Pandemia jest kolejnym z serii kamyków, które dostały się w tryby świetnie naoliwionej maszyny, jaką była dla Niemiec przez wiele dekad branża motoryzacyjna. Zapewniała rokrocznie zlecenia dla tysięcy poddostawców, miliony miejsc pracy oraz miliardy wpływów do budżetu. To właśnie koncerny samochodowe poprzez globalną ekspansję wydźwignęły Niemcy z globalnego kryzysu finansowego i były fundamentem ich dominacji politycznej w UE. Lecz w tym kryzysie ten scenariusz się raczej nie powtórzy. Tym razem motoryzacja, której gałęzie wzrostu zostały podcięte już przed pandemią, może być centrum problemów emanujących na całą niemiecką gospodarkę.
Branża ta w ostatnich dekadach stała się potęgą eksportową. Dosyć wspomnieć, że w 2017 r. niemal co piąte auto (w tym cztery na pięć z klasy wyższej) pochodziło z fabryk niemieckich koncernów. Bez sukcesu sprzedażowego niemieckich samochodów na świecie nie byłoby ekspansji eksportowej niemieckiej gospodarki, a także miejsc pracy dla prawie 2 milionów osób. Także dominacja ekonomiczna Niemiec w Europie była ufundowana na potędze motoryzacji. Niemal wszystkie państwa UE były wplecione w przez lata pracowicie tkaną sieć dostaw niemieckich koncernów samochodowych.
Europa Środkowa nie była wyjątkiem. Niektórzy określali nawet Czechy, Słowację mianem monokultur motoryzacyjnych pracujących głównie na potrzeby niemieckiej branży samochodowej. Z dużą dozą typowo niemieckiej: złośliwej i niezwykle celnej ironii ścisły zakres niemiecko-węgierskich powiązań ekonomicznych skwitował jeden z komików. Uznał on, że są trzy powody, dla których Viktor Orbán, pomimo swoich licznych wybryków, nigdy nie wyleci z Europejskiej Partii Ludowej. Są nimi Audi, BMW i Mercedes.