Eksperci z Włoch, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii zebrali się w Warszawie podczas konferencji „Konkurencyjne Miasta: przyciąganie kapitału ludzkiego, inwestycji i biznesu”, aby pokazać, w jaki sposób powinny rozwijać się polskie miasta.
/>
Na przykładach m.in. Turynu, Barcelony i Manchesteru przedstawiali, że najgorszą decyzją włodarzy może być oszczędzanie na rozwoju technologicznym. Pojęcia innowacyjności czy inteligentnych miast były odmieniane przez wszystkie przypadki. Jak się jednak okazało, przedstawiciele magistratów naszych metropolii inaczej postrzegają rozwój. Ich zdaniem bowiem kluczowe są ułatwienia widoczne dla mieszkańców, a nie choćby rozwój parków technologicznych.
Brian Field starszy ekonomista w Europejskim Banku Inwestycyjnym
Co jest kluczem w prowadzeniu studiów? Nauczanie po angielsku, a nie w ojczystym języku. To nie uniwersytetowi powinno zależeć na tym, aby znajdować się w centrum miasta, lecz władzom tego miasta. Lokalizacje w okolicach dobrej uczelni wyższej żyją, rozwijają się. Sensu gospodarczego nie należy utożsamiać z bilansem ekonomicznym. Inwestycja może źle wyglądać w arkuszu kalkulacyjnym, ale i tak być bardzo potrzebna. Reindustrializacja to fantazja, nie da się konkurować z Azją. Trzeba budować nowocześnie.
Debra Mountford starszy analityk OECD
Aby miasto się rozwijało, nieustannie musi być prowadzony dialog między jego władzami a partnerami społecznymi. I ktoś musi pełnić funkcję lidera dialogu. Błędem jednak byłoby, gdyby tę rolę powierzyć miastu. Idealny do tego zadania może być np. rektor miejskiego uniwersytetu. Niektóre rządy wspierają gorzej funkcjonujące miasta, aby wyrównywać szanse. To błąd. Należy dawać pieniądze tym, którzy najlepiej je wykorzystują. Przykład Manchesteru pokazuje, że jeszcze ważniejsza od poziomu szkolnictwa wyższego jest edukacja wczesnoszkolna. To właśnie wtedy rodzą się talenty.
Mateu Hernandez Maluquer członek Międzynarodowych Rad Doradczych Nowego Jorku, Oslo i Turynu
Co najbardziej napędza gospodarkę? Talent ludzi. Trzeba oprzeć się pokusie budowania w centrach miast kolejnych osiedli mieszkaniowych. W dłuższej perspektywie dużo korzystniejsze będzie przeznaczenie tych terenów na nowoczesne instytucje badawcze, miejsca, gdzie swoje umiejętności mogą rozwijać zdolni studenci. Największą bolączką przy budowie parków technologicznych jest chęć oszczędzania na nich. A nie można. Należy budować je w centrach miast, drogo, wyposażając w najnowocześniejszy sprzęt. Być może w pierwszych latach funkcjonowania placówki ekonomicznie nie będzie to opłacalne, ale proszę wierzyć – już po kilkunastu latach efekt będzie zachwycał.
Mike Emmerich były dyrektor New Economy, zespołu doradczego ds. strategii i polityki gospodarczej Władz Połączonych hrabstwa Greater Manchester
Budowanie parków technologicznych to przyszłość miast. Ale ich lokalizacja musi być uzgadniana z władzami uczelni wyższych. Nie ma sensu inwestować w nowoczesne technologie, jeśli dojazd do placówki badawczej zajmuje godzinę. Nie można też zmieniać miasta na siłę pod wpływem trendów. Każde ma swoje atuty i powinno dbać o własne mocne strony. Trzeba wyprzedzać główny nurt, a nie być w jego środku. Między jakością uczelni a wzrostem gospodarczym jest silna korelacja. Uniwersytety nie są tylko od kształcenia ludzi. Równie ważne jest to, aby prowadziły badania. Trzeba im na to dawać pieniądze.
Valentino Castellani burmistrz Turynu w latach 1993–2001
Państwa stają się coraz słabsze. Zyskują za to metropolie. Dlatego tak istotne jest, aby jak najwięcej inwestować w ich rozwój. Zarządzający miastem musi postawić przed sobą najpierw proste cele. Dopiero gdy je zrealizuje, powinien z pozycji wygranego przystąpić do realizacji bardziej ambitnych planów.
Rozmowa z Markiem Cieślakiem, wiceprezydentem Łodzi
Dużo ostatnio się mówi o innowacyjności miast czy inteligentnych miastach. To tak istotne?
Ech, gdyby ilość przechodziła w jakość. Wszyscy mówią: innowacyjne miasta, smart cities. A myślę, że niestety praktyka wygląda trochę inaczej. W takich miastach jak Łódź próbujemy być na tyle innowacyjni, na ile mamy środków. Staramy się realizować projekty, które można by nazwać innowacyjnymi, ale konkrety to dla nas np. 260 skrzyżowań objętych systemem sterowania ruchem, pierwszeństwo dla komunikacji publicznej przed pojazdami prywatnymi. To jest nasza lokalna innowacyjność. Ale moim zdaniem najbardziej potrzebna. Ważniejsza niż smartzarządzanie miastem.
Czyli taka innowacyjność po polsku?
Można tak powiedzieć. Na miarę naszych możliwości. Ale zarazem chcę jasno podkreślić, że to nie oznacza, iż robimy gorzej.
Uważa pan, że główne zadanie stojące przed Łodzią to nie rozwój innowacyjności, lecz – jak pan to określił podczas konferencji „Konkurencyjne Miasta: przyciąganie kapitału ludzkiego, inwestycji i biznesu”, zorganizowanej przez ULI (Urban Land Institute) – bycie sexy. O co chodzi?
Nie jestem zwolennikiem rankingów, ale one pokazują ważną rzecz. Łódź nie ma kłopotów z inwestorami czy z miejscami pracy – a przynajmniej nie większe niż inne duże miasta w Polsce. To, co jest teraz potrzebne, to inwestycja w klimat, w przekonanie ludzi, że miasto może być przyjazne obywatelom. Warto zwrócić uwagę na to, co zrobił kilka lat temu Wrocław. Ogromny skok w znacznej mierze polegał na polepszeniu wizerunku miasta. Przekaz Wrocławia był jasny i jak się okazało skuteczny: „U nas świetnie się żyje”.
Tak więc gdy mówię, że miasto musi być sexy, mam na myśli, że nie wystarczy wyremontować ulice, zmieniać otoczenie. Trzeba także odpowiednio to zakomunikować mieszkańcom, ale i ludziom żyjącym w innych miejscowościach, a także potencjalnym inwestorom.
Ale jak to uczynić? Jeden z najpopularniejszych komentarzy w internecie na temat Łodzi zawiera stwierdzenie, że to idealne miasto co najwyżej do umierania. Podobnie mówi się o wielu innych miejscowościach w Polsce. Jak zatrzymać najzdolniejszych młodych w mieście?
Najzdolniejsi młodzi ludzie zawsze będą zmierzać tam, gdzie zostaną im stworzone najlepsze warunki. Nie można mieć do nich pretensji, że jadą na przykład na Harvard, a po jego skończeniu wolą pracę w świetnym ośrodku badawczym niż w miejskiej spółce. Na to zresztą nie mamy wpływu. Generalnie jednak mówienie o kanibalizmie między miastami, o tym, że Warszawa zjada łódzki potencjał, to przesada. Na przykładzie Łodzi – a zapewne podobnie jest w przypadku wielu innych miast, które są uważane za wyludniające się na rzecz większych ośrodków miejskich znajdujących się w pobliżu – widać, że to nieprawda. Nasza aglomeracja ma 1,1 mln mieszkańców i to się wcale szybko nie zmienia. Gdy niektórzy powołują się na statystyki, najczęściej mówią wyłącznie o mieście. To jest złudne. Trendem zaczyna być przenoszenie się niektórych mieszkańców dużych miast do mniejszych ośrodków znajdujących się nieopodal. Jeśli na przykład Aleksandrów Łódzki chwali się, że przybyło mu kilka tysięcy mieszkańców, to nie wzięli się oni znikąd. Duży odsetek to byli mieszkańcy Łodzi. Dlatego też uważam, że mówienie o depopulacji miast jest być może interesujące, ale wcale tendencje nie są tak zatrważające, jak niektórzy chcieliby je pokazać. Z naszych danych wynika, że z Łodzi do Warszawy rocznie emigruje 300 osób. To nie zabija miasta.
A jak takie miasta jak Łódź mają przekonywać do siebie, by stać się ośrodkiem imigracyjnym, a nie emigracyjnym?
Musimy pokazywać, że jesteśmy świetnym miastem do życia. Nie tylko dlatego, że jesteśmy tańsi niż np. Warszawa. Inwestycje u nas kosztują mniej – to też jest atut. Dostrzegalny jest już trend, że firmy funkcjonujące dotychczas w Warszawie przenoszą swoje zakłady do mniejszych miejscowości. To też jest szansa i trzeba z niej korzystać.
Ważna jest dobra komunikacja między miastami. Odcinanie się od największych miejscowości to błąd. Jeśli z Łodzi do Warszawy można dojechać w ciągu godziny, bo niebawem będzie szybkie połączenie kolejowe, to jest wielki atut. Nie należy postrzegać łatwości przemieszczania się jako zagrożenia ucieczką do większego miasta. Trzeba myśleć w kategoriach: „z centrum miasta do centrum drugiego miasta w 55 minut”. To jest właśnie nowoczesność.
Jak jeszcze przekonywać? Szukać atutów, którymi nie mogą pochwalić się inni. Łódź jest np. wypełniona kulturą: mamy wiele przedsięwzięć niezależnych, szkołę filmową, tętniącą życiem Piotrkowską. My musimy to uwypuklać. Inne miasta też muszą znaleźć coś, w czym są albo najlepsi, albo chociaż w ścisłej czołówce.
Jednym z największych problemów dużych polskich miast jest jakość powietrza. Dużo mówi się o rozwoju alternatywnych źródeł pozyskiwania energii. Czy to dobry kierunek dla miast? Czy nas stać na odnawialne źródła energii?
Prawda jest taka, że jeśli ktoś mówi, iż polskie miasta powinny opierać się na alternatywnych źródłach energii, to nie zna realiów.
Nasze sukcesy to np. inwestycje, które zapewniły dobrą jakość wody w kranach. Dobrze funkcjonuje oczyszczalnia. W kilku tysiącach mieszkań rezygnujemy z pieców. Każdy rewitalizowany obiekt będzie miał doprowadzoną sieć ciepłowniczą. Po wielu latach nieszczęść wreszcie dogoniliśmy XXI wiek. A rozwój OZE? Jeśli znajdą się prywatni inwestorzy – proszę bardzo. Miasto powinno się skupić na kwestiach, być może mniej nowoczesnych i innowacyjnych, lecz faktycznie zmieniających życie ludzi na lepsze. A o ekologię można dbać choćby w ten sposób, w jaki zaczyna to robić coraz więcej miast – czyli rozwijając system ścieżek rowerowych, zachęcając ludzi do zamiany czterech kół na dwa.
Coraz głośniej się mówi o tym, że już za kilka lat przyjdą chude lata dla wielu miast, skończą się bowiem środki z Unii Europejskiej. Czy jesteśmy uzależnieni od unijnych dotacji?
To rzeczywiście jest ostatnia perspektywa finansowa, w której możemy liczyć na źródła dodatkowego finansowania. I to prawda, że jest to mechanizm napędowy. Skoro bowiem Łódź liczy w ramach obecnej perspektywy na 4 mld zł, to łatwo sobie wyobrazić, jak wiele potrzebnych rzeczy można za te pieniądze zrobić.
To jednak także ostatni moment, aby promować inwestycje prorozwojowe. Nie można budować czegoś, czego utrzymanie będzie kosztowało majątek. Należy się więc bardziej skupić na infrastrukturze, która będzie służyła przez wiele lat, niż np. na nowych pięknych stadionach. Innymi słowy: nie realizujmy inwestycji, które po 2020 roku będą nas dużo kosztowały, bo wtedy może się okazać, że miasta zamiast dalej się rozwijać, będą myśleć o tym, by utrzymać zachcianki wybudowane w czasach, gdy były dodatkowe środki.