Tegoroczne wakacje będą droższe niż w ubiegłych latach. Biura podróży nie chcą powtórki z roku 2012, kiedy to zbankrutowało 10 biur podróży. Dlatego w tym roku nie będzie walki na niskie ceny.
Żeby wczasy na egipskich plażach były dostępne dla każdego, biura podróży musiały prowadzić zabójczą politykę cenową. Zabójczą dla nich samych. Dlatego ubiegły rok zamknął się w branży turystycznej serią bankructw. To doświadczenie sprawiło, że w tym roku ceny będą wyższe.
Polacy stawiają na niskie ceny imprez / DGP
– Ubiegły rok oczyścił polski rynek z biur dumpingujących ceny – mówi Bartek Nowicki, współwłaściciel Easy Travel. – Dlatego w tym roku można powiedzieć, że ceny nie wzrosły, tylko zostały urealnione – podkreśla.
Wycieczki są droższe średnio o 10–15 proc. w stosunku do ubiegłorocznych cen katalogowych. W dodatku touroperatorzy zapowiadają, że ofert promocyjnych będzie bardzo mało i nie będą tak atrakcyjne jak w 2012 r.

Zabójcze wahania

– Ceny są wyższe także dlatego, że zostały w nie wkalkulowane ewentualne podwyżki cen paliw – tłumaczy Marek Andryszak, prezes zarządu Tui Poland. W latach poprzednich praktyką było pobieranie dopłat dopiero wtedy, gdy ropa drożała i tylko jeśli taka możliwość była wpisana do umowy z klientem. A nie zawsze była wpisywana. Od osób, które kupiły wyjazd w przedsprzedaży, nie można było żądać dodatkowych pieniędzy, bo biura gwarantowały im stałą stawkę, by zachęcić je do podjęcia decyzji o wakacyjnej podróży jeszcze zimą. A ponieważ w first minute sprzedawano nawet 20–25 proc. wszystkich wycieczek, na koniec sezonu operatorzy notowali spore straty.
Poza tym w ubiegłym roku przed wakacjami kurs dolara podskoczył o ponad 10 proc., czego touroperatorzy nie uwzględnili w kalkulacjach. – Przygotowując katalog na lato 2013 r., wyciągnęliśmy z tego wnioski – mówi Piotr Henicz, wiceprezes Itaki.
Gwałtowne wahania kursu walutowego to oprócz cen ropy jedna z głównych bolączek branży. – Sprzedajemy wycieczki po stałej cenie w złotych, a rozliczamy się z hotelami i agentami zwykle po sezonie w euro lub dolarach. W 2011 r., gdy waluty zaczęły piąć się w górę, o mało nas to nie wywróciło. W ubiegłym roku, gdy przed wakacjami złoty znów zaczął się osłabiać, cała grupa wspólników miała stan przedzawałowy – opisuje sytuację współwłaściciel jednego z mazowieckich biur. – Sytuację pogorszyło jeszcze to, że znaczną część oferty sprzedaliśmy w first minute lub last minute, czyli niemal po kosztach – dodaje. To po rozliczeniu ubiegłorocznego sezonu właściciele przyrzekli solennie, że już nigdy więcej nie dostarczą sobie takich emocji.

Bankruci popsuli rynek

Podobne nauki z tej lekcji wyciągnęli także inni touroperatorzy. Wyższe ceny wycieczek na lato 2013 r. to efekt mniejszych upustów przy okazji first minute. Przeliczy się ten, kto tak jak w latach poprzednich miał nadzieję na zakup imprezy z 40-proc. rabatem. W tym roku te obniżki sięgają najwyżej 35 proc., choć niektórzy twierdzą, że nie dadzą więcej niż 20 proc. Maksymalnym rabatem objęte są tylko wybrane hotele, a nie duża ich część, jak w latach ubiegłych. Dotyczy to tylko tych obiektów, w których biura wynegocjowały dobre stawki z właścicielami. – W naszych ofertach zdrożały te najlepsze kierunki i obiekty, co do których wiemy, że na pewno się sprzedadzą. Staramy się jednak dać klientom alternatywę. Dlatego taniej oferujemy nowe kierunki, jak Costa Blanca i La Palma – mówi Piotr Henicz, wiceprezes Itaki.
Jeśli porównamy ceny wycieczek dla 2 osób dorosłych i jednego dziecka w hotelu czterogwiazdkowym z opcją all inclusive, przy czym jedna z nich jest w ofercie nowego kierunku biura, a druga starego, różnice mogą przekraczać nawet 2 tys. zł.
To jednak także może być chwyt na krótką metę. Gdy pocztą pantoflową rozejdzie się, że kierunki są ciekawe, i staną się modne, mogą podrożeć.
Niższe niż w poprzednich latach upusty w ofercie first minute są spowodowane oczywiście tym, że biura podróży chcą podnieść marże. Wiele z nich przekonało się już bowiem, że sprzedawanie imprez z zerową marżą lub nawet poniżej kosztów, bo i takie przypadki miały miejsce, odbija się poważnie na wynikach finansowych biura. Ubiegły rok był ewidentnie tego przykładem. 10 firm zbankrutowało.
– Upadki biur podróży negatywnie wpłynęły także na tych operatorów, którzy nie mieli problemów finansowych. Po informacji o każdej kolejnej plajcie przynajmniej na trzy dni milkły telefony. Klienci bali się kupować wycieczki – mówi współwłaściciel jednego z mazowieckich biur. Operatorzy przyznają, choć nieoficjalnie, że przy okazji takich sytuacji ich agenci szturmowani byli za to przez osoby, które już wycieczki kupiły, ale chciały zrezygnować ze strachu przed wywrotką firmy w czasie ich wyjazdu. Woleli stracić część wpłaconych pieniędzy, niż mieć zmarnowane wakacje. – Część dało się przekonać do pozostania z nami perswazją, innych voucherem na zniżkę na wycieczkę na miejscu – mówi menedżer wielkopolskiego biura.
W efekcie wielu operatorów osiągnęło mniejsze od zakładanych wyniki. Dotyczy to również liderów rynku.
Tui, choć zwiększyło obrót o 169 proc. do 571 mln zł, to skończyło rok ze stratą. A 2012 r. miał być dla tego biura pierwszym rokiem z zyskiem. Strata wyniosła 5 mln zł. W 2011 r. było to 9 mln zł.
Neckermann odnotował w 2012 r. nie tylko niższe niż przed rokiem przychody, lecz także stratę na prowadzonej działalności. W 2011 r. przychody wyniosły 260 mln zł, a zysk sięgnął 650 tys. zł.
Także Itaka nie ma powodów do zadowolenia po 2012 r. Temu touroperatorowi udało się zwiększyć przychody o blisko 10 proc., do 1,146 mld zł, oraz wysłać na wakacje 470 tys. klientów, czyli o 30 tys. więcej niż rok wcześniej. Jednak nie udało się zwiększyć zysku. Będzie on mniejszy niż w 2011 r., kiedy to sięgnął 37 mln zł. O ile dokładnie, tego biuro jeszcze nie podliczyło.



Last kup first

Niższe będą nie tylko zniżki na first minute, lecz także na last minute. Branża zdecydowanie zapowiedziała, że zrobi wszystko, by na zasadzie last minute sprzedawać jak najmniej ofert.
– Zmieniliśmy w tym roku zasady. Najniższą cenę mamy zamiar oferować w first minute. Potem, wraz ze zbliżaniem się terminu wyjazdu, będzie ona rosła. I będzie tak jak na rynku biletów lotniczych. Im bliżej daty odlotu, tym cena wakacji droższa – mówi Piotr Henicz z Itaki.
Zdaje sobie sprawę, że na początku może to wywołać negatywne konsekwencje dla firmy w postaci wolnych miejsc w samolotach. – Liczymy jednak, że uda nam się przyzwyczaić do tej sytuacji klientów i później będzie już tylko dobrze – tłumaczy.
Branża liczy, że w ten sposób uda jej się choć trochę poprawić rentowność, która obecnie kształtuje się na poziomie 1–2 proc. To ponad dwa razy mniej niż jeszcze przed 2008 r., kiedy to wynosiła 5 proc. Biura podróży nie myślą już jednak o powrocie do tamtych czasów. Zależy im jedynie na zwiększeniu rentowności swojego biznesu o 1 pkt proc.
– Bankructwa, duże wahania kursów i cen ropy wiele nas nauczyły, przede wszystkim tego, że cena nie powinna być jedynym kryterium walki o klienta – mówi Bartek Nowicki. – Jednak nie możemy także zostać z wieloma niewykorzystanymi miejscami. W tym roku podwyżki będą możliwe, bo branża ograniczyła liczbę miejsc na kierunkach wakacyjnych nawet o 20 proc. – dodaje.
Biura liczą na to, że dzięki takim działaniom już nie będzie trzeba sprzedawać wycieczek poniżej ceny, byle tylko odzyskać część pieniędzy. Na argumenty turystów, że w Niemczech biura nie podnoszą stawek, a w last minute ceny są niższe niż u nas, touroperatorzy wzruszają ramionami. – W Niemczech firmy sprzedają w euro i rozliczają się w euro. 80 proc. wycieczek schodzi im po normalnej cenie, a jedynie 20 proc. w promocyjnej. A w Polsce klienci chcieliby odwrotnie. Co roku Niemcy wyjeżdżają za granicę około 58 mln razy, z czego 40 mln na wakacje z biurami. A Polaków średnio za granicę rocznie wyjeżdża ok. 4 mln (statystyki w obu przypadkach obejmują również podróże służbowe oraz wyjazdy prywatne), z czego na wakacje z biurami 2 mln – wyliczają pracownicy biur podróży.
Po prostu my jesteśmy ciągle o wiele biedniejszym społeczeństwem. A jak mówi staropolskie przysłowie – kto nie ma miedzi, ten w domu siedzi.

Niewykluczone są dalsze podwyżki cen

Jednym z powodów, którym biura podróży tłumaczą wzrost cen wycieczek, jest pojawienie się nowych wyższych stawek gwarancji ubezpieczeniowych. Tymczasem obecne stawki obowiązują już od ponad 2 lat. Są one płacone w postaci procentu od obrotu osiągniętego przez biuro podróży. Zatem touroperatorzy, którzy obsłużyli więcej klientów i odnotowali większe przychody za ostatni rok, są zmuszeni zapłacić większą składkę na ubezpieczenie gwarancyjne niż rok temu. Jednak ostatni rok nie był szczególnie udany dla polskiego rynku turystycznego. Obroty wzrosły, ale tylko wybranym touroperatorom. Nieliczni mogli przerzucić większe wydatki na gwarancje ubezpieczeniowe na klientów.

Warto jednak zauważyć, że szykują się zmiany na polskim rynku w zakresie ubezpieczeń gwarancyjnych płaconych przez biura podróży, które mogą mieć odzwierciedlenie w kosztach organizowanych przez nie wyjazdów. Polski Związek Organizatorów Turystyki zaproponował podniesienie gwarancji minimalnej dla nowych podmiotów. Obecnie wynosi ona 40 tys. euro. W innych krach Europy jest to 160–180 tys. euro. Zasugerował też, że wysokość gwarancji powinna być określana na podstawie biznesplanu, jaki nowy organizator zakłada na pierwszy rok swojej działalności. A więc małe, nowo powstałe biura podróży, które obecnie w największym stopniu walczą o klientów ceną, nie byłyby już skore do oferowania klientom dużych upustów cenowych. A to oznacza wzrosty cen wycieczek. Już w lutym Ministerstwo Sportu i Turystyki ma przedstawić plan prac nad projektem ustawy o funduszu gwarancyjnym. W marcu ma natomiast zostać przeprowadzona analiza funkcjonowania ustawy o usługach turystycznych. To oznacza, że prace nad zmianami ruszają pełną parą.

Ubiegły rok oczyścił rynek z biur dumpingujących ceny. Teraz więc ceny nie wzrosły, tylko zostały urealnione