Jeśli pandemię można porównać do meczu piłkarskiego, to dziś jesteśmy prawdopodobnie w drugiej połowie. W pierwszej udało nam się obronić przed ofensywą wirusa; nie popełniliśmy takich błędów jak Włosi czy Brytyjczycy. Teraz gramy o zwycięstwo, tylko coś jest nie tak: nie możemy wyjść poza środek boiska. Przeciwnik stosuje sprawny pressing, blokuje nas, nie daje nam dojść pod bramkę. Potrzebna jest zmiana strategii.
Pandemia, podobnie jak piłka nożna, jest grą liczb. A te nad Wisłą nie wyglądają ciekawie. Od końca marca liczba wykrywanych w Polsce zakażeń koronawirusem pozostaje na mniej więcej tym samym poziomie – od 300 do 500 przypadków dziennie. Pod koniec czerwca spadła do 200, żeby potem znów wzrosnąć. Sytuacja więc nie pogarsza się, ale też nie widać znaczącej poprawy. Czyli wirus nie zepchnął nas całkiem do defensywy, ale też nie wygrywamy. Na boisku jest pat.
Niejednoznacznie prezentują się również statystyki ligowe. Co prawda pod względem liczby śmiertelnych przypadków na milion mieszkańców jesteśmy na 71. miejscu w tabeli (ta 22 lipca wynosiła 43, przy czym średnia dla całego świata to niemal 80). Jednak już pod względem liczby nowych pacjentów, u których wykryto koronawirusa, plasujemy się na wiele gorszej pozycji – 21. na 215 uwzględnionych państw i terytoriów.
Polski drybling z wirusem zastanawia ekspertów. Profesor Egbert Piasecki z Instytutu Immunologii i Terapii Doświadczalnej im. Ludwika Hirszfelda Polskiej Akademii Nauk mówi, że spodziewał się, że latem nastąpi wyraźne zmniejszenie liczby nowych infekcji do kilkudziesięciu dziennie. Tak się jednak nie stało. – Pytanie tylko brzmi, czy liczba przypadków utrzymuje się na mniej więcej stałym poziomie przez wzgląd na luzowanie obostrzeń czy samej natury wirusa. Myślę, że przekonamy się jesienią, kiedy deszczowa pogoda sprawi, że więcej czasu będziemy przebywać w pomieszczeniach – tłumaczy naukowiec.
A co odpowiada za wahnięcia oraz ostatni wzrost liczby wykrywanych przypadków? Czy to efekt wyborów? Politycy PiS przekonują, że nie. A odpowiedzialność za koronawirusowe wzrosty, oprócz kopalni czy zakładów produkcyjnych – ponoszą także wesela czy pogrzeby. To po takich uroczystościach pojawiały się mikroogniska (choćby po pożegnaniu znanego pisarza Jerzego Pilcha).
Jeden z ekspertów przyznaje, że sprawa jest niejednoznaczna – czasowo nagły wzrost przypadków może być powiązany z drugą turą wyborów. Pytanie tylko brzmi: dlaczego nie pojawił się wysyp po pierwszej turze?
Jednak wszyscy dość zgodnie przyznają, że rozluźnienie ograniczeń jest niepokojące – może i obostrzenia na początku były potężne, ale skuteczne w tej rozgrywce – mówi dr Franciszek Rakowski z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego
UW, który zajmuje się przygotowywaniem modeli epidemii. Teraz – jego zdaniem – rozluźnienie jest duże. – Ludzie przestali się obawiać. Ktoś nie miał problemu, to zrobił dużą imprezę na łódce i natychmiast pojawili się chorzy – mówi jeden z pracowników sanepidu.
– W tej grze nie można mówić o szczycie – mówi Rakowski. Im większe obostrzenia, tym mniej przypadków. Im mniejsze tym bardziej rosną. Peak byłby wówczas, gdyby liczba uodpornionych przewyższyła liczbę tych, którzy mogą zachorować. Przy takiej rozgrywce – wirus kontra decyzje administracyjne – trudno go wskazać.
Wracając do terminologii sportowej, problem polega też na tym, że trener nie daje przykładu zawodnikom. Zaordynował im dietę i ćwiczenia, ale sam objada się hamburgerami. Mowa oczywiście o maseczkach i ambiwalentnym stosunku do nich, jaki wykazują nasi politycy. Trudno było je wypatrzyć na niedawnym posiedzeniu Sejmu (tym, na którym posłów rozbawiło słowo „członek”). Podobnie na uroczystości, podczas której Andrzej Duda odebrał uchwałę Państwowej Komisji Wyborczej o wyborze na prezydenta. Owszem, miejsca siedzące były porozstawiane, ale maseczek nie było.
W ten sposób politycy wysyłają niespójne sygnały: niby zagrożenie jest, ale w sumie nie aż tak poważne. To może odbić się czkawką, jeśli znów trzeba będzie wprowadzać obostrzenia. – No bo jak to jest: w kwietniu policja wystawiała mandaty, a teraz przy takiej samej liczbie przypadków mamy tłumy na plażach i żadnych konsekwencji? Dla przeciętnego człowieka znaczy to tyle, że te wszystkie obostrzenia nie mają żadnego znaczenia – mówi prof. Piasecki.
Takie podejście dziwi tym bardziej, że politycy w innych krajach doskonale rozumieją, że ludzie na nich patrzą i wyciągają z tego wnioski. Po niedawnej fali krytyki w maseczce zaczęła pokazywać się Angela Merkel. Kiedy dwa miesiące temu premier Włoch Giuseppe Conte zdjął na chwilę maskę, aby wygłosić przemówienie w parlamencie deputowani zaczęli krzyczeć: „Mascherina!”. Pod koniec czerwca rozmroziło się francuskie Zgromadzenie Narodowe i tam politycy też mają obowiązek nosić maseczki.
Zaczął pokazywać się w niej nawet Donald Trump, który jeszcze do niedawna uznawał noszenie maseczki za polityczny akt sprzeciwu wobec swoich rządów. Teraz prezydent USA nazywa taki akt patriotycznym.
Dobra taktyka i motywacja drużyny jest nam potrzebna tym bardziej, że niebawem nadejdzie jesień – czas, kiedy tradycyjnie przybierają na sile wirusy przenoszone drogą powietrzną. Wtedy się okaże, czy przypadkiem w meczu z koronawirusem nie będzie potrzebna dogrywka.