"To wręcz niesamowite, że wciąż dajemy ludziom prowadzić samochody"- stwierdził w 2010 roku prezes Google, Erick Schmidt, wyraźnie nawiązując do stworzonych przez jego firmę bezzałogowych samochodów. Co ciekawe, wszystko wskazuje na to, że udało mu się do swojego pomysłu przekonać władze nie tylko Nevady, ale i innych stanów. Wprowadzenie na ulice do ruchu drogowego bezzałogowych samochodów Google rozważa się również w Kalifornii.
"Większość wypadków samochodowych spowodowana jest ludzkimi błędami. Specjalnie zaprojektowana maszyna jest w stanie analizować otoczenie samochodu i reagować znacznie szybciej, co pozwala na bezpieczniejsze prowadzenie pojazdu" - uważa Alex Padilla, senator Kalifornii.
Bezzałogowy pojazd bazuje na Toyocie Prius. Umieszczono w nim szereg sensorów monitorujących jezdnie, otoczenie i ruch wokół samochodu 20 razy na sekundę. Wszystkie te informacje są przekazywane do komputera pokładowego, który je przetwarza i decyduje czy auto powinno przyspieszyć, zwolnić czy też zmienić pas. W przeciwieństwie do człowieka, komputera nie rozprasza przychodząca rozmowa telefoniczna, teściowa na tylnym siedzeniu, czy reklamy przy drodze. Zatem podejmuje decyzje tylko i wyłącznie racjonalnie.
Jak dotąd samochód Google przejechał bezkolizyjnie ponad 220 tys. kilometrów, z wyjątkiem incydentu, w którym inny kierowca wjechał w tył auta Google stojącego na czerwonym świetle.
Co ciekawe, prawo Nevady zezwala na jazdę bezzałogowych samochodów po ulicach stanu, ale pod warunkiem, że w samochodzie będą siedziały co najmniej dwie osoby, które wezmą odpowiedzialność za działania samochodu. Zatem, tam samochód Googla jednak nie do końca jest bezzałogowy.