekordzista za pośrednictwem jednej ze stron www wystawił nam receptę w… 3 min. Sprawą zainteresował się nie tylko ZUS. Po naszych zawiadomieniach postępowania wyjaśniające wszczęli rzecznik praw pacjenta oraz rzecznicy odpowiedzialności zawodowej w izbach lekarskich. Jak się dowiadujemy, pierwsze przesłuchania lekarzy zostały wyznaczone na połowę marca. ©℗