Wybiórcza kontrola NIK, uogólnione wnioski, zły projekt ustawy. Samorządy twierdzą, że rząd, chcąc odebrać im nadzór nad SKP, dokonał poważnej manipulacji.
Wybiórcza kontrola NIK, uogólnione wnioski, zły projekt ustawy. Samorządy twierdzą, że rząd, chcąc odebrać im nadzór nad SKP, dokonał poważnej manipulacji.
O rządowym projekcie nowelizacji ustawy – Prawo o ruchu drogowym oraz niektórych innych ustaw przez wiele miesięcy głośno było jedynie w środowisku samorządowym i branży diagnostycznej. Projekt miał na celu m.in. odebranie nadzoru nad stacjami powiatom i przekazanie go jednemu podmiotowi – Transportowemu Dozorowi Technicznemu (TDT), podległemu Ministerstwu Infrastruktury (MI). Pojawić miał się też nowy parapodatek – opłata jakościowa w wysokości 3,50 zł, pobierana od każdego badania technicznego pojazdu i uiszczana przez stacje kontroli.
Jednak niespodziewanie w ubiegły piątek na ostatniej prostej (III czytanie w Sejmie) doszło do wstrzymania prac nad ustawą – i to na skutek osobistej interwencji prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który wniósł o wycofanie ustawy z porządku obrad. Momentalnie o szykowanych regulacjach zrobiło się głośno w całej Polsce.
Dlaczego prace wstrzymano? Politycy PiS udzielają ogólnikowych odpowiedzi. – Analizy trwały do samego końca, było bardzo wiele dyskusji, oczywiście prowadzonych w sposób jak najbardziej transparentny. Przyświecał nam cel, by jak najbardziej usprawnić system badań technicznych pojazdów. Jednocześnie im bliżej uchwalenia ustawy, tym większe było zainteresowanie społeczne tymi regulacjami. Z jednej strony pojawiły się głosy popierające, ale z drugiej – zdania krytyczne, w tym nieprawdziwe informacje, jakoby diagności mieli stracić na tej ustawie. Ostatecznie uznano, że nic się nie stanie, jeśli projekt zostanie doszlifowany – tłumaczy Bogdan Rzońca (PiS), przewodniczący sejmowej komisji infrastruktury.
/>
Z naszych nieoficjalnych ustaleń wynika, że w grę – oprócz ostrej krytyki – mogły wejść inne czynniki. Pierwszy to dodatkowe koszty nowego systemu, które ponosiliby właściciele pojazdów – i których przestraszył się PiS w świetle przyszłorocznych kampanii wyborczych. Działające przy Kancelarii Premiera Centrum Analiz Strategicznych oszacowało nowe wydatki dla posiadaczy aut na kwotę ponad 2,6 mld zł w okresie 10 lat (skutek m.in. droższych przeglądów robionych po terminie czy waloryzacji opłat za badania techniczne od 2020 r.).
Obawy miała też cała branża diagnostyczna. – Tylko z tytułu nowej opłaty jakościowej każda stacja będzie musiała oddać TDT ok. 7 tys. zł rocznie. Pomnożenie tej liczby przez 4,7 tys. stacji funkcjonujących w Polsce oznacza roczny haracz dla TDT w kwocie 30 mln zł – wylicza jeden z naszych rozmówców.
Druga wątpliwość to dążenie do zapewnienia TDT praktycznego monopolu na tym rynku. Jak twierdzi nasze źródło, dzięki ustawie organ ten stałby się „nadzorującym, kontrolującym, oceniającym, oskarżającym i wydającym decyzję we własnej sprawie”. Nawet w PiS pojawiły się głosy, czy to dobry kierunek i czy nie warto poprawić obecnego systemu, w którym to starostowie mają nadzór nad stacjami kontroli pojazdów. Podważano nawet fakt, że powiaty odziera się z kolejnych kompetencji, a w zamian chce się zatrudnić grubo ponad 300 osób w TDT. W tle pojawiają się jeszcze poważniejsze zarzuty. – W pracach nad projektem uczestniczył dyrektor jednego z departamentów resortu infrastruktury, wcześniej będący pracownikiem TDT, który obecnie jest urlopowany na czas pracy w ministerstwie – wskazuje jeden z naszych rozmówców.
Przedstawiciele powiatów zwracają uwagę na jeszcze jeden wątek. – Projektodawcy twierdzą, że zaproponowana zmiana była konieczna, gdyż powiaty nie radziły sobie z zadaniem nadzoru nad stacjami kontroli pojazdów. Jako dowód przytaczają negatywną ocenę tych działań dokonaną przez Najwyższą Izbę Kontroli (NIK) w ramach kontroli „Dopuszczanie pojazdów do ruchu”. Rzeczywiście mógłby to być istotny argument, gdyby próba jednostek poddanych kontroli była reprezentatywna. Reprezentatywna jednak nie była – przekonuje Grzegorz Kubalski ze Związku Powiatów Polskich (ZPP) w felietonie opublikowanym na stronach ZPP. Twierdzi w nim, że „najpierw NIK otrzymał od TDT listę powiatów, w których potencjalnie sytuacja z nadzorem może być najgorsza, następnie przeprowadził tam kontrolę, stwierdził, że sytuacja jest zła, po czym tak sformułowany wniosek został przez resort transportu uogólniony na sytuację w całym kraju”. – Z korzyścią dla TDT otrzymującego znaczący zakres władzy i dodatkowych środków – dodaje Kubalski.
Przedstawiciele TDT nie chcieli sprawy komentować i skierowali nas do ministerstwa. Tam jednak również nie otrzymaliśmy odpowiedzi na pytania.
Wyjaśnień udzielili za to przedstawiciele NIK. Jej rzeczniczka Ksenia Maćczak odrzuca zarzuty ZPP. – Kontroli poddano ponad 17 proc. jednostek samorządowych odpowiedzialnych za nadzór nad badaniami technicznymi, w tym pięć urzędów miast. Jednym z elementów doboru jednostek było to, aby nie powtarzać badania tych starostw, które były kontrolowane w 2009 r. Taki zabieg służy temu, by próba była reprezentatywna – tłumaczy. Zatem – jak słyszymy – łącznie z jednostkami skontrolowanymi w 2009 r. (32 starostwa powiatowe, 20 miast na prawach powiatu i stołeczny ratusz) kontrolą NIK objęto w sumie 73 jednostki (19 proc. wszystkich starostw powiatowych w Polsce). Co w ocenie NIK jest „wystarczającą próbą” do oceny nadzoru nad badaniami technicznymi.
Co dalej stanie się z projektem? W PiS słyszymy, że w ciągu najbliższych tygodni zostanie on dopracowany i być może wróci do Sejmu. Ale nie brakuje też głosów, że krytyczne opinie – także w partii rządzącej – dotyczyły nie tyle szczegółowych rozwiązań, ile całej idei szykowanych zmian. A to oznaczałoby konieczność napisania projektu praktycznie od nowa. I z tego powodu, a także ze względu na nadchodzący rok wyborczy, do rewolucji w badaniach technicznych pojazdów w tej kadencji parlamentu może wcale nie dojść.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama