Wczoraj rano gościem "Radia ZET" był Łukasz Szumowski, minister zdrowia. Stwierdził, że mamy w Polsce ok. 140 tys. lekarzy. Jest to - jego zdaniem - średnia europejska w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. Wrażenie obywateli, że medyków jest za mało, wynika zaś nie z liczb bezwzględnych, lecz z tego, że "polski system jest na tyle rozproszony, że potrzebujemy większej liczby lekarzy".
Sęk w tym, że stwierdzenie, iż jesteśmy w europejskiej średniej, jest nieprawdziwe. Dobitnie to pokazuje opublikowane w listopadzie badanie "Health at Glance 2019", które przygotowała Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) we współpracy z Komisją Europejską. Oczywiście badań na temat opieki zdrowotnej jest wiele. Ale wystarczy wskazać, że "Health at Glance" to jedno z najbardziej prestiżowych i powołują się na nie także polscy urzędnicy. Dziwnym trafem jednak nie w odniesieniu do liczby lekarzy w przeliczeniu na ogół mieszkańców. Okazuje się bowiem, że u nas współczynnik ten wynosi 2,4. Jest najgorszy spośród wszystkich sprawdzonych państw europejskich. Dla porównania w Grecji jest to 6,1, w Austrii 5,2, w Portugalii 5,0, w Czechach 3,7, a na Węgrzech 3,3. Średnia dla wszystkich państw OECD wynosi zaś 3,5. Co gorsza, od niemal 20 lat współczynnik lekarzy do ogółu mieszkańców zwiększa się w Polsce bardzo nieznacznie, podczas gdy w wielu państwach wzrost jest duży.
W innych międzynarodowych raportach też Polska wypada fatalnie. Na przykład z danych Eurostatu opublikowanych również w listopadzie 2019 r. także wynika, że w Polsce przypada 2,4 lekarza na 1000 osób. Jest to wynik najgorszy spośród wszystkich państw Unii Europejskiej.
Skąd więc słowa Łukasza Szumowskiego? Czyżby nie przeanalizował danych OECD? Otóż minister zdrowia posługuje się danymi publikowanymi regularnie przez polską Naczelną Izbę Lekarską. Wynika z nich rzeczywiście, że w Polsce jest ok. 3,6 lekarza na 1000 mieszkańców. Tyle że - co kluczowe - OECD, Komisja Europejska i Eurostat przyjmują inną definicję lekarza, a rodzimy samorząd lekarski - inną. Wie to zresztą Łukasz Szumowski, który w wywiadzie dla "Super Expressu" przyznał, że metodologie europejska i polska są różne (np. w tej pierwszej część pracowników przychodni oraz osoby z wykształceniem lekarskim niemające kontaktu z pacjentami i niepracujące dla ich dobra nie są uznawane za lekarzy).
Co więc robi minister zdrowia? Bierze wynik pochodzący z polskiego sprawdzenia, w którym przyjmuje się szerszą definicję lekarza, i nakłada go na wyniki innych państw pochodzące z raportów, w których przyjmuje się definicję wąską. Czyli, mówiąc prościej, "swoim" 3,6 zastępuje ustalone przez europejskie agendy 2,4, a wyniki dla innych państw pozostawia bez zmian. W ten sposób okazuje się, że Polska, dzięki jednemu działaniu ministra, staje europejskim średniakiem. Szkoda, że jedynie na papierze. I to też tylko tym leżącym w Ministerstwie Zdrowia.