Każdy wzmacniacz może się kiedyś zepsuć. Nawet ten, który mamy w uchu. Na szczęście naukowcy opracowują coraz lepsze implanty.
Magazyn 14 lutego 2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Chociaż słowo „implant” może nie być pierwszym, jakie przyjdzie na myśl, gdy spojrzymy na wynalazek dr. Marcina Koniora z Uniwersytetu Jagiellońskiego (UJ). To sprężynka – podobna do tych, które są w długopisach.
Zresztą, jak mówi sam twórca, inspiracja dla wynalazku także przyszła ze świata przedmiotów codziennego użytku. – Rozkręcał pan żarówkę halogenową? Nie? W środku jest taki właśnie drucik – zauważa dr Konior. – Zanim chirurgów dopuści się do operacji na żywym organizmie, musimy poćwiczyć zakładanie implantów na preparatach. Ale ciągle były trudności z ich zdobyciem do ćwiczeń. Zacząłem więc kombinować i wreszcie olśniło mnie z tymi żarówkami – dodaje lekarz.
Okazało się, że zwykła sprężynka doskonale grała rolę implantu ucha środkowego. W związku z tym, już jako doświadczony lekarz, dr Konior postanowił przekuć ideę z końca studiów w wyrób medyczny. Pomimo prostoty wynalazek krakowskiego uczonego doskonale daje sobie radę: nosi go już 13 osób. – Jeden z pacjentów był tak zadowolony, że po roku zwrócił się do nas z prośbą o operację drugiego ucha – cieszy się dr Konior.

Audiofilski wzmacniacz

Wynalazek należy do grupy pasywnych implantów ucha środkowego. Aby lepiej zrozumieć, co to właściwie oznacza, trzeba poznać klasyfikację tych urządzeń. Najbardziej skomplikowane (i najdroższe) są wszczepy ucha wewnętrznego, które są przeznaczone dla osób dotkniętych głuchotą od dziecka lub tych, które utraciły słuch w wyniku choroby lub wypadku.
Mniej skomplikowane (i tańsze) są aktywne implanty ucha środkowego. Te wszczepia się m.in. osobom z niedosłuchem przewodzeniowym. To sytuacja, w której elementy ucha środkowego przestają spełniać swoje zadanie, czyli doprowadzać fale dźwiękowe do ucha wewnętrznego oraz wzmacniać je mechanicznie. – Wszystkie elementy ucha środkowego są tak ze sobą połączone, by przenosić fale mechaniczne, a przy okazji działają jak analogowy wzmacniacz. Błona bębenkowa ma 17 razy większą powierzchnię niż płytka kończąca strzemiączko. A więc wzmocnienie. Kosteczki słuchowe – kto nie pamięta z podstawówki takich nazw, jak młoteczek, kowadełko i strzemiączko – są połączone jak dźwignia. Też wzmocnienie – mówi dr Konior.
Implanty z tych dwóch kategorii to urządzenia aktywne, czyli posiadające źródło zasilania, a wynalazek lekarza z Krakowa nie – stąd jest pasywny. Takie wszczepy również służą odtwarzaniu łańcucha kosteczek słuchowych oraz przywracaniu ciągłości przenoszenia fali mechanicznej (mechanicznej, bo dźwięk – czyli zmiany w ciśnieniu powietrza – zamieniany jest tutaj na drgania ciała stałego, czyli elementów ucha środkowego).

Nie ma, pacjent czeka

Skoro każda z powyższych kategorii jest już reprezentowana przez kilka, kilkanaście różnych modeli, po co chirurgom kolejny? Jak mówi dr Konior, jest to kwestia elastyczności. W praktyce chirurgicznej bywa tak, że pomimo wszelkich starań jak najdokładniejszego planowania zabiegów (a dysponujemy przecież nowoczesnymi metodami diagnostycznymi, w tym rezonansami, tomografiami etc.) większość decyzji operacyjnych lekarz podejmuje, kiedy pacjent leży na stole.
– Do niego należy decyzja, jakiej użyć protezy. Zdarzają się więc sytuacje, że lekarz prosi o konkretny model, a takiego w szpitalu nie ma. A pacjent już jest na stole. Co wtedy zrobić? Trzeba główkować – mówi dr Konior. Jak jednak od razu zaznacza, nie chodzi o to, że polska chirurgia uszna to wielka improwizacja; a o to, że implantów nie robi się na zamówienie, nie są więc na wymiar. To oznacza, że lekarz musi się czasem nagimnastykować, bo w grę wchodzą milimetry.
Dlatego na sali operacyjnej przydałaby się elastyczność, jaką zapewnia Unispring – jak nazwano sprężynowy implant dr. Koniora. W razie potrzeby lekarz jest w stanie przyciąć go za pomocą narzędzi, w jakie wyposażona jest każda sala operacyjna. A nawet jeśli popełni błąd, to nie będzie kosztowny – bo chociaż aparat jest wykonany z medycznego tytanu, to przez wzgląd na swoją wielkość jego cena będzie się miała nijak względem 200–300 euro, jakie trzeba dać za wykorzystywane dzisiaj wszczepy.

Uszana trzynastka

Aby jednak się upewnić, że owa elastyczność pod postacią niewielkiej sprężyny faktycznie zda egzamin, dr Konior zaprosił do współpracy kolegę z Akademii Górniczo-Hutniczej dr. hab. inż. Macieja Kłaczyńskiego. Ten pomógł lekarzowi przeprowadzić komputerową symulację działania wynalazku. Chodziło o to, aby jeszcze na etapie projektowania wykluczyć dyskwalifikujące taki implant problemy, które mogłyby np. doprowadzić do uszkodzenia ślimaka.
Ponieważ takowych nie stwierdzono, dr Konior wziął się za przygotowanie wynalazku do komercjalizacji. Przed dopuszczeniem do użytku medycznego protezy wymagane jest przeprowadzenie badań klinicznych, podczas których przetestowana zostanie jego skuteczność na ludziach. Ci muszą więc najpierw podpisać świadomą zgodę. Na razie „zaimplantowanych” zostało 13 osób z 22, które chciały skorzystać z wynalazku (nie u każdego dało się go zastosować). Wysoką poprawę zanotowali wszyscy.
– My jesteśmy rozwiniętym krajem, nas stać na to, żeby zapewnić pacjentom nowoczesne leczenie. Unispring to sposób na to, aby nowoczesne metody upowszechniły się także w krajach, których dzisiaj na to nie stać – zamyśla się dr Konior.
Eureka! DGP
Trwa siódma edycja konkursu „Eureka! DGP – odkrywamy polskie wynalazki”, do którego zaprosiliśmy polskie uczelnie, instytuty badawcze i jednostki naukowe PAN. Do końca maja w Magazynie DGP będziemy opisywać wynalazki nominowane przez naszą redakcję do nagrody głównej. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi na początku czerwca. Nagrodą jest 30 tys. zł dla zespołu, który pracował nad zwycięskim wynalazkiem, ufundowane przez Mecenasa Polskiej Nauki – firmę Polpharma, oraz kampania promocyjna dla uczelni lub instytutu o wartości 50 tys. zł w mediach INFOR Biznes (wydawcy Dziennika Gazety Prawnej), ufundowana przez organizatora