Są produkty, które – pomimo ogromnej konkurencji – zawsze kojarzą się z konkretnymi markami. Dajmy na to scyzoryki – możecie wybierać spośród tysięcy firm, kształtów, kolorów i ostrzy, a mimo to „prawdziwy” jest tylko jeden: czerwony szwajcarski Victorinox z logo krzyżyka na tarczy. Albo maszynki do golenia – szczerze mówiąc, nie potrafię wymienić żadnego ich producenta poza Gillette. Dresy? O ile się orientuję, nie szyje ich nikt poza Adidasem. Jeżeli zaś chodzi o karabin, to w mojej ograniczonej świadomości istnieje wyłącznie Kałasznikow. Wakacje to synonim słowa „Grecja”, a jakikolwiek porządny sprzęt do kopania w ziemi to po prostu Caterpillar.
Łukasz Bąk, szef sekretariatu redakcji / DGP
W przypadku samochodów wcale nie jest trudniej. Auto supersportowe? Ferrari. Terenówka? Jeep (ewentualnie Land Rover). Bezawaryjne? Toyota. Luksusowe? Audi. Luksusowe dla umierających? Mercedes. Dla handlarzy prochami? Cadillac. Do transportu zwłok? BMW. Do podróżowania między serwisami? Alfa Romeo. Do ponownego złożenia po każdej przejażdżce? Renault. Pospolita, nierzucająca się w oczy limuzyna z silnikiem Diesla? Volkswagen Passat. I naprawdę trudno mi sobie wyobrazić, że mogłoby to być coś innego. Potrzebujecie solidnego i dopracowanego auta? Najlepszy będzie Passat. Szukacie czegoś z dużym bagażnikiem? Jeśli tak, to polecam wam Passata. A może przywiązujecie wagę do wysokiego komfortu? Cóż, w takim razie powinniście poważnie zainteresować się Passatem. Jakość wykończenia? Intuicyjność obsługi? Bezpieczeństwo? Tu też wskazałbym na Passata.
Owszem, są samochody ładniejsze od niego, wygodniejsze, szybsze, tańsze, ekonomiczniejsze, lepiej się prowadzące, dające więcej radości. Sęk w tym, że są one doskonałe w czymś konkretnym, podczas gdy Passat jest bardzo dobry we wszystkim. To owczarek niemiecki wśród samochodów. I nie mogę wam go zarekomendować w zasadzie tylko w jednym przypadku – gdy kupiliście dom na samym końcu wsi, o której zapomniał świat, a jedyna prowadząca do niego droga wiedzie przez środek pola ziemniaków i wykonana została wyłącznie z błota i dziur. A nie, przepraszam. Jednak mogę. Bo Volkswagen specjalnie z myślą o was wyposażył właśnie Passata w szczudła, napęd na cztery koła, przycisk offroad oraz plastikową biżuterię na nadkolach, progach i zderzakach. Spece od marketingu dorzucili do jego nazwy słowo „Alltrack”, księgowi podnieśli cenę o 5 tys. zł, a dilerzy opowiadają klientom, że to znakomita alternatywa dla SUV-ów.
Niestety, obawiam się, że to nieprawda. Przede wszystkim dlatego, że nadwozie Alltracka podwyższono o zaledwie 2,7 cm w stosunku do zwykłej wersji. A to mniej więcej tak, jakbyście postanowili dobudować w swoim domu piętro wysokości 30 cm – jeżeli nie jesteście tchórzofretką, to wasze warunki mieszkaniowe przez to raczej się nie poprawią. Passat lekko podrósł, ale nie czyni to z niego SUV-a. To może te 2,7 cm ma inne zalety? Na stronie „Auto Świata” przeczytałem, że dzięki temu samochód „zawiezie pasażerów przez ośnieżone przełęcze na górskie trasy narciarskie”, ale – jeśli mam być szery – równie sprawnie, a przy tym o 5 tys. zł taniej zawiezie was w to samo miejsce zwykły passat z napędem na cztery koła. A także – czego dowodzą moje doświadczenia sprzed 20 lat – nysa wyposażona w opony zimowe.
Jeśli zatem nie mieszkacie na końcu wsi, powinniście sobie kupić normalnego passata Varianta 4Motion. Szczególnie że nieco lepiej od Alltracka – choć nie potrafię tego udowodnić i opisać słowami – prowadzi się on po asfalcie. A jeżeli potrzebujecie czegoś wyższego i sprawniej radzącego sobie w miejscach, do których nie dotarła jeszcze cywilizacja, to... zastanówcie się, czy nie lepiej przeprowadzić się do miasta i kupić passata Varianta 4Motion.