Prawie nikt nie wiedział, co to aukcja częstotliwości 800 MHz. Do minionego tygodnia, gdy we wszystkich ogólnopolskich gazetach pojawił się apel dwóch sieci. Sieci biorących udział właśnie w tej aukcji. Po tych apelach dalej pewnie mało kto wie, w czym rzecz, poza tym, że chyba ktoś chce złamać prawo i że konieczna jest interwencja najwyższych czynników państwowych.
Aukcja na zakup nowych częstotliwości realizowana przez Urząd Komunikacji Elektronicznej od ponad dwóch lat, niestety raczej kiepsko niż dobrze, ponownie może zostać zablokowana. A przecież ponoć chodzi o polepszenie zasięgu i przyspieszenie internetu w naszych komórkach i laptopach.
Co jeżeli aukcja ponownie stanie? Kto na tym straci? Już wcześniej gdy zabierałem w tej sprawie głos, nie miałem wątpliwości, że cała Polska. Dzisiaj staje się to jeszcze bardziej oczywiste. My wszyscy, którzy zamiast móc korzystać z szybkiego internetu bezprzewodowego, o którym nomen omen co rusz mówią wszyscy operatorzy „najlepszy dziś, jaki mógłby być dostępny”. Mógłby, ale nie jest w wielu częściach naszego kraju. A nie może być, bo ci sami operatorzy nie mają odpowiedniej infrastruktury, która we w miarę łatwy sposób udźwignęłaby LTE tam, gdzie dziś z trudem dochodzi jakikolwiek sygnał, i to na otwartym polu. Należy dodać jeszcze, że Polska jako kraj członkowski Unii Europejskiej w ramach Agendy Cyfrowej zobowiązała się, że do 2020 r. zakończy na terytorium całego kraju budowę sieci o przepustowości min. 30 Mb/s w oraz 100 Mb/s dla 50 proc. populacji. Liczby te dla czytelnika i użytkownika internetu są budujące, gdyż pokazują, że w większości naszych domów i biur nastąpi, statystycznie rzecz ujmując, prawie 10-krotny wzrost przepustowości. W praktyce więc będzie szybciej i lepiej.
Ale stracimy też w inny sposób. Trzeba to sobie jasno powiedzieć. Dziś na stole jest 7 mld zł, to ogromne pieniądze. To wielokrotność praktycznie każdego budżetu polskiej gminy (tylko Warszawa ma więcej, ale i ona by chętnie te
pieniądze wzięła i wydała na rozwój).
Dziś gdy politycy tak ochoczo rozdają nam w kampanii garściami obietnice, nie zadając sobie często pytania, „a skąd na to weźmiemy
pieniądze?”. Może należy zamiast ucinać bez rozstrzygnięcia po raz kolejny aukcję, powiedzieć „sprawdzam”, tak jak zaproponował to minister administracji i cyfryzacji w szumnie oprotestowywanym dokumencie kończącym proces aukcji. Słyszę o wątpliwościach prawnych i o odszkodowaniach. Ale nie słyszę o tym, co ten czy kolejny rząd mógłby zrobić z tymi 7 mld zł. A może szkoda? Nie słychać też przy składanych propozycjach konkretnego czasu ich realizacji, a czas jest zawsze jednym z podstawowych kryteriów w biznesie. Czy mamy na nowo stracić kilka–kilkanaście miesięcy na opracowanie kolejnych założeń? Kolejne kilkanaście czekać na wybór? Czy nas, obywateli, przedsiębiorców na to stać?
No i jeszcze jedna kwestia. Sprawa tego, co w biznesie i w życiu codziennym jest sprawą nadrzędną. Nie wikłając się w górnolotne słowa o uczciwości i poszanowaniu partnera czy konkurenta. Jako osoba, która od lat obserwuje różnego rodzaju postępowania aukcyjne i przetargowe. Nasuwa mi się taka oto myśl. Siadając do stołu, gdzie za moment będziemy brali udział w licytacji, uważam, że wszyscy wychodzimy z tego samego założenia; każdy z nas licytuje do momentu, kiedy ma na to pieniądze. Czyli po prostu siedzę przy stole do momentu, do którego mnie na to stać. A nie działam z ukrycia z myślą, że siadam do stołu, aby podbijać cenę, a jak przyjdzie co do czego, to albo powiem, że nie wiedziałem, co tu się dzieje, albo że nie odbiorę wylicytowanego obrazu, bo już mi się nie podoba ten obraz lub co gorsza, licytowałem, aby mój sąsiad go nie kupił. Nawet jeżeli
prawo w swojej niedoskonałości by na to pozwalało.
Czasami mam poczucie słabości instytucjonalnej i organizacyjnej struktur państwach. Przede wszystkim takie braki wychodzą najbardziej, gdy mamy do czynienia z dużymi pieniędzmi, presją czasu czy też po prostu z ludzką niestarannością. Ale dostrzegam też chęć naprawy popełnionych błędów, choć osłabioną, bo poprawa jest w biegu i pewnie przez to jest naprawą niedoskonałą. Ale czy to, że mebel, przy którym licytujemy, nie jest doskonały, ma być podstawą, aby wywrócić wszystko do góry nogami?
Dzisiaj na stole leży 7 mld zł. To wielokrotność budżetu niemal każdej polskiej gminy