Kolejny oddział psychiatryczny dla dzieci i młodzieży może zostać zamknięty. A reforma, która miała ułatwić dostęp do innych form pomocy, nadal jest tylko na papierze.
Część ekspertów podkreśla jednak, że pojawienie się planu jest pewnym sukcesem, bo coś się w sprawie pomocy dla najmłodszych zaczęło dziać. Choć na realne efekty jeszcze poczekamy. Obecnie system wciąż jest oparty na szpitalach psychiatrycznych, a lekarzy brakuje. Dlatego trzeba odciążyć izby przyjęć, które nie mogą działać jak poradnie całodobowe. W myśl reformy pacjent powinien być leczony w swoim środowisku, a jedynie w ostateczności trafiać do oddziału całodobowego.
W zeszłym tygodniu w Gdańsku wypowiedzenie złożyli wszyscy specjaliści. Powód? Protestowali przeciw warunkom: na oddziale przebywa o jedną trzecią więcej pacjentów, niż powinno (ponad 50 zamiast 35). – Niestety, mimo obietnic Ministerstwa Zdrowia sprzed kilku miesięcy, wciąż nie mamy żadnych narzędzi, które pozwoliłyby na rozwiązanie tej sytuacji. Stanęliśmy pod ścianą, jesteśmy zmuszeni wybierać między zdrowiem i życiem pacjenta a jego bezpieczeństwem w trakcie hospitalizacji, za co odpowiadamy również pod kątem prawa karnego – mówił Arkadiusz Bobowski, p.o. dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Psychiatrycznego w Gdańsku.
Profesor Barbara Remberk, konsultant krajowy w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży, przyznaje, że sytuacja w Gdańsku wygląda dramatycznie, ponieważ to jedyny oddział dziecięcy i młodzieżowy w tym województwie. – Panował tam zwyczaj, by niedobory miejsc na oddziale młodzieżowym łatać w ten sposób, że pacjenci młodzieżowi byli hospitalizowani na oddziałach dla dorosłych. Natomiast po tym nieszczęściu, które wydarzyło się latem (kilkunastoletnia pacjentka została wykorzystana seksualnie), podjęto decyzję, by zaprzestać takiego działania. A system w żaden sposób się do tego nie przygotował. Lekarze w końcu uznali, że w takich warunkach nie są w stanie rzetelnie wywiązywać się ze swoich obowiązków. W pewnym momencie odpowiedzialność zawodowa nakazuje powiedzieć „stop” – mówi.
Zarówno kierownictwo gdańskiej placówki, jak i rzecznik praw obywatelskich wskazują, że rozwiązaniem miała być lepsza organizacja systemu. Zdaniem RPO kryzys systemu opieki psychiatrycznej dzieci i młodzieży od dłuższego czasu jest problemem w skali kraju. Jeszcze niedawno podobne sytuacje jak ta w Gdańsku miały miejsce chociażby na Mazowszu. – Na planowe przyjęcie do oddziału całodobowego trzeba czekać od kilku miesięcy do ponad roku, podobnie jak na przyjęcie do oddziału dziennego lub oddziału nerwic. Na przykład obłożenie oddziałów psychiatrii dzieci i młodzieży w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym wynosi 180 proc., a w Instytucie Psychiatrii i Neurologii – 150 proc. – wypunktowywał RPO w swoim wczorajszym apelu.
Profesor Remberk podkreśla, że mimo tego kryzysu w zeszłym roku otworzyły się oddział w Bielsku-Białej i oddział młodzieżowy w Konstancinie, zwiększył liczbę miejsc oddział w Lublińcu, jest nowy oddział w Poznaniu. – To są jednak zmiany, które sprawiają, że z koszmarnego kryzysu robi się mniejszy kryzys, ale nie powodują, że z kryzysu wychodzimy – podkreśla. Bezwzględnie konieczny jest wzrost finansowania.
Jej zdaniem dzięki planowanej reformie jest szansa, żeby system zaczął działać w ciągu kilku miesięcy. – Natomiast na to, żeby przyniosło to istotną zmianę w jakości opieki w ciągu kilku miesięcy, raczej liczyć nie można. To na pewno potrwa dłużej – dodaje.
Profesor Małgorzata Janas-Kozik, która dwa miesiące temu została pełnomocnikiem ministra ds. reformy psychiatrii dla dzieci i młodzieży, przekonuje, że od dwóch lat trwają prace nad wprowadzeniem zmian w organizacji opieki dla najmłodszych. – Wiele przez ten czas zostało przygotowane i przemyślane. Prace przebiegają dwutorowo – z jednej strony organizacyjnie, z drugiej chodzi o stworzenie ścieżki edukacyjnej – zapewnia. Jak dodaje, zmiany zostaną wprowadzone ewolucyjnie. – Na razie czekamy na to, jakie środki zostaną na ten cel przeznaczone z NFZ. Bez pieniędzy reforma nie ma prawa się udać – ocenia.
Problemem jest również brak kadr – w całej Polsce pracuje niewiele ponad 400 dziecięcych psychiatrów. Łukasz Jankowski, szef stołecznej Izby Lekarskiej, mówi, że widoki na zwiększenie ich liczby są marne. – Robiliśmy ostatnio sondę, w której pytaliśmy, dlaczego lekarze nie wybierają tej specjalizacji albo co specjalistom doskwiera. I psychiatrzy dziecięcy wskazywali przede wszystkim na to, że system jest niewydolny, a oni nie mają żadnej pomocy z zewnątrz, superwizji ani innego rodzaju wsparcia – opowiada Jankowski. Lekarze deklarowali, że nawet jeśli odsyłają pacjenta do innych placówek w systemie, to pacjent i tak wie, że realną pomoc otrzyma tylko od nich. A to dlatego, że nie istnieje w praktyce poradnictwo środowiskowe, szkoła jest niewydolna, jeśli chodzi o poradnictwo psychologiczne, nie ma szkoleń ani standardów postępowania z dzieckiem po próbie samobójczej, nie ma wsparcia dla rodziny.