Informujemy, że osoby dopuszczające się agresywnego zachowania słownego lub fizycznego wobec personelu przychodni będą zgłoszone do ogólnopolskiego monitorowania agresji w służbie zdrowia – przeczytałam napis przyklejony skrupulatnie taśmą klejącą (od wewnątrz, oczywiście) do szklanej klatki rejestracji w wojskowej przychodni lekarskiej w Legionowie. Ogólnodostępnej i specjalistycznej. Teoretycznie.
Informujemy, że osoby dopuszczające się agresywnego zachowania słownego lub fizycznego wobec personelu przychodni będą zgłoszone do ogólnopolskiego monitorowania agresji w służbie zdrowia – przeczytałam napis przyklejony skrupulatnie taśmą klejącą (od wewnątrz, oczywiście) do szklanej klatki rejestracji w wojskowej przychodni lekarskiej w Legionowie. Ogólnodostępnej i specjalistycznej. Teoretycznie.
Przeczytałam ten napis tuż przed tym, jak już-już miałam, używając agresji słownej, powiedzieć skulonej wewnątrz kobiecie, co myślę o przychodni, służbie zdrowia i o niej samej... Albo przynajmniej udusić. Zamiast tego wybuchnęłam śmiechem, ogarniając wzrokiem całe to żałosne otoczenie: tłumy poirytowanych pacjentów, personel, któremu się trzęsą ręce, stosy ulotek reklamujących cudowne leki na wszystko i kałuże śniegowego błota na podłodze.
Bieda z nędzą. Po prostu. Tylko co to wszystko obchodzi chorych?
Jakoś tak się pechowo złożyło, że w ostatnich tygodniach kilka razy próbowałam skorzystać z pomocy publicznej służby zdrowia. Najpierw był okres grypowy. „Nie ma terminów, proszę przyjść za tydzień.” Potem przypałętały się pogrypowe powikłania. Rejestratorka: lekarz może przyjąć za cztery dni. I tak kilka razy. Zawsze kończyło się na wizycie w gabinecie prywatnym. Aż do teraz. Bliska mi osoba została ranna w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Lekarz z ostrego dyżuru w szpitalu wystawił skierowanie do specjalisty w miejscu zamieszkania. Nie muszę mówić, że terminów znowu nie było. Ani w tej pierwszej wspomnianej przychodni, ani w kilku innych. W piątej (brak terminów, a jakże) lekarz, porządny chłop, widząc desperację na naszych twarzach, zgodził się zająć raną. Pewnie mu za to nie zapłacą. Ale takich lekarzy, którzy działają w interesie pacjenta, jest wielu, choć mało ich widać na tle wielkiego bałaganu, jakim jest nasza służba zdrowia. A potem walczą w sądach z Narodowym Funduszem Zdrowia o tzw. nadwykonania. Za każdym razem NFZ próbuje udowodnić, że lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby tych pacjentów nie leczyć.
Opisuję tu swoje doświadczenia nie z wrodzonego ekshibicjonizmu. Tylko po to, aby pokazać, że łatwo jest się wymądrzać na temat opieki zdrowotnej temu, kto nie musi z niej korzystać. I tym, którzy są na pozycji uprzywilejowanej i mogą korzystać – oni tudzież ich rodzina – z placówek przeznaczonych dla VIP-ów.
Reszcie towarzystwa pozostaje radość, że NFZ zwiększy w 2013 roku nakłady na przychodnie specjalistyczne. W wysokości inflacyjnej. Co daje nadzieję, że nie będzie dużo gorzej.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama