Resort infrastruktury po raz kolejny przesuwa rozszerzenie sieci płatnych dróg dla ciężarówek. Tym razem powodem jest inflacja i wojna w Ukrainie.

– Przekonywaliśmy Komisję Europejską, że w czasie wojny na terenie Ukrainy nie chcemy powodować kolejnych wzrostów kosztów przewozów. Nałożenie opłat na następne odcinki dróg miałoby na to wpływ. Chcemy wszelkimi sposobami inflację tłamsić, a nie pomagać jej rosnąć – tak w rozmowie z DGP wiceminister infrastruktury Rafał Weber tłumaczy kolejne przesunięcie w czasie rozszerzenia sieci płatnych dróg dla ciężarówek i autobusów (system e-Toll). Według niego oczywiste jest, że jeśli wzrośnie opłata za korzystanie z infrastruktury drogowej, to za chwilę zostanie to przeniesione na cenę frachtu, a cena frachtu wpłynie na cenę końcową przewożonych produktów.

Po raz ostatni listę odcinków z opłatami dla pojazdów ciężkich wydłużono w 2017 r. Wtedy ich długość sięgnęła 3660 km. To autostrady, drogi ekspresowe i niektóre ważne odcinki dróg krajowych. Tyle że od tamtego momentu otwarto prawie 2 tys. km szybkich tras, np. drogę ekspresową S17 z Warszawy do Lublina, autostradę A1 od Piotrkowa Trybunalskiego na Górny Śląsk, fragmenty trasy S7 na Mazowszu, w woj. warmińsko-mazurskim oraz w świętokrzyskim czy S8 z Warszawy do Białegostoku.

Obowiązek wprowadzania opłat dla ciężarówek na nowo otwieranych drogach zapisano już ponad półtora roku temu w projekcie Krajowego Planu Odbudowy. Teraz w rewizji KPO rząd proponuje, żeby ta zasada obowiązywała dopiero od połowy 2024 r.

Według wiceministra Webera oprócz inflacji chodzi także o ułatwienie przejazdu kierowcom z Ukrainy, którzy od zeszłego roku nie muszą mieć zezwoleń na wjazd do Polski. – Na razie odłożyliśmy więc kwestię wprowadzenia opłat na kolejnych odcinkach. Musi się ustabilizować sytuacja geopolityczna, a transport w naszej części Europy musi się ułożyć – zaznacza Weber. Dodaje, że jednocześnie odpadł argument, że nasze drogi za darmo rozjeżdżają tiry z Rosji i Białorusi. – Po wprowadzaniu sankcji ciężarówki z obu krajów są rzadkością na naszych drogach. Mogą tylko przewozić towary, które nie podlegają sankcjom – dodaje.

Kolejne przesunięcie terminu wprowadzenia rozszerzenia sieci dróg płatnych krytykuje Adrian Furgalski, prezes Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. – To jest fatalne podejście. Wojna w Ukrainie czy inflacja są tu tylko pretekstem. W roku wyborczym rząd nie chce w jakikolwiek sposób narazić się przedsiębiorcom drogowym. Kolejny raz chcę tu zwrócić uwagę na nierówne traktowanie przewoźników drogowych i kolejowych. Pierwsi ponoszą opłaty za korzystanie z dróg tylko na niedużym wycinku sieci tras. Tymczasem przewoźnicy kolejowi muszą płacić za dostęp do wszystkich odcinków torów. Dodatkowo jesteśmy w sytuacji, w której opłaty drogowe są jednymi z najniższych w Europie, a opłaty kolejowe jednymi z najwyższych – wylicza Furgalski i przekonuje, że taka, a nie inna polityka rządu prowadzi do tego, że z roku na rok udział kolei w przewozie towarów wciąż spada.

– Kiedy wchodziliśmy w 2004 r. do Unii Europejskiej, ten udział wynosił 24 proc., a w 2021 r. już tylko 11 proc. Rządzący jedynie mówią, że kolej jest ekologicznym i bezpiecznym środkiem transportu, ale w praktyce są to tylko puste hasła – mówi Furgalski. Jak dodaje, w uwagach do rewizji KPO wnioskował, by rozszerzenie opłat dla ciężarówek obowiązywało od III kw. tego roku. Jego organizacja szacowała w 2021 r., że przez zatrzymanie poszerzenia systemu płatnych dróg dla ciężarówek każdego roku Krajowy Fundusz Drogowy traci 1 mld zł.

Rząd nie pali się też, by rozszerzać sieć płatnych dróg dla aut osobowych. Dzieje się tak, mimo że dawniej zakładano, że wszystkie autostrady będą płatne. Tymczasem bez uiszczania opłat kierowcy jeżdżą po trasie A2 z Łodzi do Warszawy, po A4 z Krakowa do granicy z Ukrainą czy po A1 z Torunia do granicy z Czechami. Wygląda na to, że te odcinki na długie lata pozostaną darmowe. ©℗