Nowelizacja ustawy o usługach turystycznych nie oznacza końca kłopotów z powrotem do kraju klientów upadłych biur podróży. Samorządy zarzekają się, że nie będą już za to płacić
/>
Na cztery miesiące przed szczytem sezonu letniego marszałkowie województw coraz mocniej naciskają na rząd, by ostatecznie doprecyzować, kto i w jakim zakresie powinien odpowiadać za ściąganie polskich turystów do kraju w przypadku bankructwa biura podróży. Inaczej grozi nam powtórka sytuacji sprzed trzech lat, gdy wskutek fali bankructw touroperatorów (więcej w ramce na sąsiedniej stronie) setki wczasowiczów zostało na lodzie.
Trwają prace nad nowelizacją ustawy o usługach turystycznych, w której rząd ma określić zadania marszałka województwa w zakresie organizacji powrotu turystów. – Procedowana nowelizacja ustawy nie wprowadzi nowego zadania z zakresu administracji rządowej. Usankcjonuje tylko dotychczasową wieloletnią praktykę i usunie wątpliwości interpretacyjne poprzez doprecyzowanie zadań marszałka w tym zakresie – tłumaczy Anna Mytko, rzeczniczka Ministerstwa Sportu i Turystyki (MSiT). Resort zakłada, że koszty powrotu turystów do kraju zostaną pokryte z zabezpieczeń finansowych posiadanych przez organizatorów turystyki i pośredników turystycznych. Szczególnie że posiadanie takiego ubezpieczenia jest niezbędne, aby biuro mogło funkcjonować.
Innego zdania są samorządowcy. Projekt nowelizacji został odrzucony przez Konwent Marszałków Województw RP. W przyjętym 5 marca br. stanowisku szefowie regionów stwierdzili, że projekt resortu „w sposób połowiczny formułuje kwestie dotąd wątpliwe, a wprowadzenie wyłącznie treści zaproponowanej przez Ministerstwo Sportu i Turystyki będzie rodziło dalsze wątpliwości interpretacyjne przepisów prawnych”.
Samorządy województw nie mają wątpliwości: jeśli jakiś touroperator znów zbankrutuje, znów będą problemy, żeby ściągnąć ludzi do kraju. – Nie można przyjąć, że w związku z podwyższeniem wartości zabezpieczeń finansowych nie powtórzy się sytuacja z 2012 r., kiedy to w przypadku trzech organizatorów turystyki środki z gwarancji ubezpieczeniowych okazały się niewystarczające do pokrycia kosztów powrotu turystów do kraju – odpisało nam biuro prasowe Urzędu Marszałkowskiego Województwa Zachodniopomorskiego.
Powodem tarć między właśnie rządem a samorządami są kwestie finansowe. – Projekt zmiany ustawy o usługach turystycznych nie odnosi się do sytuacji, kiedy kwota gwarancyjna jest niewystarczająca. Brak także jednoznacznego stanowiska, czy w przypadku poniesienia przez marszałków kosztów ponad kwoty gwarancyjne Skarb Państwa zwróci marszałkom środki wydatkowane z budżetu województwa – wskazuje Urząd Marszałkowski Województwa Łódzkiego.
Samorządy województw stawiają wszystko na jedną kartę i sugerują, że jeśli części turystów nie uda się sprowadzić z zagranicy, bo nie starczy środków, to nie będzie to ich problem ani wina. – Oczywiście kwestią techniczną jest, jak dokonać selekcji: kogo ściągnąć do kraju, a kogo nie. Takiego zapisu w proponowanej nowelizacji ustawy, niestety, też nie uwzględniono – ironizuje Tomasz Wiktor, dyrektor departamentu sportu i turystyki Urzędu Marszałkowskiego Województwa Wielkopolskiego.
Wtórują mu urzędnicy z woj. lubuskiego. Twierdzą, że w razie kryzysu marszałek – zgodnie z nowelizacją – ograniczy się do uruchomiania środków z gwarancji lub umowy ubezpieczeniowej. I będzie występował w imieniu klientów biura, żeby dostali należne im pieniądze z tego tytułu. Ale, jak twierdzi Michał Iwanowski, rzecznik zarządu woj. lubuskiego, nie podejmie działań związanych z ich podróżą powrotną do kraju. Bo nie będzie miał na to środków. Wprawdzie marszałek województwa dostaje od wojewody pewną dotację, ale to niewielka suma. Pokrywa tylko wynagrodzenie wraz z pochodnymi jednego pracownika wykonującego zadania związane z administracją rządową. O tym, żeby z tej dodacji zatrudnić więcej osób czy dołożyć do biletów powrotnych dla pechowych turystów, po prostu nie ma mowy.
Niektóre regiony wciąż nie wiedzą, jak wyjść z patowej sytuacji. Pomorze zapewnia, że jeśli zabraknie pieniędzy z kwoty ubezpieczeniowej, „poszukiwane będą rozwiązania, które pozwolą na sprowadzenie wszystkich poszkodowanych osób do kraju”. Jakie? Tego nie precyzują. Inne województwa zapowiadają walkę o pieniądze z rządem. – W sytuacji, gdy nie będzie innego wyjścia, czyli wskazania źródła finansowania, samorząd województwa będzie zmuszony wystąpić na drogę sądową – zapowiada Tomasz Leyko, rzecznik marszałka woj. podkarpackiego.
Przedstawiciele branży turystycznej są zdania, że samorządy wyolbrzymiają problem. – Minister finansów drastycznie zmienił wysokość ubezpieczeń po fali upadłości w 2012 r. i od tego momentu nie mieliśmy przypadku upadłości biur podróży skutkujących podobnymi kłopotami jak trzy lata temu – uspokaja Krzysztof Piątek, prezes Polskiego Związku Organizatorów Turystyki.
Chodzi o zmiany wprowadzone przez MF w 2013 r., m.in. zasadę, że podstawą wyliczenia minimalnych sum zabezpieczeń będzie deklarowany roczny przychód oraz podwyższenie minimalnych kwotowych sum gwarancyjnych i ubezpieczeń dla przedsiębiorców wykonujących działalność organizatora turystyki i pośrednika turystycznego.
Fala upadłości (na razie) zatrzymana
Ubiegły rok był pierwszym od wielu lat, w którym odbyło się bez bankructw na polskim rynku turystycznym. W poprzednich latach branża borykała się z upadłościami, a tym samym spadło zaufanie klientów. Zaczęło się w 2003 r., kiedy bankructwo ogłosiło sześciu touroperatorów, w tym jedno z największych w tamtym czasie biur – Big Blue. W latach 2004, 2006, 2007 i 2009 upadało po jednym biurze rocznie. W tym ostatnim najgłośniejszą sprawą było bankructwo Kopernika, które miało miejsce na początku sezonu letniego, wycieczki w tym biurze zdążyły już wykupić 3 tys. osób, a 700 utknęło w Egipcie. Okazało się, że z ubezpieczenia biura nie wystarczy pieniędzy na pełne odszkodowania dla klientów. Zwracano im maksymalnie po 3,6 tys. zł. Rok 2010 przyniósł upadłości dwóch podmiotów. Obie nastąpiły na koniec sezonu – we wrześniu – ale i tak z powodu bankructwa Selectours za granicą bez świadczeń pozostało 2 tys. turystów. Drugie tyle ucierpiało na skutek upadłości Orbis Travel. O ile ubezpieczenie Selectours nie pokryło wszystkich roszczeń klientów, o tyle w przypadku Orbisu okazało się wystarczające. Tu gwarancja opiewała na 6 mln zł. Koszty sprowadzenia turystów do kraju wyniosły zaś 800 tys. zł.
Branża wiedziała już, że kolejne lata przyniosą kontynuację negatywnego trendu. Rok 2010 był bowiem tym, w którym firmy zmagały się z wybuchem wulkanu na Islandii, skutkami katastrofy smoleńskiej i powodzią w kraju – te wydarzenia miały istotny wpływ na plany wakacyjne Polaków, a co za tym idzie – na wyniki touroperatorów. Od 2009 do 2012 r. biura nie notowały zysku albo wręcz były na minusie. I faktycznie w 2011 r. upadłość ogłosiły dwie kolejne firmy: Tour Club New i Witours, a 2012 r. przyniósł największą falę bankructw w historii polskiej turystyki. Działalność zakończyło aż 15 podmiotów. Pierwsze biuro upadło w maju, a ostatnie w grudniu. Z rynku zniknęli tacy gracze, jak m.in. Triada, Sky Club, Alba Tour, Africano Travel, Excalibur Tours, Aquamaris, Summerelse. Ucierpiało wtedy ponad 36 tys. klientów. To był też czas, kiedy ręce pełne roboty miały urzędy marszałkowskie. Aż 14 biur upadło bowiem w trakcie sezonu letniego. Trzeba było więc zadbać o sprowadzenie kilkunastu tysięcy osób z zagranicy, i to przy ograniczonym budżecie. Tym razem gwarancje niemal wszystkich touroperatorów okazały się za małe. W rezultacie w 2012 r. urzędy marszałkowskie województw mazowieckiego, wielkopolskiego i śląskiego z własnej kieszeni wydały prawie 0,5 mln zł na pomoc turystom. Nikt im tych pieniędzy nie oddał (sprawy w sądzie urzędy przegrały, słysząc, że powinny dysponować jedynie pieniędzmi z gwarancji organizatorów), a regionalne izby obrachunkowe uznały, że te wydatki zostały dokonane niezgodnie z prawem. W 2013 r. branża i urzędy musiały zmierzyć się z kolejną falą niewypłacalności na tym rynku. Jednak już na mniejszą skalę niż rok wcześniej. Upadło sześć biur podróży, w tym: Tramp, GTI Travel, R’Tur i OK Services Travel. Bankructwa pokazały, że konkurencji na rynku nie wytrzymywały przede wszystkim małe podmioty. To one dominowały wśród prawie 40 biur, które zniknęły od 2003 r. Dlatego rząd zdecydował podnieść gwarancje ubezpieczeniowe nowo powstającym podmiotom. Jak dotąd te rozwiązania zdają egzamin.