Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego, po rozwiązaniu międzyresortowego zespołu do spraw motoryzacji nie załamuje rąk.
Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego, po rozwiązaniu międzyresortowego zespołu do spraw motoryzacji nie załamuje rąk.
– Walczę czasem z wiatrakami? Być może. Ale tej walki nie zaprzestanę. A poza tym mamy naprawdę dużo sukcesów, choć czasem prawie niewidocznych dla szerszego kręgu – mówi Jakub Faryś.
Jak mantrę powtarza, że branża motoryzacyjna to sól biznesowa polskiej ziemi. Swoją pracę rozpoczynał w Renault u Kiljańczyka. Trafił tam z ogłoszenia po powrocie ze Stanów Zjednoczonych i Kanady, gdzie spędził kilka lat w poszukiwaniu wrażeń. W połowie lat 90. po przygodzie z Saabem trafił do Scanii i tam właśnie rozpoczęła się tak naprawdę jego przygoda aktywisty motoryzacyjnego. Do jego obowiązków w Scanii należało bowiem również reprezentowanie firmy na forum ówczesnej organizacji grupującej importerów i sprzedawców nowych aut, tj. SOiS, poprzednika Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego.
Pracę w SOiS zaproponował mu ówczesny szef tej organizacji Przemysław Rajewski. Faryś miał tylko przygotować raport, w którym określi przyszłe kierunki rozwoju organizacji – został na stałe.
Najpierw przejął stery w SOiS, a potem przeorganizował tę organizację w PZPM, który dziś przypomina firmę z samymi renomowanymi akcjonariuszami.
– Nie jestem lobbystą. Zmieniam świadomość decydentów i mówię im, jak ważna jest branża motoryzacyjna w Polsce – przekonuje.
PZPM zajmuje się bardzo szerokim spektrum spraw: od statystyki, przez kwestie prawne, podatkowe, techniczne i homologacyjne, na PR kończąc.
– Robi, co może, ale w tych okolicznościach raczej trudno, żeby ktoś mógł się pochwalić jakimiś spektakularnymi sukcesami – uważa Wojciech Drzewiecki, szef Instytutu Samar.
Dodaje, że przy niewielkim zainteresowaniu motoryzacją ze strony polskiego rządu działalność takich ludzi jak Faryś można porównać do kropli drążących skałę.
Faryś nie kryje, że praca jest ciężka. Przede wszystkim dlatego, że – jak mówi – w Polsce pokutuje przekonanie, że nie mamy polskiego przemysłu motoryzacyjnego, a branża składa się z zachodnich koncernów.
– A ja uparcie powtarzam, że taki termin jak „polska branża motoryzacyjna” istnieje – podkreśla Faryś.
I z rękawa sypie liczbami, które mają tego dowieść: 760 tys. osób zatrudnionych w szeroko pojętej branży, a 250 tys. pracowników w zakładach bezpośrednio produkujących dla motoryzacji.
Żałuje, że u nas branża motoryzacyjna nie jest postrzegana jak w Niemczech. – Tam samochody są święte – mówi Faryś.
Faryś działa nie tylko w Polsce. Aktywny jest także w europejskim stowarzyszeniu ACEA. Nie myśli jednak o przeprowadzce do Brukseli.
– Sporo jest do zrobienia w Polsce, po drugie lubię to, co robię, ale po trzecie nigdy nie mów nigdy – żartuje.
– To bardzo pogodny człowiek, a do tego prawdziwy fan muzyki – mówią o nim znajomi.
Faryś – który bardzo precyzyjnie oddziela życie zawodowe od prywatnego – przyznaje, że muzyka jest jego hobby. Wspomina, że o mały włos zamiast motoryzacją zająłby się inżynierią dźwięku. Ceni sobie porządny sprzęt grający i dobrą muzykę. Najbardziej lubi muzykę rockową z lat 70., jest fanem Pink Floyd.
Drugą jego pasją jest historia. Interesują go oczywiście zabytkowe samochody, ale jeszcze bardziej okres drugiej wojny światowej, a także wydarzenia ją poprzedzające i te, które miały miejsce po niej. Szczególnie ciekawią go przedwojenne stosunku polityczne Polski z Niemcami czy Czechosłowacją.
– Nasze losy były fascynujące. Przez ostatnie 300, 400 lat zahartowały nas przeciwności losu. W zmieniających się warunkach musieliśmy być kreatywni – mówi Faryś. Ale w pozytywnym sensie tego słowa. – Nie jesteśmy narodem cwaniaczków, a ze swej historii powinniśmy być dumni – mówi Faryś.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama