Jeżeli ktoś jeszcze miał złudzenia, że ochrona zdrowia stanie się priorytetem politycznym, po weekendowej konwencji Prawa i Sprawiedliwości chyba już ich nie ma. Prezes Jarosław Kaczyński jakby zapomniał, że jeszcze przed wyborami sam dostrzegał problemy systemu.
Teraz uważa, że wprowadzenie e-recepty (sic!) i leków dla seniorów stało się panaceum na wszystkie dolegliwości. Sprawa jest o tyle przykra, że pewne nadzieje zostały rozbudzone przez premiera Mateusza Morawieckiego podczas jego exposé. „Pierwszym arcyważnym zadaniem dla tego rządu jest służba zdrowia” – mówił premier, a nawet żartował, że nie dopuści to tego, żeby Polacy chorowali na serce, no chyba tylko z miłości. Większość ekspertów reagowała wtedy z pewnym niedowierzaniem. Jak widać – słusznie. Cały kłopot polega na tym, że pomimo propagandy sukcesu i ciągłego piarowego zapewniania, że jest więcej pieniędzy na ochronę zdrowia, jakoś dziwnym trafem tak dużego rozgoryczenia jeszcze nie było.
W starym dowcipie student na egzaminie pytany o słonia zaczyna od tego, że trąba przypomina dżdżownicę, a następnie już do końca mówi tylko o dżdżownicach. W ostatnich miesiącach, przysłuchując się różnym debatom poświęconym służbie zdrowia, miałam wrażenie, jakbym ciągle uczestniczyła w podobnej sytuacji. Czy panele były poświęcone chorobom przewlekłym, zdrowiu psychicznemu, zakażeniom szpitalnym czy też zmianom organizacyjnym w systemie, zawsze ktoś zaczynał swoje wystąpienie od zdawkowego odniesienia się do tematu przewodniego konferencji, a następnie szybko przechodził do wywodu, że źródłem całego problemu są: brak lekarzy i pielęgniarek, ich niskie pensje, a także niewystarczające finansowania systemu. I już było wiadomo, że całość spotkania będzie poświęcona tylko temu tematowi. Zazwyczaj nikt nie protestował.
Ktoś mógłby spytać, ale jak to? Przecież wprowadzono budżetowe finansowanie (jest zapisany gwarantowany minimalny poziom wydatków na zdrowe w budżecie państwa), lekarze otrzymali podwyżki, wyższe wynagrodzenia mają pielęgniarki, a seniorzy otrzymują leki niemal za darmo. To wszystko prawda, ale... Faktycznie zwiększone wynagrodzenia części kadry medycznej są finansowane przez ministra zdrowia, w praktyce jednak zamiast poprawić sytuację, postawiło to pod ścianą dyrektorów szpitali. Jednym głosem mówią, że tak źle jeszcze nie było. Nastąpił bowiem efekt domina – zwiększone wynagrodzenia dla części personelu natychmiast pociągnęły za sobą żądania reszty pracowników. Szpitalom trudno związać koniec z końcem. Skutek jest taki, że nie starcza pieniędzy na leczenie. I to jest najbardziej przygnębiające, że we wszystkich tych dyskusjach przestał się liczyć pacjent. Rozmowy dotyczą organizacji systemu. Pośrednio – jak przekonuje resort zdrowia – ma to się przełożyć na sytuację chorych. Doświadczenie pacjentów jest jednak wręcz odwrotne. Dane są nieubłagane: kolejki do lekarzy nadal rosną. Nowe leki, które zostały wpisane na listy refundacyjne, dla chorych dostępne są głównie na papierze. Brakuje pieniędzy nawet na leczenie raka. Szpitale otrzymują refundację za podawanie innowacyjnych terapii z opóźnieniem, bo NFZ szczerze przyznaje, że po prostu ma problemy z kasą.
Z zapowiedzi, że priorytetem Ministerstwa Zdrowia (tak mówił pierwszy minister za rządów PiS Konstanty Radziwiłł, tę retorykę kontynuuje jego następca Łukasz Szumowski) będzie system „pacjentocentryczny” – została tylko pusta retoryka i niespełnione obietnice.
Zastanawiałam się, co się takiego wydarzyło, co doprowadziło do tego, że narasta takie rozgoryczenie, jeżeli w poprzednich latach nie było wcale lepiej. Dlaczego, pomimo świetnej koniunktury gospodarczej, dzięki której zwiększa się spływ składki zdrowotnej – a więc automatycznie zwiększa się budżet na zdrowie, naprawdę niewiele się poprawiło? Przynamniej systemowo.
Rząd zrobił błąd, bo rozbudził nadzieje, a następnie zostawił dryfujący statek, w którym nieustannie trzeba łatać dziury. Brakuje strategii. Minister zdrowia, który rok temu objął stanowisko, zapowiedział, że o tym, dokąd zmierzamy, zadecydować ma wielka debata narodowa „Wspólnie dla zdrowia”. Celu nie wyznaczono, statek płynie z prądem, a kapitan robi wrażenie, jakby bał się podejmować decyzje.