Ograniczenie wydobycia ropy na razie nie odbije się znacząco na polskim rynku.
„Historyczne porozumienie” w sprawie ograniczeń produkcji ropy na świecie nie tyle oznacza wzrost cen, co stabilizuje sytuację. Bez cięć w wydobyciu rynkowi groził paraliż.
– Zaczynało już brakować powierzchni magazynowej, żeby wydobywaną ropę przechowywać – wskazuje Kamil Kliszcz, analityk Domu Maklerskiego mBanku.
Dodaje jednak, że porozumienie nie zdejmuje całej nadpodaży z rynku, tylko ją redukuje. – Ropy w najbliższych miesiącach nadal będzie za dużo. Stąd reakcja na porozumienie początkowo była dość mocna, ale ceny szybko się ustabilizowały. I myślę, że to jest scenariusz na najbliższe miesiące – ocenia analityk.
Jego zdaniem dla polskich rafinerii istotne jest, że redukcja podaży będzie dotyczyć głównie ciężkiej ropy, przez co dyferencjał Ural/Brent (różnica ceny między baryłką ropy Ural a Brent) może spaść z obecnych wysokich poziomów (im jest ona większa, tym wyższa marża rafinerii). Jeśli chodzi o ceny paliw, Kliszcz nie przewiduje istotnych zmian na polskich stacjach w najbliższym czasie.
Adam Czyżewski, główny ekonomista Orlenu, uważa, że korzystne jest samo zawarcie porozumienia, bo niekontrolowane ograniczenie wydobycia byłoby gorsze. Zwraca jednak uwagę, że nawet po stopniowym wprowadzeniu uzgodnionych cięć produkcji od 1 maja, nadpodaż nadal będzie wynosić kilkanaście milionów baryłek dziennie. – W mojej opinii cena baryłki ropy Brent do końca roku nie przekroczy 35 dol. Najprawdopodobniej będzie oscylować między 25 a 35 dol. za baryłkę – ocenia.
Przy takiej cenie, jego zdaniem, jest nadal przestrzeń do obniżek cen paliw na stacjach Orlenu. – Cen na stacjach nie ustalamy na podstawie dziennych wahań. Patrzymy na średnie ceny surowców, a to porozumienie nie zmienia zbytnio notowań ropy w średnim okresie i tym samym sytuacji w przemyśle paliwowym czy petrochemicznym – mówi ekonomista płockiej spółki. Nie wyklucza jednak, że w krótkim horyzoncie ceny na stacjach mogą nawet spaść w reakcji na duże spadki ceny ropy przed kilkoma tygodniami. – Jest miejsce na to, żeby paliwo staniało, pod warunkiem że dolar się za bardzo nie umocni – zaznacza Czyżewski.
Od połowy marca kurs dolara przekracza 4,1 zł. Amerykańska waluta jest obecnie o 9 proc. droższa niż na początku roku.
– Na koniec ubiegłego tygodnia średnia cena benzyny wynosiła w Polsce 4,12 zł za litr, a benzyny bezołowiowej 98 – 4,49 zł za litr. Nie wydaje mi się, żeby weekend świąteczny cokolwiek tutaj zmienił – mówi DGP Urszula Cieślak z BM Reflex, firmy działającej na rynku paliw. Podkreśla jednak, że różnice w cenach pomiędzy stacjami są duże. – Ruch jest mocno ograniczony, więc niektóre stacje kompensują marżą niższą sprzedaż – wyjaśnia. Jak mówi Cieślak, w związku z sytuacją na rynku ropy, a potem z pandemią, ceny spadają w zasadzie od połowy stycznia, kiedy za litr benzyny trzeba było płacić średnio niemal 5 zł. – Uważam, że w najbliższych tygodniach będziemy mieli do czynienia ze stabilizacją cen, choć na części stacji jeszcze będą spadki – oceniła. Nie powinny one jednak przekraczać kilku groszy na litrze paliwa.
Jerzy Nikorowski, zastępca dyrektora Biura Maklerskiego BNP Paribas, podkreśla, że Orlen kupuje ropę do przerobu w swoich rafineriach w kontraktach długo-, średnio- i krótkoterminowych. Tylko w przypadku tych ostatnich jest bezpośrednie przełożenie bieżących notowań na rynkach. – Formuły cenowe dwóch pierwszych rodzajów kontraktów mogą też zależeć od innych czynników – zaznacza.
– Jeśli gospodarka zacznie się odbijać od dna, rynek będzie się do tego dostosowywać. Kartel OPEC dąży jednak nie tylko do tego, żeby zapewnić wysoką cenę ropy naftowej, ale również do zwiększenia udziału w rynku. Wcześniejszy kryzys wiązał się ze zbijaniem cen poprzez wyższe wydobycie, bo poszczególni producenci w ten sposób próbowali odzyskać swoje udziały – podkreśla Jerzy Nikorowski. Dodaje, że nie wiadomo, czy wojna o rynek będzie kontynuowana po pandemii. Taka rywalizacja zatrzymałaby wzrost cen wywołany wzrostem popytu.