MF pracuje nad zmianą systemu finansowania samorządów. W tej sprawie PiS i samorządowcy mówią jednym głosem: Polska musi się rozwijać w bardziej zrównoważony sposób. Bo jak na razie dysproporcje między gminami są ogromne, a system podziału środków – trudny do ogarnięcia.
W Ministerstwie Finansów (MF) już trwają szczegółowe analizy dotyczące zmian w systemie finansowania jednostek samorządowych. – Nowy system transferów wyrównawczych będzie integrował z jednej strony mechanizm wyrównywania dysproporcji w faktycznych dochodach jednostek samorządu terytorialnego, a z drugiej – zróżnicowanie potrzeb wydatkowych – oficjalnie informuje Wiesława Dróżdż, rzeczniczka MF. Dodaje, że powołany został zespół roboczy, w skład którego wchodzą przedstawiciele lokalnych władz.
Nieoficjalnie wiadomo, że prace mają zakończyć się jeszcze w tym roku. Jedna z propozycji dotyczy ustalenia systemu wag, który będzie brał pod uwagę potrzeby wydatkowe gmin czy powiatów, w zależności m.in. od gęstości zaludnienia, bezrobocia, kosztów funkcjonowania lokalnej administracji czy utrzymania dróg. Ale zdaniem sporej liczby samorządowców – zwłaszcza z mniejszych gmin czy miasteczek – to wciąż za mało. Zamierzają lobbować w rządzie za tym, by poziom zamożności miał również wpływ przy przydzielaniu środków unijnych. – Bogatszym samorządom łatwiej jest dołożyć np. brakujące 15 proc. do projektów unijnych niż tym biedniejszym– przekonuje Eugeniusz Gołembiewski, burmistrz Kowala i wiceprezes Unii Miasteczek Polskich (UMP). Chodzi więc o to, by np. Warszawa dostawała mniej niż maksymalny 85-proc. poziom dofinansowania, kosztem biedniejszych gmin, wciąż budujących drogi czy sieci wodociągowe.
Co na to miasta? Opinie są podzielone. – Rzeczywiście, jeśli chodzi o fundusze europejskie, niektórzy mogliby wnosić mniejszy wkład własny – przyznaje Marcin Zawiła, prezydent Jeleniej Góry. Zaznacza jednak, że do tematu trzeba podejść ostrożnie. – Bo jeśli my wydajemy 50 mln na budowę obwodnicy Jeleniej Góry, to nie tylko na potrzeby mieszkańców, ale także 3 mln turystów, którzy rocznie odwiedzają Karkonosze – wskazuje.
Bardziej sceptyczny jest wiceprezydent Warszawy Michał Olszewski. – Pytanie, co to znaczy „bogaty”? Bo im większe miasto, tym więcej infrastruktury do utrzymania i zadań do wykonania. Realizacja tego samego zadania np. z zakresu edukacji w Warszawie kosztuje więcej niż w mniejszych gminach. Do każdej złotówki z subwencji dodajemy drugą z własnych dochodów – argumentuje. – Najbardziej kosztowne w utrzymaniu są drogi wojewódzkie czy krajowe, jak Trasa Siekierkowska czy most Skłodowskiej-Curie, na które nie dostajemy dodatkowych środków z budżetu państwa. To dlatego apelujemy o szersze spojrzenie na zagadnienie lokalnych finansów, bo wszystkie te okoliczności sprawiają, że nie zawsze jest nam łatwo zorganizować nawet 15 proc. środków na wkład własny przy unijnych projektach – dodaje.
Kolejna sprawa, którą będzie forsować część samorządów, dotyczy opłat lokalnych, które – ich zdaniem – są... za wysokie. Dotyczy to np. podatku od budynków gospodarczych, garaży, działek przydomowych czy z tytułu prowadzonej działalności gospodarczej. Ściąganie tych danin od mieszkańców często jest utrudnione. – Gminy najbiedniejsze muszą obniżać podatki, które są zbyt wysokie. W ten sposób tracą część swoich dochodów własnych, których system wyrównawczy nie rekompensuje, bo minister finansów oblicza potencjał dochodowy gminy, zakładając, że stosuje ona maksymalne stawki. A jeśli udzieli ulg lub umorzeń, to jej sprawa – mówi burmistrz Eugeniusz Gołembiewski z UMP. Stąd pomysł, by wysokość subwencji była zależna od poziomu opłat lokalnych stosowanych w gminie.
PiS z zainteresowaniem przygląda się dyskusji. Partia zresztą sama zapowiada, że w przypadku zwiększenia udziałów samorządów we wpływach z PIT rozważy wprowadzenie mechanizmów korygujących, odzwierciedlających poziom zamożności jednostek. Filozofia myślenia jest więc spójna z poglądami biedniejszych samorządów.
Co na to MF? – Jeżeli postulaty zostaną przedstawione przez samorządy, to ministerstwo na pewno się do nich odniesie – deklaruje Wiesława Dróżdż z resortu.

Wyrównywanie dochodów w skali kraju będzie skomplikowane

Zdaniem Unii Miasteczek Polskich dysproporcje między polskimi samorządami narastają. Jak wynika z wyliczeń organizacji, w 2015 r. dochody własne w przeliczeniu na mieszkańca kształtowały się od 344 zł w gminie Przytuły do 37,1 tys. w Kleszczowie. Z niemal 2,5 tys. wszystkich gmin w kraju aż 2125 korzystało z subwencji wyrównawczej (w sumie 6,6 mld zł) z tytułu niskich dochodów i małej gęstości zaludnienia.

Dzisiejszy system wyrównywania dochodów w mniej zamożnych regionach jest dość skomplikowany i jednocześnie mało czytelny. Z jednej strony do najuboższych samorządów trafia subwencja wyrównawcza z budżetu państwa w wysokości ok. 9 mld zł. Z drugiej są jeszcze wpłaty pochodzące od samorządów o najwyższych dochodach na mieszkańca (ok. 2 mld zł). Pieniądze te trafiają – za pośrednictwem budżetu państwa – do gmin i powiatów jako subwencja równoważąca (regionalna na poziomie województw). Bardzo często pieniądze otrzymują sami płatnicy.

W ubiegłym roku MF zaproponował uproszczenie systemu: tak, aby wpłaty od bogatych JST w połączeniu ze środkami z budżetu państwa trafiały do samorządów jako jedna subwencja wyrównawcza. Przy czym sama subwencja i wpłaty miały być ustalone odrębnie dla gmin, powiatów i województw.