W gminach rośnie zainteresowanie mechanizmem zlecania odbioru odpadów z wolnej ręki spółkom komunalnym. Jednak jego wdrożenie nie przekłada się na zahamowanie podwyżek opłat dla mieszkańców – wynika z raportu Izby Branży Komunalnej.

Samorządy ostrożnie podchodzą do kwestii stosowania tzw. zamówień in-house w gospodarce odpadami komunalnymi, jednak - szukając oszczędności w systemie, który często i tak się nie bilansuje - widzą w zamówieniach z wolnej ręki przede wszystkim szansę na większą kontrolę nad lokalnymi finansami i strumieniem odpadów wytwarzanych w gminie. - W zjednoczonej Europie gospodarka komunalna jest w większości realizowana przy pomocy in-house i nie jest to traktowane jako coś podejrzanego, wręcz przeciwnie. Trzeba jednak kierować się intuicją ekonomiczną, dobrymi analizami i podejmować odpowiednie decyzje biznesowe - podkreśla Leszek Świętalski, dyrektor biura Związku Gmin Wiejskich RP. I właśnie skutki ekonomiczne wprowadzenia zamówień in-house przeanalizowała Izba Branży Komunalnej w swoim raporcie „In-house w Polsce - bilans 5 lat obowiązywania przepisów”. - Są samorządy, które traktują in-house jako wentyl bezpieczeństwa i cały czas biorą pod uwagę skorzystanie z niego, łudząc się, że będą miały kontrolę nad kosztami. Raport pokazuje, że one i tak rosną - wskazuje Karol Wójcik, przewodniczący rady programowej izby.

Wzrost opłat niemal identyczny

W raporcie dokonano pogłębionej analizy porównawczej gospodarki odpadami komunalnymi w 99 gminach z in-house oraz w 107, które dotychczas nie zdecydowały się na wprowadzenie tego mechanizmu. Jednym z najważniejszych powodów, dla których in-house zyskuje na popularności, jest chęć zahamowania fali podwyżek opłat dla mieszkańców. Wyraźny skok widać od 2019 r., który - jak wskazują autorzy raportu - należy wiązać ze zmianą przepisów z lipca 2018 r., m.in. zaostrzeniem wymogów przeciwpożarowych, skróceniem dopuszczalnego czasu magazynowania czy wprowadzeniem konieczności instalowania monitoringu. Właśnie wtedy in-house zaczął również zyskiwać na popularności. Utrzymywanie tego trendu potwierdza fakt, że wśród analizowanych gmin w ponad 31 zamówienie z wolnej ręki zostało zawarte w zeszłym roku, w 19 tryb ten działa od dwóch do trzech lat, a dłużej niż pięć lat w 16 gminach. Z raportu wynika jednak, że stawki opłat rosną niemal w takim samym tempie, niezależnie od sposobu organizacji gminnego systemu komunalnego (patrz: infografika). W ocenie przedstawicieli izby brak wyhamowania podwyżek, a nawet nieco większa tendencja zwyżkowa w gminach z in-house potwierdza hipotezę, że koszty są generowane głównie przez obowiązki ustawowe i struktura własności czy możliwość bardziej ścisłej kontroli spółki komunalnej ze strony gminy nie przekłada się na ich obniżenie. A może być wręcz odwrotnie. - Zakładamy, że pewność uzyskania tego zlecenia w kolejnych latach przez spółkę gminną będzie powodowała obniżenie jakości i wzrost kosztów, ponieważ taka spółka nie będzie miała bodźca do ich optymalizowania, do rozsądnego gospodarowania - wiedząc, że i tak będzie realizowała kontrakt i nie będzie poddawana weryfikacji konkurencyjnej - podkreśla Karol Wójcik.
Raport wskazuje również, że wdrożenie zamówień z wolnej ręki nie miało pozytywnego przełożenia na wysokość dopłat do systemu komunalnego, które musiały dokonywać gminy. Statystycznie tylko w jednej na osiem gmin, które dopłacały przed i po wprowadzeniu in-house, wysokość dopłaty do systemu spadła. W tym przypadku lokalni włodarze widzą jednak plusy wdrożenia zamówień z wolnej ręki. Argumentują, że takie działanie wspomaga lokalny rynek pracy, a więc daje zabezpieczenie mieszkańcom gminy. - Jeżeli jest to działalność przynosząca straty i trzeba do niej dopłacać, rzeczywiście to robimy, ale część z tych pieniędzy do nas wraca w części PIT, CIT - mówi Leszek Świętalski (o bilansie gospodarki odpadami komunalnymi pisaliśmy w artykule „Śmieci przynoszą miliardy strat”, DGP nr 138/2022).

In-house potrzebny, gdy nie ma konkurencji

Eksperci podkreślają, że stopień efektywności wprowadzenia in-house jest uzależniony nie tylko od ogólnych reguł jego stosowania, lecz także od warunków panujących na lokalnym rynku. - NIK wykazał, że w bardzo dużej części przetargów jest tylko jeden ofertodawca, który zachowuje się monopolistycznie - wskazuje Leszek Świętalski. W ocenie przedstawicieli branży, w sytuacji, w której na danym terenie rzeczywiście nie ma konkurencji, zamówienia z wolnej ręki mogą być pomocne. - Gmina musi mieć narzędzie, żeby to zadanie własne, jakim jest gospodarka odpadami komunalnymi, zrealizować. Natomiast są to jednostkowe przypadki w Polsce, na podstawie których nie możemy tworzyć generalnej reguły dotyczącej prawa zamówień publicznych - podkreśla Karol Wójcik.
Istotne ograniczenia w stosowaniu in-house przewidział sam ustawodawca. - Nie można postawić tezy, że in-house jest zawsze tańszy, zawsze droższy czy zawsze lepszy lub gorszy niż zamówienia publiczne. W zakresie ekonomicznym wynik analiz jest determinowany w szczególności ścisłą i niezbędną zależnością ekonomiczną spółki od zamawiającego, a więc tym, że 90 proc. jej przychodów musi pochodzić z realizacji świadczeń powierzonych przez zamawiającego - przypomina Konrad Różowicz, partner w kancelarii prawnej Dr Krystian Ziemski & Partners w Poznaniu. Unijne dyrektywy zamówieniowe dopuszczają współczynnik zależności na poziomie 80 proc. i polskie przepisy są pod tym względem bardziej rygorystyczne. Niespełnienie tego warunku legło u podstaw wyroku sądowego niekorzystnego dla Warszawy, która zamierzała bez przetargu udzielić Miejskiemu Przedsiębiorstwu Oczyszczania zamówienia na wywóz śmieci do 2026 r., wartego prawie miliard złotych. ©℗
Tak rosną opłaty za odpady / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe