W starciu z gigantami opłacają się wspólne zakupy unijne – większą siłę ma partner z kilkuset milionami potencjalnych pacjentów niż kilkudziesięcioma – mówi Bartosz Arłukowicz, były minister zdrowia.

Kiedy dekadę temu pierwszy raz zmieniano rynek leków, posypały się skargi.
Zmiana była zasadnicza. Wywracała dotychczasowy model działania. Modyfikowaliśmy cały system refundacji leków: od sposobu negocjacji z firmami farmaceutycznymi przez zakaz reklam aptek i rozdawania leków za grosik po sposób działania hurtowni. Można powiedzieć, że reforma oczyszczała wodę w niezbyt przejrzystym akwarium. Wcześniej mechanizmy były mało transparentne, co prowokowało podejrzenia o nieprawidłowości - dlaczego tej, a nie innej firmy lek wszedł do refundacji. Zaczęliśmy też publikować listy refundacyjne w określonych terminach, co wprowadziło przewidywalność. Proszę pamiętać, że to rynek wart miliardy złotych. Nic dziwnego, że wywołało to niezadowolenie i ogromną presję jego uczestników, żeby nie dopuścić do zmian. Tym bardziej że celem było wprowadzenie konkurencji między firmami, a docelowo obniżenie cen leków dla pacjentów.
Udało się, ale częściowo. Bo stały się faktycznie najtańsze w Europie, ale dla płatnika, czyli Ministerstwa Zdrowia, nie dla pacjentów.
To nie do końca tak - leki stały się realnie najtańsze w Europie. Dzięki temu mieliśmy większy budżet i mogliśmy wprowadzać więcej preparatów na listy. Poza tym wprowadziliśmy jedną bardzo dużą zmianę: maksymalną cenę, a raczej jedną urzędową cenę. Wcześniej odbywała się tzw. turystyka apteczna - różnice cen między poszczególnymi placówkami były ogromne. To z kolei wzbudziło protest aptekarzy. Tym bardziej że zakazaliśmy reklamy w tej branży. Do tego wprowadziliśmy bardzo ostre zasady dotyczące zamienników: aptekarze mieli obowiązek informować o dostępności tańszego leku na to samo schorzenie. Ponadto tworzyliśmy grupy leków na dane choroby, żeby zawsze kilka było tych tańszych. To wszystko razem z jednej strony miało również wprowadzić bardziej przejrzystą sytuację dla chorych, a z drugiej - zapobiec marnowaniu leków.
Wypadło wiele leków z refundacji dla danej choroby, tych tańszych.
Wiele rzeczy nie udało się od razu zrobić, ale konsekwentnie naprawialiśmy pojawiające się problemy. Pacjenci obawiali się, że jakieś leki nie będą na czas, byli też straszeni przez lobbystów. Zdarzały się problemy, ale to nic dziwnego przy tak dużej zmianie - w której nie chodziło o szczegóły, ale w ogóle o zmianę myślenia. Z perspektywy czasu widać, że to była bardzo dobra reforma. Ogólnie jest chwalona, choć niewątpliwie była największym wyzwaniem dla mnie jako ministra zdrowia.
Ceny zostały tak bardzo obniżone dla państwa, że leki masowo zaczęły być wywożone, powstał odwrócony łańcuch dostaw. Nie powstrzymaliście tego.
To było działanie zakazane jako działanie przestępcze. Jednocześnie wprowadziliśmy obowiązek dostaw, żeby zagwarantować bezpieczeństwo. Obecnie otrzymuję bardzo wiele sygnałów o brakach leków, to się dzieje przez cały czas. Trzeba pamiętać o nowej sytuacji - pandemia, wojna w Ukrainie, to pokazuje, jak bardzo bezpieczeństwo lekowe jest istotne.
Bezpieczeństwo lekowe jest odmieniane przez przypadki - ale inaczej rozumiane. Dla firm presja cenowa na producentów to zagrożenie tego bezpieczeństwa, dla ministerstwa wręcz odwrotnie - obniżka cen to jego zwiększenie.
Dlatego tak istotne jest tworzenie wspólnych zakupów na poziomie nawet europejskim. W starciu z gigantami większą siłę ma niewątpliwie partner z kilkuset milionami potencjalnych użytkowników niż kilkudziesięcioma. Przy okazji szczepionek okazało się, że da się prowadzić takie negocjacje z dobrym skutkiem.
Jednak dla takich Niemiec dwadzieścia parę dolarów za szczepionkę to co innego niż dla Polski.
To prawda, ale to rozwiązanie nie musi dotyczyć wszystkich leków. Tylko np. tych najdroższych. Takim przykładem są choroby sieroce - tutaj leki są wyjątkowo drogie. Kiedy w Polsce preparat jest potrzebny tylko dla kilkunastu osób, trudno negocjować lepszą cenę. Jeżeli zakup byłby dla wszystkich pacjentów z tych schorzeniem w UE, to i siła przetargowa byłaby o wiele większa. Jako szef komisji ds. walki z rakiem w Parlamencie Europejskim prowadziłem długie rozmowy na ten temat. Ostatecznie w raporcie dla Komisji Europejskiej rekomendowaliśmy wprowadzenie systemu zapasu leków onkologicznych na poziomie europejskim, tak żeby w takich okolicznościach jak wojna czy pandemia żadnemu pacjentowi nie zabrakło leków ratujących życie.
Teraz, kiedy jest próba nowelizacji tej ustawy, sytuacja się powtarza: wywołuje bardzo duże protesty.
Moja rada jest następująca: należy być konsekwentnym i nie uginać się. W trakcie pandemii widać było, jak bardzo potrzebna była ta konsekwencja nie tyle w polityce lekowej, ile w ogóle. I tego zabrakło.
Rozmawiała Klara Klinger