Pacjent dopiero po złożeniu faktury w NFZ dowie się, ile musi dopłacić do leczenia, które przeszedł za granicą - mówi Natalia Łojko radca prawny w kancelarii Baker & McKenzie.

Ministerstwo Zdrowia przekazało do konsultacji społecznych projekt ustawy implementującej dyrektywę transgraniczną. Zgodnie z tą ostatnią europejscy pacjenci mają zyskać swobodny dostęp do leczenia na terenie państw UE. Jak polski projekt realizuje tę zasadę?

Czytając projekt ustawy, mam poczucie, że koncentruje się nie na ułatwieniu, a na utrudnieniu dostępu do świadczeń transgranicznych. Tak jak można się było spodziewać, ustawodawca skorzystał z ograniczenia, jakie daje dyrektywa. W przypadku – ogólnie ujmując – świadczeń szpitalnych warunkiem zwrotu kosztów poniesionych na leczenie za granicą będzie uzyskanie zgody płatnika, czyli NFZ. Przy czym ustawa wskazuje wprost, że pacjent nie otrzyma pieniędzy, jeśli zgody funduszu nie uzyskał przed udzieleniem świadczenia, w przypadku którego jest ona wymagana. Przepis ten jest częściowo nieskuteczny. Orzecznictwo europejskie od dawna wskazuje, że w sytuacjach medycznie uzasadnionych pacjent nie musi czekać na zgodę – może najpierw skorzystać z procedury medycznej, a o zwrot ubiegać się potem. Niestety, wygląda na to, że zwrot kosztów będzie też obwarowany wieloma innymi warunkami, które z dyrektywy nie wynikają.

Jakich?

Projekt przewiduje, że niezbędne jest uzyskanie skierowania lub zlecenia od polskiego lekarza. To niezrozumiałe i niemające pokrycia w dyrektywie. Jedynym warunkiem – w jej świetle – jest, by dane świadczenie znajdowało się w krajowym koszyku. Tworzy się dodatkową barierę administracyjną. Często tym właśnie świadczeniem, na które pacjent musi czekać, i do którego dostęp jest w Polsce utrudniony, jest wizyta u krajowego specjalisty. Jest to trudno zrozumiałe również z tego powodu, że zasady wykonywania zawodu lekarza są zharmonizowane w Unii Europejskiej. Nie ma powodu, by lekarz w Hiszpanii czy w Niemczech nie mógł ocenić stanu zdrowia pacjenta i wystawić mu skierowania.

Po przekroczeniu określonego limitu wydatków NFZ zwrot wypłat pacjentom ma być zawieszony. Jak pani ocenia ten pomysł?

Najwyraźniej minister zdrowia zdaje sobie sprawę, że dyrektywa transgraniczna to wybawienie pacjentów od kolejek medycznych i szansa ucieczki od skutków niskich kontraktów dla świadczeniodawców. W projekcie ustawy resort zdrowia próbuje wprowadzić limit tylnymi drzwiami, na poziomie budżetu NFZ. Jest to rozwiązanie bezprawne, niezgodne z dyrektywą. Co więcej, pacjent czekający na zwrot, stając się faktycznie wierzycielem funduszu, nie może nawet liczyć na odsetki z tego tytułu.

Minister zdrowia w drodze rozporządzenia określi dopuszczalny czas oczekiwania na świadczenia opieki zdrowotnej. Czy wskazanie, że na wizytę u endokrynologa można czekać np. pięć miesięcy, ma w ogóle sens. Jeden pacjent może tyle czekać na leczenie, a inny nie.

Wprowadzanie tego szczególnego trybu jest niepotrzebne. Prawo europejskie mówi wprost, że tę kwestię powinien rozstrzygać lekarz, opierając się na przesłankach medycznych – indywidualnych dla każdego pacjenta. Pojawiają się wątpliwości, czy nie zostanie wykorzystany do ograniczenia dostępu do świadczeń transgranicznych.

Projekt nie przewiduje publikacji przez NFZ stosowanych przez płatnika wycen świadczeń gwarantowanych. Tymczasem pacjentów będzie obowiązywała zasada, że otrzymają zwrot kosztów według polskiego cennika, a resztę będą musieli dopłacić z własnej kieszeni. Jakie będą tego konsekwencje?

Pacjent przed wyjazdem za granicę nie będzie mógł ustalić, na jaki zwrot może liczyć. Minister proponuje tylko określić w ustawie ogólne reguły jego wyliczania. Są one nieprzejrzyste i niejasne, a poza tym zwykły Kowalski nie ma danych pozwalających mu samodzielnie dokonać tych obliczeń. O wielkości zwrotu dowie się więc, kiedy wróci do NFZ z rachunkiem. Trudno to zrozumieć, biorąc pod uwagę, że obowiązek publikacji cenników nałożony jest jednocześnie na świadczeniodawców. Ciągle więc może być tak, że nie będzie wiadomo, za jaki właściwie standard płaci NFZ, a ryzyko obliczeń będzie obciążać świadczeniodawców i pacjentów.