Dwadzieścia lat temu mieszkańcy Godziszowa głosowali przeciwko wstąpieniu Polski do UE. Dziś są liderami w korzystaniu z unijnych dotacji, ale zdania nie zmienili.
2004 r., 1 maja. Polska świętuje. Na granicznych przejściach, mostach, miejskich placach, rynkach, ryneczkach, w salach koncertowych i na ulicach. Macha unijnymi chorągiewkami, odpala sztuczne ognie, pije szampana. Hucznie i radośnie. Tylko w Godziszowie cisza.
Rok wcześniej w plebiscycie, w którym każdy mógł wyrazić opinię o przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej, aż 88 proc. mieszkańców gminy nie wyraziło na to zgody. W całym kraju prawie 78 proc. było za przystąpieniem. Jakby obok siebie żyły dwa światy. – Myśmy nie byli przeciwko Unii, my tylko nie chcieliśmy wchodzić do niej na jej zasadach, nie chcieliśmy z jednego reżimu wpaść w drugi – tłumaczy Jan Golec, od 2011 r. sołtys Godziszowa Trzeciego. – A wpadliśmy – przekonuje. Bo czy dziś Unia nie mówi nam, co produkować, a czego nie produkować? Co jeść, a czego nie jeść? Jak uprawiać pola, czym je opryskiwać, kiedy i jak często? A do tego ta cała papierologia, która stoi za każdą unijną decyzją. – Takiej biurokracji jak w Unii Europejskiej to ze świecą szukać – mówi sołtys.
Przez te przepisy nikt już prawie w Godziszowie Trzecim nie ma krowy. Dawniej krowy i świnie były w każdym gospodarstwie. Ludzie nie dla zarobku je trzymali, ale dla siebie. Stały sobie spokojnie w jednej oborze i nikomu to nie przeszkadzało. A potem nastał czas unijnych urzędników, którzy doszli do wniosku, że tak nie wolno, że świnie i krowy muszą stać osobno. Więc jedni stawiali mur, dzieląc oborę na dwie części, a inni pozbywali się zwierząt, bo unijnych warunków spełnić nie mogli. Tych drugich było więcej, więc teraz świnię można jeszcze gdzieś zobaczyć, ale krowy już nie uświadczysz. Ludzie na wsi po mleko jeżdżą do sklepu. A ze świniami też łatwo nie jest. Wiadomo, że hoduje się je na ubój, żeby wędlin i mięsa nie kupować w sklepie. Dawniej od decyzji o uboju do kiełbasy na stole mijał dzień, może dwa. Dziś załatwienie wszystkich formalności trwa tyle, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy nie prościej jednak iść do supermarketu.
A do tego to ciągłe gadanie o unijnych dopłatach. Dawniej dopłat nie było, a rolnik z 10 ha nie tylko utrzymał rodzinę, lecz jeszcze mógł się pobudować i maszyny kupić. Teraz wystarczy mu na bieżące wydatki. – 40 lat temu za jednego świniaka można było kupić dwie beczki oleju napędowego do traktora, a dzisiaj nawet jednej nie kupisz – mówi Jan Golec. – Dlatego ludzie idą do roboty, a pola oddają w dzierżawę. Albo obrabiają po godzinach. Dwuzawodowstwo to u nas norma – dodaje.
Ogródki z grillem
Gmina Godziszów leży, jak mawiał klasyk, w pięknych okolicznościach przyrody. Tu zaczyna się Roztocze, tereny krajobrazowo urokliwe, więc niewykluczone, że niedługo powstaną tu szlaki rowerowe, a gmina zacznie wykorzystywać walory turystyczne do promocji. Takie są – jak dotąd mgliste – plany na przyszłość. Na razie gmina słynie z gryki, malin, czarnej porzeczki i rekordowego w skali kraju poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości. Dawniej ludzie głosowali tu na Polskie Stronnictwo Ludowe, dopóki nie uznali, że zachowuje się ono jak panienka lekkich obyczajów. Raz z tym, raz z tamtym, nadążyć za tymi związkami się nie dało. W dodatku korzyści z nich żadnych rolnicy nie widzieli, a że mieszkańcy gminy to elektorat tradycyjnie prawicowy, innej opcji niż PiS nie było.
Zdzisław Nieściur, sołtys Zdziłowic, jednego z sołectw gminy, deklaruje się jako bezpartyjny, ale przyznaje, że serce ma po prawej stronie. Chociaż jeśli chodzi o rządy, to uważa, że wszystko jedno, czy są z lewej, czy prawej strony – jedni i drudzy doją rolnika, ile się da. Od polityki jednak nie stroni – w ostatnich wyborach samorządowych startował na radnego. Przegrał nieznacznie z kandydatem PiS. Od innych różni go to, że po ogłoszeniu wyników referendum, w którym Polacy zdecydowali o przystąpieniu do UE, wyszedł przed dom i zaśpiewał „Europo, witaj nam”. Niewykluczone, że powodem była jego wrodzona ciekawość. Już jako 15-latek spakował się i ruszył w świat. Na początku niezbyt daleko, do Katowic, do szkoły budowlanej. Wybrał ją, bo była dwuletnia i nie uczyli w niej języka rosyjskiego. Przez kilka lat pracował w Krakowie, potem w Warszawie. Zobaczył, jak ludzie żyją, co jedzą, jak się ubierają. Posmakował życia.
Po wejściu do Unii schował dowód osobisty do kieszeni i pojechał do Anglii. – Mówili, że tam pieniądze leżą na ulicy, to pojechałem. Nie leżały – śmieje się Nieściur. Ale nie to go w Unii denerwuje. Przyznaje, że największy sprzeciw budzą w nim niezrozumiałe decyzje. – Przy oborze musi być pomieszczenie socjalne – podaje przykład. – W tym pomieszczeniu muszę się przebrać, zanim wejdę do środka. Niedziela, jestem odświętnie ubrany, ale do obory nie wejdę, jak się nie przebiorę. Nie wiem, który to unijny urzędnik wymyślił, ale polskiego rolnika mają tam chyba za brudasa. Nieściur nie rozumie też zawziętości, z jaką forsuje się założenia Zielonego Ładu i przepisu nakazującego likwidowanie jaskółczych gniazd pod okapem. Trudno mu zrozumieć częstotliwość niektórych kontroli weterynaryjnych, obowiązek zakładania moskitier w oknach obory czy rozrośniętej do monstrualnych rozmiarów biurokracji.
Ale oprócz minusów dostrzega też niepodważalne plusy. Roztocze jest piękne, ale pagórkowate, a pofalowane pola są dla rolnika trudne do uprawy. Przez lata patrzył na konie, które z trudem pięły się pod górę. Krótko po wejściu do Unii przestały. Zamiast koni na polach pojawiły się traktory. – Niektórzy gospodarze mieli po dwa, a nawet trzy, mniejsze, większe. Nie zawsze były potrzebne, ale skoro sąsiad miał… – śmieje się sołtys. Przyznaje jednak, że dzięki dotacjom wsie w gminie szybko zaczęły się zmieniać. Widać to choćby po ogródkach, w których jeszcze 10 lat temu kicały króliki, a dziś na przystrzyżonej przez kosiarki trawce stoją grille. On sam dzięki unijnym funduszom zainstalował solary do grzania wody, panele fotowoltaiczne i wymienił piec. – Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby gmina nie potrafiła po te fundusze sięgnąć – przyznaje Zdzisław Nieściur.
Gasnące uczucie
Pierwszym, który zaczął o nie zabiegać, był poprzedni, nieżyjący już wójt. – Kazał swoim ludziom wyszukiwać odpowiednie programy, pisać wnioski i wysyłać – wspomina Zdzisław Nieściur. – Słali wszystko, jak leci. Dostali, to dobrze, nie dostali, próbowali dalej. Jego następca, urzędujący do dziś wójt Józef Zbytniewski (właśnie po raz kolejny wygrał wybory), nie ustępuje mu w staraniach. Zanim został wójtem, pracował w ośrodku doradztwa rolniczego, a potem w Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa. W obu zajmował się pisaniem wniosków. – Do dziś nie przepuszczę żadnemu, który ma szansę przejść, takie skrzywienie zawodowe – uśmiecha się Zbytniewski. Godziszów, jak mówi wójt, był miejscowością zamkniętą. Ludzie się tu rodzili, tu pobierali i tu umierali. Unia otworzyła gminę na świat. Wielu młodych wyjechało za granicę, dorobiło się, wróciło i zainwestowało w gospodarstwa. Okazałe budynki wzdłuż drogi, stodoły kryte blachą robią wrażenie. Jednocześnie z pozyskanych funduszy gmina modernizowała drogi, budowała chodniki, place zabaw, parkingi, otwierała pracownie internetowe w szkołach, montowała kolektory słoneczne, finansowała montaż kotłów na biomasę, chroniła lasy, wspomagała remizy, zespoły ludowe, rewitalizowała i wyrównywała szanse.
– Godziszów był rekordzistą w wykorzystywaniu środków unijnych – mówi wójt Zbytniewski. Bez nich trudno byłoby o rozwój. Zanim do gminy zaczęły spływać unijne pieniądze, budżet oscylował w granicach 25 mln zł, z czego 3 mln zł były przeznaczone na inwestycje. Teraz to 60 mln zł, z czego połowa to pozyskane z programów unijnych i Polskiego Ładu pieniądze na inwestycje. Plany ich wykorzystania są ambitne – budowa boiska, sali gimnastycznej, dokończenie kanalizacji, wodociągi. Ale wójt nie patrzy już w przyszłość z takim optymizmem jak jeszcze kilka lat temu. – Do 2020 r. wszystko szło w dobrym kierunku – mówi Józef Zbytniewski. – Potem pojawił się Zielony Ład, a wraz z nim obawy rolników o przyszłość. Do tego dochodzi, jak mówi wójt, wyraźny zwrot Unii w stronę Europy lewackiej, co dla konserwatywnych, głęboko wierzących mieszkańców gminy jest nie do przyjęcia. Wygląda na to, że jeśli kiedykolwiek w gminie pojawiło się gorętsze uczucie do UE, to właśnie wygasło.
Minusy przesłaniają plusy
Krzysztof, 40-letni mieszkaniec Zdziłowic, właściciel 24-hektarowego gospodarstwa, próbuje wytłumaczyć, skąd się wzięła niechęć do Unii, tak solidarnie wyrażona w plebiscycie z 2003 r. I wysnuwa tezę, że z niedoinformowania. – Mam wrażenie, że popełniono błędy w kampanii informacyjnej. Może na zachodzie kraju ta świadomość była większa niż u nas, bo tu nikt nie wiedział, co to jest ta Wspólnota, jak nam w niej będzie. A to, co nieznane, odpycha. Nie ma się co dziwić, że ludzie głosowali przeciwko – przekonuje Krzysztof. Na poparcie swojej tezy przytacza to, że będąc już w Unii, Godziszów potrafił się w niej odnaleźć. I do czasu ogłoszenia Zielonego Ładu wyglądało na to, że powoli się z nią zaprzyjaźnia. A przynajmniej nawiązuje nić sympatii.
Zielony Ład zmienił wszystko. Ten unijny plan zakłada bowiem drastyczne zmniejszenie do 2030 r. używania nawozów i środków ochrony roślin, co mocno utrudni osiąganie wysokich plonów. Nic dziwnego, że nowa strategia budzi protesty rolników w całej Europie. A w Godziszowie sprawiła, że minusy Unii znów zaczęły przesłaniać plusy. Na unijną biurokrację narzekali zawsze, ale jak tu nie narzekać, kiedy każdy wyjazd w pole, każdy zabieg agrotechniczny trzeba odnotować w odpowiednim rejestrze. Tak to jest ułożone, że jeśli się korzysta z unijnych dotacji, trzeba wypełnić tonę papierów. – Czasami mam wrażenie, że pieniądze nie są warte tej roboty – mówi Krzysztof. Odżyły pretensje o nierówne traktowanie członków Unii. W Niemczech świnie mogą się taplać na zewnątrz w błocie, bo ruch na świeżym powietrzu robi zwierzętom dobrze. W Polsce zamiast błota są siatki w oknach obory, maty dezynfekujące i przebieralnie dla gospodarza. – Mam wszystko, żeby hodować na własny użytek świniaka lub dwa. Ale gdybym chciał przystosować pomieszczenie do takiej hodowli, 20 tys. zł to byłoby mało. Więc dziś cały mój cały inwentarz to pies z kotem – mówi Krzysztof.
Nikt nie wie, czy to Unia traktuje nas specjalnie, czy nasi urzędnicy są nadgorliwi. Tak czy inaczej, wygląda na to, że wiele spraw rozstrzyga się przy unijnych biurkach bez konsultacji z rolnikami. I bez rolniczej wiedzy. – Byłem na spotkaniu z panią z Ministerstwa Rolnictwa, która przedstawiła wstępną propozycję ekoschematów, za których wprowadzenie rolnik może dostać dodatkową dotację – podaje przykład Krzysztof. – Dowodem na wykonanie wymaganej czynności miała być dokumentacja fotograficzna – tagowane zdjęcie. Czyli mam w telefonie aplikację, wyjeżdżam w pole, rozwożę obornik, robię zdjęcie, na którym są zaznaczone: dokładna lokalizacja, data i godzina wykonania tej czynności, a aplikacja wysyła je bezpośrednio do agencji jako dowód wykonanej pracy. Ale, po pierwsze, na polu mogą być problemy z siecią. A po drugie, ponieważ nie jestem w stanie wyżyć z rolnictwa, mam drugą pracę, więc na pole wyjadę pewnie o zmierzchu. Jakość zdjęcia może nie być najlepsza, nie wiem, co oni na nim zobaczą i czy będzie to wystarczającym dowodem. I kiedy zgłaszam te wątpliwości pani z ministerstwa, ona pyta zdziwiona, co ja będę robił na polu po godz. 16. Tak to jest, jak o rolnictwie decydują teoretycy.
Co do Zielonego Ładu Krzysztof wie jedno: jeśli ma zostać wprowadzony, to na całym świecie, a nie tylko w Unii. Po pierwsze, sama Europa świata nie uratuje. Jeśli mamy go ratować, ratujmy go razem. Chcemy być jego zdrowymi płucami, ale co nam z tego przyjdzie, jeśli reszta organizmu będzie chora. A po drugie, jeśli podporządkujemy się nowym regułom, nie wytrzymamy konkurencji z rolnikami z Azji czy obu Ameryk. Przepadniemy z kretesem. – To wcale nie jest tak, że rolnikowi na środowisku nie zależy – tłumaczy. – Uprawiamy ziemię od pokoleń i chcemy to robić dalej. Niczego nie niszcząc. Ale musimy też zarabiać. Nie ma więc innego rozwiązania, świat musi się w tej sprawie dogadać.
Godziszowska mądrość
2024 r. 1 maja. Polska świętuje 20. rocznicę wejścia do Unii Europejskiej. Tylko w Godziszowie znów cisza. Wójt Zbytniewski tłumaczy, że nie zaplanował żadnych rocznicowych uroczystości, bo – jak mówi – trzeba wziąć pod uwagę nastroje mieszkańców. A te są, jakie są. Krzysztof przewiduje, że dziś głosy za i przeciw rozłożyłyby się po równo. Te przeciw nie byłyby jednak wyrazem niezgody na Unię, tylko na jej politykę. Zdzisław Nieściur, mimo wszystkich zastrzeżeń, cieszy się z przynależności, bo Unia to nie tylko pieniądze, choć gołym okiem widać, jak dzięki nim gmina się rozwinęła. Może ma na myśli to, że właśnie wrócił z rodzinnej wycieczki do Włoch. Jan Golec nie przeczy, że ludziom żyje się lepiej, ale nie zmienia to jego opinii, że jesteśmy w Unii krajem drugiej kategorii. Dowodów na potwierdzenie tej tezy nie brakuje, ale wystarczy spojrzeć na to, co się dzieje ostatnio. Chodzi mu o to, jak jesteśmy przez nią traktowani w sporze z Ukrainą. I dodaje, że patrząc z perspektywy 20 lat, można powiedzieć, że wtedy, podczas plebiscytu, o którym było tak głośno, przemówiła przez mieszkańców godziszowska mądrość. ©℗
Mieszkańcom nie podoba się biurokracja i boją się Zielonego Ładu