Z informacji uzyskanych przez PAP w sądach okręgowych wynika, że sądy uznały za słuszne 62 protesty złożone po ubiegłorocznych wyborach samorządowych; ta liczba może jeszcze wzrosnąć, ponieważ na rozpatrzenie czeka ostatnich kilkadziesiąt wniosków. Część orzeczeń nie jest jeszcze prawomocna, w wielu przypadkach złożono zażalenia na decyzje sądów. Tam, gdzie sądy unieważniły wybory, głosowania są powtarzane. Według Państwowej Komisji Wyborczej w tym roku zarządzono już - z różnych przyczyn - 34 ponowne wybory radnych.
Były prezes Trybunału Konstytucyjnego i współtwórca reformy samorządowej sprzed 25 lat Jerzy Stępień powiedział PAP, że liczba wniosków uznanych przez sądy za zasadne powinna budzić niepokój. "Właściwie każdy uwzględniony protest to już jest powód do niepokoju, a ta liczba pokazuje, że jednak sporo nieuczciwych ludzi w tym aparacie wyborczym się znalazło. W większości tych przypadków chodzi zapewne o zwykłe fałszerstwa wyborcze" - mówił. Prawnik podkreślił jednak, że to nie jest skala dopuszczająca kwestionowanie wyniku wyborów samorządowych w całym kraju. "Można spać spokojnie" - zaznaczył. Pomimo tego, w jego ocenie, należy każdy wyrok przeanalizować i zapewnić, by do podobnych sytuacji w przyszłości nie dochodziło.
Jedynie mniejsza część protestów została przez sądy rozpatrzona. W Sądzie Okręgowym w Lublinie na 93 protesty 76 zostało zwróconych lub pozostawionych bez dalszego biegu z powodu braków formalnych, niektóre przekazano do innych sądów. Z kolei do sądu Warszawa Praga na 132 protesty 78 zwrócono, a w ośmiu sprawach wnioski pozostawiono bez dalszego biegu.
Niepokoi to ekspertkę Fundacji Batorego Joannę Załuską. To w jej ocenie może świadczyć m.in. o tym, że wyborcy w niewystarczający sposób udokumentowali swoje protesty. Mogły za to odpowiadać brak wiedzy oraz czasu. Załuska, dyrektor realizowanego przez Fundację programu "Masz głos, masz wybór", zwraca uwagę, że napisanie wniosku wymaga znajomości procedur i prawa wyborczego, tymczasem większość Polaków ma małą świadomość prawa i niewielki dostęp do pomocy prawnej.
Specjalistka przede wszystkim zwraca jednak uwagę, że "na przygotowanie protestów było bardzo mało czasu". "I to jest problem, który wymaga szybkiej zmiany prawa" - uznała. "W wyborach samorządowych był ogromny problem z ogłoszeniem wyników, ten termin był ciągle przesuwany, a zgodnie z przepisami na przygotowanie protestów jest siedem dni od daty wyborów, wyborcy mieli więc problem, bo nie wiadomo było, jakie są wyniki i do czego się odnosić" - zaznaczyła Załuska. Jak podkreśliła, Fundacja Batorego postuluje, by wyborcy mieli minimum 14 dni na zgłoszenie protestów, lecz nie od daty ogłoszenia wyborów, a od podania wyników.
W jej ocenie dobrym pomysłem byłoby też zorganizowanie przez Ministerstwo Sprawiedliwości seminariów pogłębiających wiedzę środowisk sędziowskich na temat prawa wyborczego. Potrzebę takich szkoleń argumentowała tym, że w ostatnich latach prawo wyborcze uległo istotnym zmianom.
Według Załuskiej warto byłoby też zorganizować akcję informacyjną wśród wyborców podnoszącą ich wiedzę na temat procedur składania protestów wyborczych. Ekspertka podkreśliła, że duża liczba protestów, które trafiły po wyborach samorządowych do sądów, świadczy o tym, że wyborcy mieli wątpliwości i niezwykle ważne jest, by wiedzieli, jak w takich sytuacjach postępować. "W przeciwnym razie może to być demoralizujące" - dodała.
Przede wszystkim - jak mówiła - musimy mieć dowody na wystąpienie nieprawidłowości w czasie wyborów; nie możemy opierać się na stwierdzeniach typu "wydaje mi się" czy "moim zdaniem". "Trzeba wykazać, że nieprawidłowość zaszła, powołać się na świadka czy przedstawić dokumentację" - zaznaczyła. "To wszystko wymaga odpowiedniego przygotowania, dlatego wyborca powinien mieć na to więcej czasu" - mówiła ekspertka, powtarzając postulat wydłużenia czasu na składanie protestów.
Duża liczba wniosków nieuwzględnionych przez sądy nie dziwi z kolei konstytucjonalisty. "Większość tych protestów została odrzucona z powodów formalnych albo z powodów merytorycznych. Nie ma innej możliwości w przypadkach, gdy protesty nie zostały złożone w odpowiedniej formie. Reguły sądowe są dość wymagające, ale rozsądne" - podkreślił Stępień.
Zauważył też, że rekordowa liczba protestów złożonych do sądów okręgowych także nie jest niczym zaskakującym, bo "wiele protestów było powielanych tylko dlatego, że politycy zachęcali do składania protestów". "To nie były autentyczne protesty, gdzie ludzie sami dostrzegali nieprawidłowości, fałsze, tylko dali się unieść fali narzekania i krzyków o sfałszowanych wyborach. Oczywiście, o sfałszowaniu wyborów w skali kraju mowy być nie może" - podkreślił.
Na czas rozpatrywania protestów wyborczych karty, na których wyborcy oddali głosy, są gromadzone, by sądy mogły po nie sięgnąć w celu zweryfikowania nieprawidłowości. Zgodnie z rozporządzeniem ministra kultury karty mogą zostać zniszczone po upływie 30 dni od zakończenia tej procedury. W ocenie Załuskiej ta kwestia wymaga szybkiego rozwiązania, bo zniszczenie kart uniemożliwi zbadanie przebiegu wyborów. Fundacja Batorego uważa, że należy zbadać szczególnie wpływ głosów nieważnych na wynik wyborów oraz efekt tzw. pierwszej strony; według socjologa UJ Jarosława Flisa fakt, że na pierwszej stronie karty do głosowania, która miała formę kilkustronicowej broszury, znalazła się lista PSL, dało przewagę tego komitetu nad innymi, które wylosowały dalsze numery list.
Fundacja Batorego - jak mówiła PAP Załuska - zwróciła się o zmianę rozporządzenia do ministra kultury, resort odesłał jednak do Sejmu, do którego fundacja wystosowała list otwarty. By umożliwić zbadanie kart do głosowania w wyborach samorządowych należy również zmienić zapisy Kodeksu wyborczego. Zgodnie z nim dostęp do kart do głosowania mają prokuratura, policja i sądy.
Za przebadaniem kart do głosowania opowiada się również Stępień. Jak powiedział, szybko należy przyjąć nowelizację przepisów dającą możliwość "jednorazowego zbadania kart do głosowania z uwagi na napięcie, które się wytworzyło" po kłopotach z podaniem wyników wyborów samorządowych. "Z uwagi na to napięcie jestem także za tym, by kart do głosowania nie niszczono" - podkreślił. (PAP)