10 tys. punktów ładowania samochodów elektrycznych powstanie w ciągu najbliższych lat. Wiele z nich u producentów zielonej energii.
Polskiego elektrycznego samochodu, który miałby stać się popularnym środkiem lokomocji, na razie nie widać, ale jeśli chodzi o infrastrukturę ładowania baterii, coś zaczyna się dziać. Według naszych informacji w elektryfikację transportu chce się włączyć branża wytwórców zielonej energii. Mają szansę stać się podstawą sieci stacji ładowania pojazdów. Zwłaszcza że większość stacji benzynowych nie będzie w stanie zapewnić takiej usługi, gdyż nie są przystosowane do tak dużego poboru energii.
Jak nieoficjalnie dowiedział się DGP, najwięcej, bo ok. 4,5 tysiąca ładowarek, ma powstać na stacjach kontroli pojazdów (tam, gdzie dokonujemy okresowych przeglądów). Kolejne 2 tys. punktów mają zbudować mali wytwórcy energii odnawialnej – wynika ze wstępnych planów resortu energii. Gdyby te założenia zostały zrealizowane, auto można by naładować w 1100 wiatrakach, 700 elektrowniach wodnych czy 100 biogazowniach. W każdym obiekcie mogą być przynajmniej dwie ładowarki. Jeden punkt ładowania to koszt ok. 30–40 tys. zł.
Pierwsze projekty budowy ładowarek samochodów już nabierają kształtów. 1 grudnia PGE podpisała z wojewodą łódzkim list intencyjny na budowę sześciu stacji. Uruchomienie zaplanowane zostało na trzeci kwartał 2017 r. – PGE, oprócz aktywnego udziału w spółce ElectroMobility Poland włącza się w budowę infrastruktury systemu elektromobilności i wykorzystuje ten trend jako szansę na rozwój nowych obszarów biznesu, co wypełnia cele zaktualizowanej strategii grupy – deklaruje Henryk Baranowski, prezes grupy.
Z naszych informacji wynika, że budową punktów ładowania interesują się także operatorzy sieci komórkowych, jednak rozmowy z nimi są na bardzo wstępnym etapie.
Z Planu Rozwoju Elektromobilności w Polsce wynika, że finansowanie infrastruktury ładowania może zostać wsparte środkami funduszu niskoemisyjnego transportu lub Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, jeśli budowa stacji ładowania zostanie zintegrowana z rozwojem energetyki odnawialnej. I to może się okazać świetnym biznesem.
– Przejechanie 100 km autem elektrycznym ma kosztować ok. 10 zł zamiast 40 zł, jak jest w przypadku klasycznego samochodu. To 10 zł oznacza, że 1 MWh energii dla posiadacza punktu ładowania będzie wart ok. 800 zł, a nie 300 czy 400 zł. Dzięki temu wytwórcy zielonej energii mogliby się utrzymywać sami, bez żadnych systemów wsparcia (typu zielone certyfikaty czy aukcje gwarantujące odbiór energii) – mówi DGP osoba znająca szczegóły przygotowań.
Zasięg samochodu elektrycznego jest mniejszy, dlatego infrastruktura ładowania poza miastem będzie bardzo pożądana. W miastach będzie łatwiej. Po pierwsze właściciele domów będą mogli ładować samochód w garażu (tyle że potrwa to całą noc, a nie np. kwadrans jak w przypadku punktów ładowania). Po drugie UE pracuje nad dyrektywą, która ma sprawić, że wszystkie nowe budynki mieszkalne powstające w Europie będą wyposażone w stacje ładowania samochodów elektrycznych. Do 2023 r. mają się one znaleźć przy 10 proc. nowych miejsc parkingowych.
Te wszystkie rozwiązania mają zostać zapisane w ustawie o elektromobilności, która ma być gotowa do końca tego roku.
Eksperci są jednak ostrożni. – Plany rozwoju elektromobilności mają sens, oznaczają jednak istotny wzrost zapotrzebowania na energię, co przy uzasadnionych obawach co do niedoborów mocy wytwórczych rodzi pytanie: Skąd weźmiemy ten prąd? – mówi DGP Maciej Stryjecki, prezes Fundacji na rzecz Energetyki Zrównoważonej. – No i pozostaje pytanie o ceny samochodów. Żeby się nie skończyło tak, że zainwestujemy gigantyczne pieniądze w punkty ładowania, które będą stały puste – dodaje.
– Łączenie elektromobilności z rozwojem energetyki rozproszonej to z pewnością perspektywiczny kierunek. Jednak na początkowym etapie budowa dużej liczby ładowarek powiązanych z wytwórcami zielonej energii może nie być dobrym pomysłem – ocenia Aleksander Śniegocki, kierownik projektu Energia i Klimat w WiseEuropa. – Taka inwestycja może się zwrócić oraz istotnie poprawić ich konkurencyjność tylko pod warunkiem częstego korzystania z ładowarki. Jeżeli jednak w pierwszych latach rozwój elektromobilności skupi się w większych miastach, to ładowarki powiązane z energetyką rozproszoną, ulokowaną przeważnie na terenach wiejskich oraz w mniejszych miastach, będą stały bezczynnie – tłumaczy.
Z kolei Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej uważa, że energetyka może mieć problem z budowaniem ładowarek. Chodzi o ogłoszony właśnie pakiet zimowy, czyli projekty dyrektyw tworzących nowy unijny rynek energii. – PGE, Energa, Enea oraz Tauron powołały spółkę ElectroMobility, która miała nawet produkować samochody elektryczne, ale potem na etapie wniosku do UOKiK się z tego wycofano. W pakiecie zimowym mamy projekt ograniczenia działalności operatorów w zakresie infrastruktury ładowania pojazdów. A to kolejny kluczowy zakres działania spółki ElectroMobility – mówi DGP Wiśniewski.