Niespełna dwa tygodnie pozostały do zakończenia konsultacji projektu rozporządzenia ministra edukacji narodowej (MEN) w sprawie orzeczeń i opinii wydawanych przez zespoły orzekające działające w publicznych poradniach psychologiczno-pedagogicznych. Resort edukacji przekonuje, że zmiany są potrzebne, żeby usprawnić pracę tych zespołów i zwiększyć dostępność pomocy specjalistycznej dla uczniów. Nowe regulacje mają uwzględnić postulaty dyrektorów publicznych poradni psychologiczno-pedagogicznych i szkół, rodziców oraz przedstawicieli związków zawodowych. Celem jest poprawa organizacji i jakości usług świadczonych przez poradnie psychologiczno-pedagogiczne. Jednak eksperci alarmują, że nie wszystkie proponowane zmiany idą we właściwym kierunku.
Lawina wniosków
Zmiany w zakresie organizacji pracy zespołów, jak przekonuje MEN, są konieczne, ponieważ lawinowo rośnie liczba wniosków do publicznych poradni psychologiczno-pedagogicznych o wydanie opinii i orzeczeń. Coraz więcej uczniów wymaga specjalistycznego wsparcia edukacyjnego, o czym świadczą dane zgromadzone w systemie informacji oświatowej (SIO). Okazuje się, że w ciągu ostatniej dekady liczba dzieci i młodzieży z orzeczeniami o potrzebie kształcenia specjalnego wzrosła o 130 proc. W roku szkolnym 2015/2016 takich uczniów było ok. 150 tysięcy, a niespełna dekadę później – już 343 tysiące.
Oznacza to, że radykalnie zwiększyło się zapotrzebowanie na szybkie i sprawne diagnozowanie problemów młodzieży i wydawanie orzeczeń przez specjalistyczne poradnie.
Zła diagnoza
Nowym obowiązkiem, który MEN chce nałożyć na poradnie, będzie wymóg dokonywania tzw. oceny funkcjonalnej ucznia w szkole.
- Zespół zajmujący się dzieckiem powinien dokonywać takiej oceny na podstawie klasyfikacji ICF (Międzynarodowej Klasyfikacji Funkcjonowania, Niepełnosprawności i Zdrowia opracowanej przez Światową Organizację Zdrowia – przyp. DGP), a szkoły i nawet niektóre poradnie nie mają o niej żadnego pojęcia. Dodatkowo sprawę komplikuje fakt, że rodzice, którzy wnioskują o takie badanie i orzeczenie, muszą wypełnić stos papierów i obszerny kwestionariusz – tłumaczy Ewa Tatarczak, przewodnicząca Związku Zawodowego „Rada Poradnictwa”. A i tak nie zawsze udaje się uniknąć pomyłek. Ekspertka podaje przykład z życia wzięty.
– W ostatnim czasie doszło do błędnego stwierdzenia u ucznia demoralizacji, tymczasem – jak się okazało po badaniu szpitalnym – chłopiec chorował na Aspergera. Jednak na podstawie nietrafionej diagnozy kurator oświaty nakazał wszystkim nauczycielom szkoły podstawowej w Warszawie odbyć szkolenie dotyczące rozpoznawania neuroróżnorodności. Jeśli mamy do czynienia z takim brakiem wiedzy, to tym bardziej dokonywanie przez szkoły rzetelnej oceny funkcjonalności będzie również tylko fikcją – dodaje Ewa Tatarczak.
Pracownicy poradni skarżą się też na nowe zadania. Wśród nich pojawia się obowiązek sprawdzania w szkołach akustyki pomieszczeń (np. w wypadku uczniów słabosłyszących). Zaznaczają, że do tego trzeba przecież posiadać specjalne urządzenia.
Kto za to zapłaci?
Co do zasady, publiczne poradnie psychologiczno-pedagogiczne są prowadzone przez samorządy, a tym brakuje środków na sfinansowanie ich funkcjonowania. Tymczasem zmiany proponowane przez MEN wprowadzą nowe, kosztowne obowiązki.
– Jeśli dziecko, które trafia do nas, do poradni, nie zna dobrze polskiego, poradnia będzie zobowiązana do posiadania asystenta edukacji romskiej lub kraju pochodzenia dziecka. Poradnie pytają, kto ma ponieść te koszty, a to przecież jest duże obciążenie dla niedofinansowanych placówek – zauważa Ewa Tatarczak.
Z drugiej strony, ze składów zespołów w poradniach, nowe rozwiązania wyłączają logopedów, co oburza tę grupę specjalistów.
– Są oni niezbędni we wczesnym wspomaganiu dziecka. Warto podkreślić, że już obecnie nie ma obowiązku obecności w takim zespole poradnianym lekarza – podkreśla działaczka związkowa.
Więcej papierologii
W przeciwieństwie do zapewnień resortu edukacji eksperci nie mają wątpliwości, że nowe przepisy zwiększą biurokrację i będą utrudnieniem dla rodziców. Nowy wzór wniosku składany w poradniach będzie bardzo rozbudowany, a dodatkowo trzeba będzie złożyć stos innych dokumentów.
– Zakres oświadczeń i informacji, które musi przekazać rodzic poradni, jest olbrzymi. Zanim zostanie wydane orzeczenie, będzie się musiał wypowiedzieć lekarz specjalista z danej dziedziny, której dotyczy dysfunkcja dziecka. Do tej pory taką opinię mogli wydać lekarz rodzinny lub pediatra na podstawie zgromadzonych dokumentów. Po zmianie prawa rodzic będzie musiał szukać lekarza określonej specjalności, a przecież dostęp do specjalistów jest utrudniony. Procesy orzecznicze będą się ciągnąć znacznie dłużej niż obecnie – mówi Ewa Tatarczak.
Co ciekawe, rodzice nie będą mieć już możliwości zgłoszenia się do poradni o wydanie orzeczenia z zastrzeżeniem, że nie chcą jej przekazywać placówce oświatowej. Wskutek zmian takiej możliwości już nie będą mieli. Poradnia zdecyduje się na przeprowadzenie badania, jeśli rodzice wyrażą zgodę na przekazanie orzeczenia przez poradnię do właściwej szkoły lub przedszkola, w którym przebywa dziecko.
Eksperci mają wątpliwości co do tego rozwiązania, bo zgodnie z kodeksem postępowania administracyjnego takie dokumenty przekazuje się tylko stronom postępowania, a placówka edukacyjna, do której dokument ma trafiać z automatu, nią nie jest.
(Nie)zdrowa konkurencja
Samorządy wskazują też na problemy powstające za sprawą organizacji Przyszłość dla edukacji, która utworzyła już pięć poradni uprawnionych do orzekania (m.in. we Wrocławiu, Poznaniu i Łodzi). Stanowią one konkurencję dla samorządowych placówek. W tych miastach rodzice mogą składać dokumenty do dwóch poradni i wybrać to orzeczenie, które jest korzystniejsze dla ich dziecka.
– Obecnie poradnie dla prywatnych właścicieli są intratnym interesem, tak samo jak niepubliczne przedszkola i szkoły – zauważa Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich. I choć na razie placówki zarówno publiczne, jak i te prowadzone przez prywatne podmioty mają co robić, jednak pracownicy tych pierwszych obawiają się utraty pracy.
– Rząd powinien opracować mechanizm chroniący samorządowe poradnie przed utratą pracowników, których i tak mamy bardzo mało – uważa Marek Wójcik. ©℗