Polacy dzwonią do sanepidu i donoszą na sąsiadów lub współpracowników, że mogą być nosicielami koronawirusa. Skargi składają również pracodawcy – na swoich pracowników. W skali kraju można już mówić o setkach takich telefonów dziennie.
Polacy dzwonią do sanepidu i donoszą na sąsiadów lub współpracowników, że mogą być nosicielami koronawirusa. Skargi składają również pracodawcy – na swoich pracowników. W skali kraju można już mówić o setkach takich telefonów dziennie.
– Telefony nam się urywają. Dzwoni kilkadziesiąt osób dziennie. Część to donosy – mówi jeden z pracowników sanepidu. – „Sąsiad kaszle, a wrócił z Włoch, co mam robić?” – to najdelikatniejsze z nich. Albo „proszę o radę, jak nakłonić znajomego, kolegę z pracy, żeby się zbadał” – mówi Anna Obuchowska z pomorskiego sanepidu. Pracownicy wojewódzkiego sanepidu radzą wtedy, żeby z wątpliwościami zadzwonić do lokalnych oddziałów albo na infolinie uruchomione przez PZU czy NFZ. W najgorszych sytuacjach będzie reagować policja. Jednak nie wszystkie zgłoszenia są zasadne.
– Mamy ich kilkanaście dziennie. Dostajemy je my, czyli stacja wojewódzka, ale też oddziały w powiecie – mówi Małgorzata Kapłan, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Szczecinie. Podobnie jest w innych regionach. – Te donosy obywatelskie nie są jeszcze nagminne, ale się zdarzają – słyszymy od Zbigniewa Solarza z WSSE w Łodzi. A Magdalena Odrowąż-Mieszkowska z WSEE we Wrocławiu dodaje, że w ich przypadku sygnały pochodzą głównie od pracodawców, a zaczęły się wraz z końcem ferii, gdy ludzie wracali z urlopów we Włoszech.
Skargi dotyczą przeważnie tego, że jakaś osoba – zdaniem dzwoniącego – nie stosuje się do zaleceń Głównego Inspektoratu Sanitarnego, choć wróciła z zagrożonego regionu lub miała styczność z taką osobą. Problem w tym, że, jak tłumaczy Kapłan, często mylimy kwarantannę z nadzorem. Tylko w przypadku tej pierwszej osoba powinna przebywać przez 14 dni w odizolowaniu w domu, czyli nie wychodzić na zewnątrz. Gdy jest pod nadzorem, może się swobodnie poruszać, ale musi dokonywać samokontroli stanu zdrowia. – Zdarzają się doniesienia w stylu „pan Jan chodzi po ulicy, a powinien być zamknięty w domu” – dodaje.
Eksperci z sanepidów dodają, że nie bardzo mają jak reagować na takie donosy.
– Nie ma podstawy prawnej, ktora pozwoliłaby nam brać od osoby trzeciej niezwiązanej ze sprawą dane innej osoby – według niej – potencjalnie zakażonej i korzystać z nich. Narazilibyśmy się na odpowiedzialność. Skorzystanie z danych osobowych jest możliwe tylko w razie prowadzonego przez nas nadzoru epidemiologicznego – tłumaczy Odrowąż-Mieszkowska.
Mimo to sanepidy nie pozostawiają takich sygnałów bez echa. Robią analizę przypadku, by wykluczyć chorobę u osoby, na którą składany jest donos. Takie informacje mają też swoją dobrą stronę. Dzwoniący pytają przy okazji, jak powinni postępować po kontakcie z osobą, która może być zarażona. Tym samym rośnie świadomość działań profilaktycznych w społeczeństwie. A i część skarg nie jest bezzasadna.
Pracownicy sanepidów przyznają, że problemem jest to, że ludzie nie przestrzegają zasad kwarantanny. Przykładem ostatnia ucieczka ze szpitala mieszkańca powiatu legionowskiego. Został złapany przez policję i karetką odwieziony z powrotem. Do osób, które łamią zasady kwarantanny, może przyjechać policja. Grozi za to także kara do 5 tys. zł, a nawet może zostać złożone zawiadomienie do prokuratury, bo taka osoba zagraża zdrowiu i życiu innych.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama