Przed zrealizowaniem dużego projektu władze będą musiały zorganizować referendum w tej sprawie. Taki zapis może się znaleźć w szykowanej reformie ustroju samorządów
Pieniądze w samorządzie / Dziennik Gazeta Prawna
Projekt ustawy ma powstać już na przełomie maja i czerwca. Prace toczą się w ramach zespołu ds. ustrojowych, który cyklicznie zbiera się w siedzibie Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji (MAiC). W jego skład wchodzą reprezentanci strony rządowej i samorządów, a także eksperci i przedstawiciele think tanków.
Koniec z bezsensownymi inwestycjami
Jak ustaliliśmy, zespół dał zielone światło dalszemu procedowaniu propozycji, która może się okazać rewolucyjna dla władz lokalnych i mieszkańców. Chodzi o obowiązkowe referendum, w którym mieszkańcy mieliby okazję wypowiedzieć się odnośnie do planów inwestycyjnych gminy. Propozycję takiego rozwiązania złożyli przedstawiciele think tanku Forum Od-nowa, wchodzący w skład zespołu.
Zgodnie z nią, zanim lokalne władze podejmą w drodze uchwały decyzję, np. o rozpoczęciu inwestycji przekraczającej określoną część dochodów własnych gminy (kryteria są jeszcze do ustalenia, jeden z wariantów mówi o 25 proc.), będą musiały przeprowadzić obowiązkowe referendum w tej sprawie.
Tak więc jeśli np. Kraków chciałby wybudować I linię metra, wpierw musieliby wypowiedzieć się na ten temat mieszkańcy. Podobnie ma być, gdy dużo mniejszej gminie zamarzy się aquapark, na który musiałaby zaciągnąć wieloletni kredyt. Jeśli na inwestycję umówiło się kilka gmin lub jeśli ma ona być podzielona na wiele lat, taki plan w świetle referendum powinien być traktowany jako całość.
Rozpoczęcie inwestycji będzie możliwe w dwóch przypadkach: gdy mieszkańcy wyrażą zgodę lub jeśli frekwencja okaże się niewystarczająca (min. 30 proc.).
– Po burzliwej dyskusji propozycja została skierowana do dalszych prac. To może się znaleźć w ustawie całościowo regulującej system samorządowy – zdradza nam członek zespołu.
Ostrożniej wypowiada się wiceminister w MAiC Marek Wójcik, szefujący zespołowi ds. ustrojowych. – Umówiliśmy się, że nie jest to zły pomysł, trzeba tylko dopracować kryteria i wskaźnik, by obligatoryjne referendum dotyczyło tylko wyjątkowych przypadków – mówi nam wiceminister.
Agata Dąmbska z Forum Od-nowa podkreśla, że przy organizacji obowiązkowego referendum chodzi o całościowy koszt inwestycji, a nie tylko roczny nakład na nią. – Podatnicy, osoby wnoszące opłaty za usługi lokalne, także świadczone przez spółki komunalne, oraz adresaci działalności prowadzonej przez samorząd powinni mieć zapewnioną wiedzę o okolicznościach oraz następstwach planowanych decyzji, które obciążają JST w danym roku budżetowym lub, co będzie miało miejsce zdecydowanie częściej, przez dłuższy okres – wyjaśnia.
Samorządy i eksperci podzieleni
Wśród samorządowców zdania na temat opracowywanej propozycji są podzielone. – To w takim razie po co wybory i rady gmin? – pyta Marek Olszewski, przewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP. – Szanuję ludzi, którzy chcą uczestniczyć w życiu wspólnoty lokalnej, ale między demokracją a anarchią jest cienka granica – dodaje. Jego zdaniem zbyt częste referenda w gminie mogą się przekształcić w narzędzie walki czysto politycznej, w której mieszkańcy nie będą się wypowiadać o planowanej inwestycji, lecz o tym, czy popierają politykę wójta, czy nie.
Bardziej przychylnie nastawiony jest Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli. – To pójście w kierunku szwajcarskim, gdzie referenda są na porządku dziennym. Referendum jest bardzo dobrym narzędziem, sam chciałbym móc w ten sposób częściej pytać mieszkańców, czy postawić im basen, czy zbudować drogę. Pytanie tylko, czy dojrzeliśmy już do tego – zastanawia się prezydent. – Organizacja referendów wiąże się z kosztami. Pytanie też, czy nie będą blokować inwestycji – dodaje.
Opinie wśród ekspertów są również podzielone. Dr Olgierd Annusewicz z Ośrodka Analiz Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego uważa, że czynienie z referendum narzędzia obligatoryjnego jest raczej rozwiązaniem przesadzonym. – Jestem zwolennikiem demokracji, w ramach której obywatele sprawują władzę poprzez reprezentantów, w tym wypadku lokalnych włodarzy. Jeżeli kandydat na prezydenta miasta mówi np., że zbuduje most, i potem wygrywa wybory, to wówczas organizowanie referendum nie ma sensu. Ale jeśli gmina potem chciałaby wziąć na siebie jakieś wieloletnie zobowiązanie, to teoretycznie mieszkańcy powinni mieć możliwość zgłoszenia weta – wskazuje ekspert. Jego zdaniem należy odwrócić kolejność, tzn. by inicjatywa referendum wypływała od samych mieszkańców. – Urzędy miejskie i gminne powinny obligatoryjnie informować mieszkańców o realizowanych inwestycjach, o tym, jaki jest ich koszt i jakie rodzi to obciążenie dla budżetu na kolejne lata. Wówczas mieszkańcy mogliby się zorganizować i doprowadzić do referendum. To pozwoliłoby uniknąć sytuacji, w której głosowanie miałoby charakter plebiscytu – tłumaczy ekspert.
Przejrzystość i informacja
Pomysł obligatoryjnego referendum podoba się Szymonowi Osowskiemu, prezesowi Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska. – Z punktu widzenia wpływu mieszkańców na decyzje władz jest to ciekawe rozwiązanie. Choć oczywiście diabeł tkwi w szczegółach – mówi. Jednak jego zdaniem takie duże inwestycje raczej rzadko są przeprowadzane w gminach, więc nie musiałoby to koniecznie prowadzić w nich do paraliżu decyzyjnego. – Problemem może być raczej rzetelne i kompleksowe poinformowanie mieszkańców o planowanej inwestycji. Bo już dzisiaj samorządy mają z tym kłopot – zaznacza.
Propozycja obowiązkowych referendów przy okazji wielkich inwestycji wpisuje się w ostatnie działania mające na celu zwiększenie przejrzystości decyzji podejmowanych przez lokalne władze. W ubiegłym tygodniu opisywaliśmy projekt nowelizacji ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Przewiduje on, że urzędnicy będą musieli przeprowadzać publiczne debaty o kierunkach zmian oraz uwzględniać wnioski i propozycje mieszkańców. Część ekspertów obawia się jednak, że źle to wpłynie na tempo realizacji inwestycji.