Zamówienia publiczne, w których nie decyduje cena, to nadal wyjątki. Spośród 14 tys. sprawdzonych przez NIK przetargów w zaledwie 2 proc. przypadków urzędy starały się wybrać ofertę, nie kierując się wyłącznie najniższą ceną. Choć prawo zmieniono i cena nie powinna być jedynym kryterium, urzędom wciąż zdarza się pójść po linii najmniejszego oporu.
Ogłoszony pod koniec 2013 roku przez Urząd Komunikacji Elektronicznej przetarg na rozbudowę Platformy Lokalizacyjno-Informacyjnej z Centralną Bazą Danych to prawdziwy rodzynek. Oprócz ceny wzięto w nim pod uwagę także „merytoryczną wartość oferty”. Choć cena i tak była decydująca, bo dostawało się za nią 60 proc. punktów.
NIK skontrolowała
przetargi rozpisane w latach 2012–2014 w 13 instytucjach. Oprócz UKE tylko PKP PLK i MSZ zdarzało się ogłaszać przetargi, w których nie kierowano się wyłącznie najniższą ceną.
Chociaż
prawo zamówień publicznych nie obligowało urzędników do wybierania kryterium najniższej ceny, z danych Urzędu Zamówień Publicznych wynika, że w ostatnich pięciu latach niemal dziewięć na 10 przypadków rozstrzygnięto na tej podstawie. NIK najostrzej oceniła właśnie dyktat ceny. „Stosowanie ceny jako jedynego kryterium kierownicy jednostek uzasadniali na przykład brakiem nakazu stosowania innych kryteriów, a także najczęściej stosowaną praktyką oraz możliwością łatwiejszej obrony prawidłowości oceny ofert w ewentualnym postępowaniu przed Krajową Izbą Odwoławczą” – czytamy.
I choć kontrola zakończyła się po wejściu w życie nowelizacji ustawy o zamówieniach publicznych, która na urzędników nałożyła obowiązek uwzględniania większej liczby kryteriów (i wpłynęła na statystyki – patrz infografika), eksperci oceniają, że codziennej praktyki przy zamówieniach publicznych zmienić się nie udało.
– Cena, jak rządziła, tak rządzi. A
urzędnicy właściwie tylko z poczucia obowiązku dopisują inne, niewiele zmieniające kryteria. Najpopularniejsza jest długość rękojmi na usługę – ocenia mecenas Jakub Baraniewski, autor blogu Udzielanie-zamowien-publicznych.pl. – Tyle że wybieranie najtańszej oferty wcale nie oznacza oszczędności. Przykładem budowa autostrady A2, gdzie wybór najtańszej oferty skończył się aferą – dodaje prawnik.
GDDKiA latami stosowała wyłącznie najniższą cenę. Tak było choćby przy przetargach na budowę odcinków autostrady A1 pod Łodzią lub odcinka drogi S69. – Ostatnio to się jednak zaczęło zmieniać. GDDKiA zaczęła się uczyć na własnych błędach. W przetargu na S8 weryfikowany jest także potencjał finansowo-ekonomiczny firmy, a w drugim etapie obok ceny bierze się pod uwagę termin wykonania oraz okres gwarancji – dodaje dr Łukasz Bernatowicz z BCC. – To dobre rozwiązanie, ale póki co jeszcze niepowszechne. Z kolei w branży kolejowej cena wciąż jest najważniejsza – dodaje ekspert.
NIK skrytykowała nie tylko dyktat ceny. Jednym z problemów jest nadużywanie
prawa do podziału zamówienia na części. „To swego rodzaju furtka do niestosowania przepisów ustawy przy udzielaniu zamówień, wykorzystywana w sytuacji, gdy, np. na skutek niewłaściwego planowania, nie udało się wszcząć bądź zakończyć postępowania w określonym czasie lub gdy na etapie planowania nie oszacowano wartości całego zamówienia ani też nie wyodrębniono i nie oszacowano jego części” – czytamy.
Izba gani jednak nie tylko urzędy, ale także obowiązujące przepisy. Jak wylicza NIK, Krajowa Izba Odwoławcza, do której można się odwoływać na wypadek sporów przy przetargu, aż w 5371 przypadkach orzekała w jednoosobowym składzie, a jedynie w 1296 przypadkach – w trzyosobowym. Te trzyosobowe składy po zmianie
prawa z 2009 r. są możliwe tylko w szczególnie trudnych sprawach. „Takie uregulowania nie zapewniają przejrzystości systemu odwoławczego, a także nie gwarantują wszechstronnego i obiektywnego rozpoznania sprawy” – piszą inspektorzy NIK.
NIK, czyli opozycja wewnętrzna
Kiedy premier Ewa Kopacz w czasie kampanii wyborczej zapewniała, że „polityka prorodzinna rządu nie wymaga reklamy; dzięki niej Polacy czują się bezpieczniejsi nie tylko w rodzinie, ale i w pracy”, NIK opublikowała ostry raport, z którego wynikało, że „polityka prorodzinna w Polsce nie jest skoordynowana, a każdy minister realizuje wąsko rozumiane zadania. Nie określamy nawet celów, jakie chcemy osiągnąć. Chociaż wydajemy na stymulowanie urodzeń 2 proc. PKB, to efektów nie widać”.
To tylko jeden z przykładów ostrego oceniania rządu przez NIK, której szefuje były minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski. W ostatnich miesiącach NIK krytykowała: Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji oraz MSW za brak sensownych działań w kwestii obrony naszej cyberprzestrzeni, resorty sportu i finansów za fikcyjną walkę z e-hazardem. MEN i Centralnej Komisji Egzaminacyjnej dostało się za „niewłaściwy sposób układania testów oraz błędy popełniane przy ich sprawdzaniu”, zaś resortowi zdrowia – za drogi (5 mld zł rocznie), lecz nieskuteczny program walki z rakiem.
Głośnym echem odbiła się też kontrola spółki Elewarr. Według NIK przestała ona odgrywać kluczową rolę w stabilizacji rynku zbóż oraz w przechowywaniu zapasów interwencyjnych UE. Do tego stopnia, że Agencja Rynku Rolnego – wskazuje izba – powinna rozważyć jej rozwiązanie. Podobnie nie zostawiono suchej nitki na restrukturyzacji Stoczni Gdańskiej. Według kontrolerów zakład nie uzyskał zakładanej długoterminowej rentowności i trwałej zdolności do konkurowania na rynku. Ponadto produkcja stoczniowa była realizowana na poziomie niższym niż założony w planie, przez co zagrażała dalszej działalności spółki.