Mamy ok. 4,4 tys. stacji kontroli pojazdów. W wielu regionach ich liczba znacznie przekracza zapotrzebowanie.
Starostów sprawujących nadzór nad stacjami diagnostycznymi od dawna niepokoją różnego rodzaju zachęty i promocje stosowane przez stacje w celu przyciągnięcia klientów. Zdaniem samorządowców z woj. świętokrzyskiego, którzy zwrócili się w tej sprawie do Ministerstwa Infrastruktury i Budownictwa, powoduje to „nieuczciwą konkurencję”, a nawet „niezgodne z przepisami dopuszczanie pojazdów do ruchu”.
Wachlarz tych „ekstra” usług jest spory. Przykładowo jedna ze stacji w okolicach Opola oferuje kierowcom, którzy ją odwiedzą na przegląd auta, darmowe obiady, a konkretnie bon o wartości 25 zł do restauracji. Inna, z powiatu radomskiego, za każde przeprowadzone badanie oferuje 20-złotowy bon, który można wymienić na paliwo, mycie auta lub zakupy w Tesco. Nie brakuje też ofert nieodpłatnego mycia auta podczas przeglądu, wymiany ogumienia czy zniżek na zakupy (np. akumulatora, płynu do spryskiwaczy) lub usługi (np. wymianę oleju).
Ministerstwu Infrastruktury i Budownictwa również nie podobają się tego rodzaju praktyki. – Rozważaliśmy wprowadzenie przepisów zabraniających pobierania opłat za wykonanie badania technicznego pojazdów w wysokości innej, niż określono w przepisach, a także tych zabraniających oferowanie korzyści materialnych lub nieodpłatnych usług za wykonanie badania technicznego pojazdu lub w powiązaniu z tym badaniem – usłyszeliśmy w biurze prasowym resortu. Ale urzędnicy przyznają, że nic nie są w stanie z tym zrobić. Na drodze ministerstwu stanął Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. – Zdaniem UOKiK stosowanie upustów jest formą konkurencji cenowej i praktyką powszechnie stosowaną w obrocie gospodarczym, a zakaz oferowania korzyści materialnych lub nieodpłatnych usług przez przedsiębiorców prowadzących stacje kontroli pojazdów nie znajduje uzasadnienia – stwierdził nasz rozmówca.
Stosowania promocji dla kierowców nie popiera też wielu diagnostów. – Działalność stacji powinna mieć bardziej charakter urzędowy, a badanie w całym kraju powinno być w jednej cenie – argumentuje Marcin Żak ze Stowarzyszenia Ekspertów Techniki Motoryzacyjnej i Diagnostów Samochodowych. Nasz rozmówca zwraca uwagę na często sprzeczne interesy prywatnych właścicieli stacji kontroli pojazdów oraz ich pracowników wykonujących badania. – Pierwsi są zainteresowani przyciąganiem jak największej liczby klientów. Drudzy chcą wykonywać rzetelnie badania. Tym bardziej że w przypadku błędu mogą na pięć lat stracić uprawnienia – przestrzega Marcin Żak.
Postulaty dotyczące uregulowania na nowo rynku badań technicznych pojazdów pojawiają się od 2013 r. Wtedy to przy ówczesnym Ministerstwie Transportu powstała grupa robocza, w skład której wchodzili m.in. samorządowcy, eksperci i przedstawiciele diagnostów. Wypracowała ona rozwiązania, które miały z jednej strony zmusić kierowców do regularnego dokonywania przeglądów samochodów, a z drugiej – ukrócić patologie na stacjach diagnostycznych. Jednym z postulatów było „uznanie działalności gospodarczej w zakresie prowadzenia badań technicznych pojazdów za licencjonowaną lub wymagającą zezwolenia”. Jak widać, z realizacją tej propozycji są problemy.
Pewne jest to, że rynek badań technicznych aut w Polsce wymaga zmian. U nas tylko niecałe 2 proc. pojazdów nie przechodzi badań technicznych, przy czym średni ich wiek to 15 lat. W krajach skandynawskich samochody są młodsze, a odsiewanych jest 25–30 proc. Na Łotwie nawet połowa.