Szpitale coraz częściej nie płacą ubezpieczenia zdrowotnego za swoich pracowników. Ogółem są on winne ZUS-owi 403 mln zł. W efekcie nie wiadomo, czy lekarze, za których nie odprowadzono składek, mają prawo do bezpłatnego leczenia.
Szpitale coraz częściej nie płacą ubezpieczenia zdrowotnego za swoich pracowników. Ogółem są on winne ZUS-owi 403 mln zł. W efekcie nie wiadomo, czy lekarze, za których nie odprowadzono składek, mają prawo do bezpłatnego leczenia.
– I choć nie jest to jeszcze nagminne, to dane ZUS potwierdzają również nasze analizy – mówi Dorota Gołąb-Bełtowicz, zastępca dyrektora szpitala im. Żeromskiego w Krakowie, jedna ze współautorek niedawnego raportu o kondycji placówek powiatowych. Z opracowania na zlecenie Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych wynikało, że pod koniec czerwca wysokość niezapłaconych zobowiązań publiczno-prawnych, w tym składek, wzrosła z 2,3 mln zł pod koniec 2018 r. do 5,9 mln zł w połowie tego roku.
Dyrektorzy tłumaczą, że stojąc przed wyborem – kupić leki i opatrunki czy zapłacić za ubezpieczenie – decydują się na to pierwsze. A eksperci podkreślają, że to kolejny dowód na fatalną sytuację finansową w służbie zdrowia. I ostrzegają, że może być jeszcze gorzej.
Jak przyznają dyrektorzy, ZUS trzeba płacić w pierwszej kolejności, bo to zobowiązanie wymagalne, czyli takie, którego płatności nie można odkładać. I choć lekarze, pielęgniarki czy inni pracownicy medyczni – nawet jeżeli nie mają zapłaconego przez pracodawcę ubezpieczenia – zostaną przyjęci do lekarza, to jednak mogą napotkać kłopoty – trzeba mieć m.in. potwierdzenie, że jest się zatrudnionym. – Ale kiedy szpital musi zdecydować, czy kupić opatrunki albo leki, czy też zapłacić za ubezpieczenie, czasem nie ma wyboru – mówi Lidia Kodłubańska, która borykała się z taką sytuacją wiele lat temu jako dyrektorka jednej z gdyńskich placówek.
Zdaniem dyrektorów szpitali to bardzo zły prognostyk na przyszłość. Bo koszty będą rosły. – W tym roku odnotowaliśmy stratę, pierwszy raz w historii. I nic nie wskazuje na to, żeby sytuacja miała być lepsza w następnych latach – mówi Dorota Gałczyńska-Zych, dyrektor Szpitala Bielańskiego w Warszawie.
Jednym z powodów jest zapowiadany wzrost minimalnego wynagrodzenia do 2,6 tys. zł od stycznia przyszłego roku.
DGP dotarł do konkretnych wyliczeń. Z danych zebranych w grupie 125 szpitali powiatowych wynika, że ustawowe podniesienie wynagrodzeń będzie dotyczyć 15,5 tys. pracowników. Co oznacza konieczność wysupłania dodatkowych 112 mln zł. Zdaniem ekspertów te podwyżki uruchomią lawinę. Powód? – Podniesienie pensji personelu sprzątającego do 2,6 tys. zł oznacza, że musimy podnieść wynagrodzenie technika rehabilitacji, który ma obecnie 2,7 tys. zł na rękę – mówi jeden z dyrektorów szpitala. Część badanych placówek – kilkadziesiąt szpitali – podało też dane, z których wynika, że dla nich, aby wyrównać pensje zgodnie z regulaminami wewnętrznymi w odniesieniu do wynagrodzenia minimalnego, oznaczałoby to koszty rzędu 200 mln zł. Koszty outsourcingu wzrosłyby o dodatkowe 35 mln zł.
I choć szpitale otrzymały więcej pieniędzy – po zmianie planu finansowego NFZ – kwota wzrosła o kilkaset milionów złotych, to, jak wyliczały, średnio potrzebowałyby jeszcze wzrostu przychodów o 7 proc. Jednak zróżnicowane jest spore – dla małopolskich placówek ten odsetek musiałby wynosić 6 proc., dla dolnośląskich nawet 10.
Skąd na to pieniądze? – Czekamy, aż będzie znany już skład nowego rządu i liczmy na rozmowę z ministrem zdrowia, żeby nam powiedział, jak chce rozwiązać tę sytuację – mówi Waldemar Malinowski, szef Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych.
Tym bardziej że koszty działalności wciąż rosną. – W przypadku opłat za wywóz odpadów medycznych to wzrost nawet trzykrotny – mówi Dorota Gołąb-Bełtowicz. Problemem może być także podwyżka cen prądu – te mogą wzrosnąć o 100 proc. od stycznia (ceny zostały zamrożone do końca grudnia). – Dla naszej placówki byłby to koszt rzędu 600 tys. zł – mówi Gołąb-Bełtowicz.
Jak wygląda sytuacja finansowa szpitali, nadal dokładnie nie wiadomo. Ministerstwo Zdrowia wciąż nie opublikowało danych dotyczących zadłużenia placówek medycznych – czeka na ich rozliczenia. Resort tłumaczy, że do szpitali wpłynęły dodatkowe pieniądze, stąd przedłużające się wyliczenia, ile znajduje się w ich budżetach.
Zadłużenie szpitali na koniec 2018 r. wynosiło 13,1 mld zł. To oznacza, że w porównaniu z czwartym kwartałem poprzedniego roku wzrosło o ponad miliard złotych. Zdaniem ekspertów nawet wziąwszy pod uwagę wyższe nakłady na zdrowie i wzrost gospodarczy, tempo, w jakim rosną długi placówek ochrony zdrowia, niepokoi.
Rząd przed wyborami zapowiadał, że będą dodatkowe środki na modernizację szpitali. Są także rozmowy na temat struktury systemu, aby przeorganizować ich sposób działalności. Z zapowiedzi wynika, że w powiatach bardziej niż dotychczas będzie się stawiać na opiekę długoterminową i badania diagnostyczne, w zależności od potrzeb mieszkańców. Kłopotem może się stać kadra – w wielu regionach placówki zamykają lub zawieszają oddziały z powodu braku specjalistów. – Szpitale podkupują sobie lekarzy, a my nie mamy pieniędzy, żeby ich zatrzymać – mówi jeden z dyrektorów.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Powiązane
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama