Jeśli nie mamy na co narzekać, zawsze można ponarzekać na rząd albo na kolej. Pociągi zawsze jadą nie wtedy, kiedy najbardziej by nam pasowało, notorycznie się spóźniają, a do tego są do niemożliwości zapchane – czy nie taka jest obiegowa opinia o efektach pracy kolejarzy? Jak się jednak okazuje, nie brakuje przypadków, że to nie oni są źródłem problemów.

Za przykład mogą posłużyć opisywane przez nas dziś losy trasy ze Szczytna do Wielbarku. Pomysłowi dowożenia do fabryki Ikei blisko tysiąca pracowników można było tylko przyklasnąć. Wyglądało nawet na to, że uda się coś w rodzaju partnerstwa publiczno-prywatnego – firma dołożyła się do remontu torów.
Wszystko odbyło się błyskawicznie i od początku roku pociągi jeździły. Samorząd chciał jednak więcej – kolej powinna służyć przecież nie tylko pracującym w jednej fabryce, ale wszystkim. Ale kolejny pomysł już nie wypalił: „wszyscy” jeździć nie chcieli (po co – taniej jest autobusem), zaś ci z Ikei – nie mogą.
Autor tekstu o feralnej trasie puentuje sprawę następująco: „W grudniu PKP PLK wyłączy z ruchu co najmniej tysiąc z 19 tys. km linii kolejowych. Odcinka Szczytno – Wielbark nie ma na czarnej liście. »Zredukował się« sam”.
Może jednak sprawa jest nieco bardziej skomplikowana i nie da się sprowadzić do likwidacji jednej czy drugiej trasy? Może warto zastanowić się nad rolą samorządów w zarządzaniu koleją? To, że dorzucają się do utrzymania regionalnych linii, nie oznacza, że są w stanie poradzić sobie z całym tym trudnym biznesem.