30km/h samochodem po centrum miasta? Jestem na tak. Nie widzę powodu, dla którego ciągle mam brać udział w wyścigu na 20 metrów – od świateł do świateł. Jeśli jadę wolniej, bezpieczniej minę rowerzystę jadącego ulicą. Jeśli na ulicach będzie bezpieczniej, rowerzyści odważą się zjechać z chodników i nie będą wchodzić w drogę pieszym.
Chyba że w pobliżu jest ścieżka rowerowa. Tam piesi muszą się nauczyć, że to miejsce dla użytkowników dwóch kółek. A generalnie jestem za tym, żeby autom ograniczać wjazd do ścisłego centrum.
Sam zresztą staram się korzystać z roweru bądź komunikacji miejskiej i sobie chwalę, choć ta ostatnia jest droga i często jako alternatywę wybieram spacer. Przeczytałem ostatnio na Facebooku wpis znajomego, który został staranowany przez rowerzystkę. Miłośniczka dwóch kółek na wypożyczonym miejskim sprzęcie oddaliła się w siną dal, a on paraduje teraz z ręką w gipsie. I wypowiada totalną wojnę cyklistom jeżdżącym po chodnikach. Wojna i agresja to dobre słowa charakteryzujące stosunki panujące w trójkącie rowerzyści, piesi, kierowcy samochodów. Każdy chce zawłaszczyć miejską przestrzeń i nie zamierza się z nikim dzielić. Tu więc pojawia się pole do popisu dla włodarzy. Muszą urządzić ją tak, by każda z tych grup była zadowolona. I pamiętać o tym, że żaden zakaz czy nakaz nie zastąpi kultury osobistej. Niestety edukacja społeczeństwa to proces powolny, więc stan wojny w miastach zapewne jeszcze potrwa czas jakiś.