Niedroga droga do sprawnego transportu zbiorowego – czy może nią być pomysł rządu dotyczący przywrócenia połączeń autobusowych? Swoje wątpliwości i słowa krytyki pod adresem procedowanej właśnie w parlamencie ustawy o przywróceniu transportu o charakterze publicznym wyrazili samorządowcy
Jeszcze w latach 90. XX w. prawie do każdego miasteczka i wioski w Polsce docierały autobusy PKS, jednak wraz z kłopotami, z jakimi przedsiębiorstwo zaczęło się zmagać, połączenia stopniowo likwidowano.
– Dziś takie przewozy są wykonywane na zasadach rynkowych, my jako samorządowcy nie mamy więc ich prawa dofinansowywać. Abyśmy mogli skorzystać z ustawy, która dziś przechodzi ścieżkę legislacyjną, musiałby zafunkcjonować transport publiczny. Do tego konieczne jest pojawienie się dokumentów, które na uruchomienie takiego transportu pozwolą – wyjaśnił Jan Dereń, kierownik oddziału organizacji publicznego transportu drogowego Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podkarpackiego.

Prawna niewiadoma

Tymczasem 3 grudnia wygaśnie ustawa o transporcie drogowym, na mocy której funkcjonuje obecnie komercyjny przewóz osób.
– Jak więc będzie wyglądał przewóz publiczny po tym terminie? Jakie dokumenty mamy wydać nowym albo już funkcjonującym podmiotom, aby transport nie zamarł? Jak my, samorządowcy, mamy się do tego przygotować i jak przygotować przewoźników do tych zmian? – pytał Jan Dereń.
W jego ocenie to jest potężny dylemat. Tę sytuację trzeba pilnie wyjaśnić i zmodyfikować procedowaną ustawę tak, aby uprzedzić problem.
Komentując słowa Jana Derenia, Krzysztof Czopek, dyrektor departamentu infrastruktury Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego, stwierdził, że obserwując procesy legislacyjne, jakie obecnie mają miejsce, jest spokojny.
– Wystarczy jedna noc i będziemy mieli nowe prawo. Jakie? To inna kwestia – stwierdził Czopek, zaznaczył jednak, że w jego ocenie problem leży też gdzie indziej.
– W naszym województwie ubywa przewoźników, a organizatorów transportu jest za dużo. Każdy samorząd robi to bowiem na własną rękę. Jak więc to sensownie zorganizować i ustalić wspólną taryfę? – pytał.
Jego zdaniem pomóc mogłaby ustawa metropolitarna, która połączyłaby różne obszary w regionie w jeden funkcjonalny system.
– Teraz w Sopocie obowiązują cztery różne bilety. To jest coś, co nigdy nie powinno się zdarzyć – stwierdził. – Ale skoro mamy taką różnorodność przewoźników, to nigdy tego nie uporządkujemy. Dodatkowo obowiązują bezpłatne przejazdy dla młodzieży na niektórych odcinkach, co dodatkowo utrudnia jednorodny rozwój siatki przewozów. Powinniśmy mieć dobrą ustawę o przewozach publicznych, tylko wówczas będziemy mogli stworzyć funkcjonalny system transportowy – zaapelował.
Teoretyczne spojrzenie na problem przedstawił z kolei Marcin Gromadzki, ekspert Public Transport Consulting.
– Doradzamy samorządom, jak odnaleźć się w gąszczu przepisów i sięgnąć po finansowanie. Prawdą jednak jest to, że im dalej od metropolii, tym szybciej transport się kurczy. Samorządy świetnie radzą sobie za to z komunikacją miejską. Tam tabor został wymieniony i funkcjonuje coraz lepiej – relacjonował Gromadzki. – Tą drogą powinniśmy pójść, jeśli chodzi o transport na peryferiach.
W ocenie eksperta powinna zostać przeprowadzona decentralizacja. Najbardziej efektywnie byłyby, gdyby rolę organizatora transportu powierzono powiatom – z takiej perspektywy można by było uniknąć szczegółowego spojrzenia tylko na poszczególne miejscowości.
Hubert Kołodziejski, dyrektor Zarządu Komunikacji Miejskiej w Gdyni, przekonywał z kolei, że kolejne regulacje nie zwiększają możliwości efektywnego świadczenia usług.
– Do 2009 r. nie było ustawy, były rozproszone akty prawne i jakoś to wszystko działało. Po wejściu w życie ustawy sprawy się skomplikowały – zaznaczył. – To, co wymaga uregulowania, to zasady rekompensaty za ulgowe przejazdy, np. w postaci dopłat za przewozy zintegrowane. Dziś jest to trudne, bo ustawa zakazuje łączenia ulg. My w Gdyni sobie radzimy, bo podchodzimy systemowo do organizacji transportu, ale to wymaga wielu wyrzeczeń ze strony gmin w regionie – dodał.
Wracając do procedowanej właśnie w parlamencie ustawy, Krzysztof Nosal, starosta kaliski, uznał, że doprowadzi ona do tego, iż to, co dotąd udało się jakoś umówić, teraz się zawali.
– Przede wszystkim trzeba tak naprawdę doprecyzować definicję, czym właściwie jest transport publiczny, ale jednym prostym aktem prawnym nie da się załatwić wszystkiego – uważa Nosal. – Obawiam się, że tą ustawą wylejemy dziecko z kąpielą. W wielu miejscach w Polsce obecnie transport busikami rozwiązuje sprawę, wystarczyłoby więc dać trochę swobody przewoźnikom. Część transportu pozostawiłbym więc nieuregulowaną, nic złego z tego powodu się nie stanie, a część problemu zostanie rozwiązana – dodał.

Poza wielkim miastem

Przysłuchujący się dyskusji Jan Kasprowicz, wójt gminy Gietrzwałd, uzupełnił ją, przedstawiając swój punkt widzenia.
– Wiejskie gminy nie mają parkingów, dróg, taboru. Jesteśmy wykluczeni komunikacyjnie. Konieczne jest przyjęcie rozwiązań systemowych, aby umożliwić biednym gminom wiejskim wciągnięcie w system i skorzystanie na podziale tortu – apelował.
Z jego stanowiskiem zgodził się Hubert Kołodziejski.
– Skala wsparcia powinna być różna, aby pomóc słabszym i wyrównać dysproporcje. Trzeba robić wszystko, aby pieniądze były jak najsensowniej wydawane, aby transport mógł się równomiernie rozwijać – wyjaśnił.
W ocenie Jana Derenia problem dotyczy tego, jaki model transportu publicznego zaoferuje nam ustawa.

Pretensje będą do samorządów

– Czy będziemy mogli jako samorządy dofinansowywać nierentowne odcinki na częściowo rentownych połączeniach? Gdybym dziś mógł wydłużyć odcinki połączeń, które już funkcjonują, i je dofinansować, miałbym możliwość stworzenia w miarę sensownego systemu transportu publicznego, ale jeśli ustawa narzuca mi konieczność kontraktowania całych linii, to co ja mogę sfinansować? – pytał Dereń.
Zaznaczył, że na jego terenie są gminy, które w ogóle nie certyfikowały przewozów, a mimo to połączenia funkcjonują.
– Nowa ustawa mówi, że wójt musi organizować transport. Ja pytam, po co, skoro komunikacja i bez tego świetnie funkcjonuje – stwierdził. – Moim zdaniem nie może być jednego sztywnego modelu transportu publicznego, a ustawa taki proponuje. On musi być różnorodny – dodał.
Sceptyczny co do powodzenia ustawy był też Krzysztof Nosal.
– Nic nie będzie z wskrzeszenia PKS, jednak efekt wyborczy zostanie uzyskany, a tylko o to chodzi – wyjaśnił. – Efekt będzie taki, że dostanie się samorządowcom, bo koniec końców publicznego transportu i tak nie będzie.
Końcowe postulaty panelistów dotyczyły przede wszystkim tego, aby ze strony władzy centralnej pojawiła się chęć współpracy merytorycznej.
– My jesteśmy w stanie zaproponować wiele atrakcyjnych rozwiązań, bo się na tym znamy, a przed pracą się nie bronimy – mówił Dereń.
Krzysztof Czopek z kolei apelował, aby fundusz na dofinansowanie transportu publicznego trafił do marszałków, a nie do wojewodów.
– Potrzebna jest też konsolidacja organizatorów transportu oraz ustawa metropolitarna, która jest niezbędna dla takich aglomeracji jak Trójmiasto – zaznaczył. – Mój apel: nie rozdawajmy złotówek tam, gdzie jest konieczne rozwiązanie systemowe – zakończył.
W ocenie Huberta Kołodziejskiego należy zadbać o możliwość integracji transportu pod względem taryfowo-biletowym i organizacji międzygminnych. Marcin Gromadzki postulował zaś więcej swobody dla samorządów.
– Dajmy im wybrać i wdrożyć model, który dla nich jest najefektywniejszy – mówił ekspert Public Transport Consulting.