ikona lupy />
Liczby są imponujące. Według szacunków firmy PMR rynek prywatnej opieki zdrowotnej wzrośnie w tym roku o 5 proc. i osiągnie wartość 32 mld zł. Główni gracze na rynku wykorzystują wyśmienity dla siebie okres. Właściciel Lux Medu właśnie szuka nabywcy, a na rynku już spekuluje się, że chrapkę na tę firmę mają m.in. PZU i brytyjski gigant ubezpieczeniowy Bupa. Enel-Med już wszedł na warszawską giełdę. Wszyscy mocno inwestują w nowe przychodnie, a nawet szpitale.
W zasadzie dalszemu dynamicznemu rozwojowi branży mogą przeszkodzić tylko dwa czynniki. Pierwszym jest paradoksalnie zbyt szybki wzrost liczby pacjentów, który w pewnym momencie spowoduje, że także w prywatnych przychodniach pojawią się kolejki do lekarzy. Już teraz widać zresztą różnicę. O ile kilka lat temu posiadacze abonamentów podczas rejestracji mogli do woli wybierać termin wizyty, a nawet konkretnego lekarza, teraz uprzejma pani na infolinii informuje o dwóch możliwych okienkach w ciągu najbliższych dni, gdy lekarz akurat będzie mógł pana przyjąć. Ten problem firmy jednak mogą rozwiązać wspomniani już dalszymi inwestycjami w rozbudowę placówek.
Drugim problemem, zwłaszcza dla mniejszych graczy, jest rządowy projekt dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. Założenia w największym uproszczeniu są takie, że Polacy mogliby wybrać, czy płacą składki do NFZ, czy do prywatnej firmy – np. ubezpieczyciela lub jakiegoś funduszu. Tyle że o projekcie od miesięcy się mówi, a wciąż niewiele z tego wynika.
Wygląda na to, że Polacy w myśl słusznej zresztą zasady, że zdrowie jest najważniejsze i nie wolno na nim oszczędzać, zapewnią prywatnym przychodniom dalsze eldorado.