- Skala gminnego wsparcia w realizacji programu to pozytywna wiadomość. Jednak doradca doradcy nierówny. Wiele zależy od jego wiedzy, przeszkolenia i zaangażowania - uważa Piotr Siergiej, rzecznik Polskiego Alarmu Smogowego.
- Skala gminnego wsparcia w realizacji programu to pozytywna wiadomość. Jednak doradca doradcy nierówny. Wiele zależy od jego wiedzy, przeszkolenia i zaangażowania - uważa Piotr Siergiej, rzecznik Polskiego Alarmu Smogowego.
NIK w swoim niedawnym raporcie stwierdza, że program „Czyste powietrze” był „przygotowany na kolanie”, i ostro krytykuje tempo jego wdrażania. Czy zgadza się pan z tak ostrą opinią?
Raport podaje liczby, a z liczbami trudno polemizować. Jest, jak jest. Od początku, od kiedy we wrześniu 2018 r. program „Czyste powietrze” został ogłoszony, mieliśmy swoje krytyczne uwagi i pokazywaliśmy jego mankamenty czy niedoróbki. Część naszych uwag została uwzględniona, część nie. I rzeczywiście jest tak, że ten program w bardzo małym stopniu - w porównaniu z założeniami - działa. Po czterech latach programu, bo raport NIK mówi o pierwszych trzech latach, jest nieco lepiej, ale nie jest to poważna zmiana. Widać różnicę w tygodniowej liczbie składanych wniosków, bo zaczynało się od niecałego 1 tys. do - w porywach - 5 tys. Obecnie jest to ok. 3,5 tys. To już jest nie najgorzej, bo 3-4 tys. wniosków tygodniowo przekłada się na ok. 200 tys. rocznie. Natomiast program ma potężne, czteroletnie zaległości, więc pierwotne założenia, czyli 300 tys. wniosków rocznie, trzeba byłoby przeformułować na co najmniej 400 tys., żeby zdążyć w terminie, który jest zapisany.
Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej od początku wskazywał, że nie ma mowy o prostym matematycznym podziale 3 mln wniosków na 10 lat, ponieważ program musi się rozkręcić. Rok temu podpisane były umowy na 4,2 mld zł, dziś ta kwota to już 7,7 mld zł. Widać, że coś jednak ruszyło. Skąd ta zmiana?
Program ruszył z kilku powodów. Jednym z nich jest to, że nieco uproszczono wnioskowanie. Początkowo było ono bardzo skomplikowane, program wymagał bardzo wielu wniosków, później tę liczbę zmniejszono, zaświadczenia zastąpiono oświadczeniami. Wciąż ludzie narzekają jednak na zbyt duże skomplikowanie przy wypełnianiu wniosku i rozliczaniu dofinansowania. Drugą przyczyną jest to, że pojawił się sektor bankowy, który dorzucił nieco wniosków na kredytowanie, a trzecią przyczyną jest to, że ponad 2 tys. gmin w tej chwili uczestniczy w programie „Czyste powietrze”, czyli ma swój punkt, swojego doradcę, który pomaga wypełniać wnioski, i z różnym szczęściem ekodoradcy zajmują się tym programem.
/>
Czyli istotne jest nie samo formalne włączenie się do programu, lecz także - jak zwykle - czynnik ludzki.
Zdecydowanie tak. Liczba gmin robi wrażenie, ale z naszego doświadczenia wynika, że doradca doradcy nierówny. Bardzo dużo zależy od jego zaangażowania, wiedzy, przeszkolenia. Swego czasu sprawdzaliśmy w gminach położonych wokół Warszawy, jak wygląda wymiana kopciuchów i tempo aplikowania. Jedna z gmin odstawała na plus. Okazało się, że jeden z urzędników zaangażował się bardzo osobiście - chodził po domach, przekonywał. Generalnie skala gminnego wsparcia pomogła. I to jest ta dobra wiadomość. Zła jest natomiast taka, że mówimy o 7,7 mld zł po czterech latach, więc powinniśmy rozmawiać już o 40 mld zł. Popularność programu zaczyna również zwalniać z powodu wojny w Ukrainie i niepewności energetycznej, ale też dlatego, że mamy bardzo wysoką inflację, a program nie był waloryzowany od czterech lat. Kwoty zapisane w programie są cały czas takie same, więc realnie są coraz niższe.
W lipcu zwaloryzowano tylko kwoty dla najbiedniejszych beneficjentów, którzy mogą skorzystać z podwyższonego i najwyższego dofinansowania.
To jest kolejny problem. Dofinansowanie dla osób najbiedniejszych zostało podwyższone, ale są to osoby, które mają dochód na jedną osobę w rodzinie chyba poniżej 1,2 tys. zł. Wyobraźmy sobie więc gospodarstwo domowe z jedną emerytką, która ma taki dochód i musi wyłożyć kilkadziesiąt tysięcy złotych, żeby potem odebrać 90 proc. dofinansowania. To nie działa, ponieważ taka osoba nie ma takich pieniędzy na koncie.
W odpowiedzi na ten problem wprowadzono możliwość prefinansowania do 50 proc. przyznanej kwoty, którą może otrzymać wykonawca po podpisaniu umowy z beneficjentem uprawnionym do podwyższonego i najwyższego dofinansowania. Jakie jeszcze zmiany powinny zostać wprowadzone, żeby odpowiedzieć na obecną sytuację geopolityczną, która przekłada się na coraz trudniejsze warunki gospodarcze?
Byłoby bardzo ciekawie zobaczyć, jak te uproszczone metody prefinansowania przełożyły się na efekty - ilu przedsiębiorców skorzystało z tego od lipca do dziś. To pokaże nam efektywność lipcowych zmian w programie, które odbieram jako pewnego rodzaju zasłonę dymną. Oczywistym postulatem jest waloryzacja inflacyjna dla wszystkich beneficjentów - to na początek. Już teraz powinna wynieść przynajmniej kilkadziesiąt procent, choćby po to, żeby zwiększyć atrakcyjność tego programu. Druga rzecz - program powinien kłaść większy nacisk na ocieplanie domów, na efektywność energetyczną. Nadal dużo więcej otrzymuje się na kocioł niż na ocieplenie domu. Te proporcje powinny być bardziej zrównoważone, bo wiemy, że ocieplenie domu jest najtańszą metodą zapewnienia sobie komfortu cieplnego w najbliższych sezonach grzewczych. Po ociepleniu domu zużywamy około połowy mniej paliw do jego ogrzania. Im większe ocieplenie, tym większe kwoty powinny zostać przyznane, bo można ocieplać dom na różne sposoby - dać kilka centymetrów styropianu lub grubą wełnę mineralną czy inne materiały, które mocno ocieplą dom. To powinno być premiowane i o to zabiegamy w NFOŚiGW.
Z jednej strony NIK krytykuje program „Czyste powietrze”, a z drugiej małopolski sejmik luzuje uchwałę antysmogową. To trudny czas na rozwój tego typu programu.
To cena, jaką płacimy za zaniechania rządu w polityce energetycznej. Zapowiedziano, że program „Czyste powietrze” przekaże w formie dotacji 40 mld zł w ciągu czterech lat na wymianę źródeł ciepła i ocieplanie domów, natomiast podpisano wnioski na niecałe 8 mld zł, z których przekazano ludziom tylko 3,5 mld zł. To pokazuje, jakie są preferencje rządzących. Nie zadbano o termomodernizację i wymianę kopciuchów, więc teraz rząd musi z budżetu przekazywać dziesiątki miliardów złotych na dopłaty do paliw w postaci chociażby dodatku węglowego. Nie ma to żadnego ekonomicznego sensu, to tylko zasypywanie potężnej luki w zaopatrzeniu w paliwa. Premier powiedział ostatnio, że około połowa domów nie jest zaopatrzona w węgiel, co zgadza się z badaniami opinii publicznej, które wskazują, że ok. 60 proc. gospodarstw domowych nie ma zapewnionego opału na zimę.
NIK zwraca też uwagę na potencjalne problemy z finansowaniem programu ze środków unijnych. Kontrolerzy wskazują, że bez uruchomienia pieniędzy z KPO będzie problem z pożyczką z Banku Światowego.
Jest duże zagrożenie dla finansowania programu. W Krajowym Planie Odbudowy zapisano ponad 3 mld euro na termomodernizację. Przy dzisiejszych cenach to jest ponad 14 mld zł. Nie jest to gigantyczna suma, ale bardzo pomogłaby rozwojowi programu „Czyste powietrze”.
To prawie dwa razy tyle, co podpisane obecnie umowy.
Albo cztery razy tyle, ile do tej pory wypłacono. Widać więc w tym kontekście, że to duża kwota. Losy KPO są jednak nieznane i nie będę silił się na rozważania, czy te pieniądze do nas przyjdą, bo to już zupełnie inna polityka. Mam nadzieję, że te zadeklarowane przez premiera Mateusza Morawieckiego 103 mld zł ostatecznie się pojawią.
Czy dziś jest już moment, żeby wydłużyć realizację programu, po ewentualnej waloryzacji dofinansowania, widząc, że cele wyznaczone na 2030 r. są już nie do utrzymania?
To wszystko są wirtualne pieniądze i wirtualne terminy. Najistotniejsze jest to, żeby te środki, które zadeklarowano, że przepłyną, rzeczywiście zaczęły trafiać do obywateli. Wtedy możemy się zastanawiać, czy zdążymy, czy program trzeba wydłużyć, czy może trochę przemodelować. Sam zadeklarowany 10-letni termin może ulec zmianie, ale jest wtórny do tego, jak szybko będziemy te domy ocieplać i wymieniać źródła ciepła. Przyspieszyć można, skoro tygodniowa liczba wniosków już oscylowała wokół 5 tys., co daje 250 tys. wniosków rocznie. Gdybyśmy choćby takie tempo założyli, to w ciągu najbliższych sześciu lat mamy 1,5 mln domów. To jest dużo, ale rynek moim zdaniem może to udźwignąć. Sami tylko producenci pomp ciepła przewidują, że w najbliższym roku liczba wyprodukowanych czy zainstalowanych urządzeń może sięgnąć 0,5 mln. Pytanie tylko, czy pieniądze na to trafią do beneficjentów z taką sprawnością, jak np. trafiają środki z 500 plus. Tutaj nie słyszałem o żadnych zatorach.
Stopień skomplikowania tych programów jest jednak nieporównywalny.
Naturalnie, że tak. Chodzi mi o to, że rząd - jeśli chce - potrafi stworzyć mechanizmy, które doprowadzą do tego, że środki są przekazywane obywatelom w dosyć sprawny sposób. To nie jest tak, że jest to rzecz, która jest nie do osiągnięcia. Musi być do tego wola polityczna, a za nią pieniądze z budżetu. ©℗
Ocieplenie domu jest najtańszą metodą zapewnienia sobie komfortu cieplnego w najbliższych sezonach grzewczych
Rozmawiał Krzysztof Bałękowski
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama