Sąd okręgowy ponownie zakazał strajku w spółce do czasu zbadania jego legalności. Związkowcy zamierzają odwołać się od rozstrzygnięcia
W sporze o płace w Locie co chwila jesteśmy świadkami zwrotów akcji. Jeszcze we wtorek rano wydawało się, że zapowiadany przez dwa związki zawodowe strajk, który skutkowałby odwołaniem wielu rejsów, wchodzi w grę. Pojawiły się zapowiedzi, że do przerwy w pracy może dojść w niedzielę. Czarę goryczy miały przelać nieudane rozmowy związkowców z przedstawicielami zarządu LOT-u, do których doszło w poniedziałek podczas posiedzenia Rady Dialogu Społecznego. We wtorek w południe LOT ogłosił jednak, że na wniosek przewoźnika sąd okręgowy zabezpieczył powództwo i zakazał strajku do czasu zakończenia toczącego się przed sądem szczegółowego postępowania w sprawie legalności strajku. Sędziowie uznali za bardzo prawdopodobne argumenty spółki, która przekonywała, że przeprowadzone w kwietniu referendum strajkowe miało wady prawne.
To już drugi zakaz, który sędziowie wydali lotniczym związkom. Pierwszy, wydany pod koniec kwietnia, uchylił w lipcu sąd apelacyjny. Rzecznik LOT-u Adrian Kubicki tłumaczy, że przewoźnik użył kolejnych argumentów i przekonał sędziów do swoich racji. – Sąd uznał, że spółka ma interes prawny, aby żądać zabezpieczenia na czas trwania procesu – mówi Kubicki. Po zgromadzeniu wszystkich dowodów o legalności ewentualnego strajku sąd ma zdecydować ostatecznie w listopadzie.
Ostatnia decyzja sądu przyhamowała zapędy związkowców. Monika Żelazik, szefowa związku skupiającego stewardesy, zapowiedziała, że mimo sierpniowych zapowiedzi we wrześniu strajku nie będzie. Dodała jednak, że związkowcy będą się odwoływać od decyzji sądu.
Związkowcy domagają się głównie powrotu do zasad wynagradzania z 2010 r., gdy płaca była mniej zależna od liczby godzin spędzonych w powietrzu. – Żądania płacowe kosztowałyby spółkę 108 mln zł rocznie i doprowadziłyby do utraty płynności finansowej – mówi Adrian Kubicki, rzecznik LOT-u. Dodaje, że w latach 2011–2017 zarobki stewardes i stewardów wzrosły o 28 proc., a pilotów o 15 proc. Spółka deklaruje, że chce wprowadzić nowe zasady wynagradzania, ale nie może się zgodzić na nierealne propozycje. – Od 2016 r. składaliśmy już 10 ofert nowego regulaminu wynagradzania. Wszystkie odrzucono – mówi Kubicki i liczy, że uda się ponownie usiąść do rozmów ze związkowcami. Według zarządu LOT-u jeden dzień strajku oznaczałby 20 mln zł straty. Spółka szacowała też, że sama zapowiedź przerwy w pracy pod koniec kwietnia tak wystraszyła pasażerów, że firma straciła ok. 1,7 mln zł. To utracone zyski ze sprzedanych biletów.
Działacze związkowi w ostatnim czasie wysuwali też inne zarzuty. Po tym jak w tym roku doszło do kilku awaryjnych lądowań samolotów Bombardier Q400, mówili, że maszyny LOT-u nie są do końca bezpiecznie. Przewoźnik odpowiadał, że tylko w jednym przypadku można było mówić o sytuacji awaryjnej. W pozostałych sytuacjach usterki miały być niewielkie.
Przewoźnik dodaje, że nawet obecny poziom płac przyciąga wielu chętnych. W ostatnim naborze na pilotów zgłosiło się tysiąc osób z wielu regionów świata. Spółka chce wyselekcjonować 150 najlepszych, których zatrudni na umowy cywilnoprawne, a nie na umowy o pracę.