Jacek Sasin, minister aktywów państwowych, 23 września zapowiedział zgłoszenie projektu ustawy o szczególnym wsparciu odbiorców wrażliwych oraz jednostek samorządu terytorialnego w związku z sytuacją na rynku energii. Mamy już październik, a szczegóły rozwiązania wciąż nie są znane. Tymczasem samorządowcy nie mogą zwlekać z decyzjami dotyczącymi rozstrzygnięcia lub unieważnienia przetargów na zakup energii elektrycznej. Co więcej, głowią się, co kryje się pod pojęciem „jednostka samorządu terytorialnego”.

Nie można już zwlekać

Najważniejszy jest czas. Zapowiedź ministra Sasina wlała nieco otuchy w serca i arkusze kalkulacyjne samorządowców, którzy jak Polska długa i szeroka w przetargach znajdowali tylko po jednej ofercie (choć wcześniej przez lata było ich zawsze po kilka, a walka cenowa była ostra), do tego wyższej od 400 proc. do 900 proc. od tegorocznych cen energii.
Z czasem chaos tylko się powiększył. Kolejne miasta nie dostawały już jednej, niemożliwie drogiej oferty – zwyczajnie nie dostawały żadnej. Zamawiający i operatorzy wzięli na wstrzymanie, wyczekując, co przyniesie nowa legislacja.
Czas jest jednak jak zwykle nieubłagany, a dalsze zwlekanie robi się ryzykowne. Jednak jak tu podjąć decyzję, kiedy cena 618 zł majaczy na horyzoncie, a poza tym nie wiadomo, czy jeśli rozwiązanie wejdzie w życie, obejmie wszystkich, czy może tylko tych, którzy żadnych umów jeszcze nie zawarli? Konieczność pośpiechu wynika nie tylko z nadchodzącej zimy i obowiązku zapewnienia dostaw, lecz także z prac nad budżetami. Jak je bilansować, gdy ciągle nie wiadomo, ile zaplanować na wydatki na energię elektryczną?

Niejasna definicja JST

Pojęcie „jednostka samorządu terytorialnego” w kontekście ulg energetycznych jest cokolwiek niejasne. Oczywiście ściśle rzecz biorąc, są to gminy, powiaty i województwa. Ale definicja mówi także o wspólnotach mieszkańców działających samodzielnie w sferze spraw publicznych o znaczeniu lokalnym. I ta definicja jest bliższa praktyki. Przecież samorząd to nie tylko obsługujący organy urząd gminy lub powiatu, lecz także szkoła, teatr, biblioteka, komunikacja miejska. Te przykłady przychodzą do głowy szybko, i to nawet laikom.
Po chwili zastanowienia pojawiają się i inne, nieco mniej oczywiste – przedsiębiorstwa wodociągowe, ciepłownicze, zagospodarowania odpadów. Często prowadzone w formie spółek komunalnych. Czy i one trafią do katalogu odbiorców wrażliwych i będą mogły się uratować, korzystając z dobrodziejstwa ceny maksymalnej?

Wodne problemy

Obawy nie są wcale nieuzasadnione. Izba Gospodarcza „Wodociągi Polskie” wystąpiła nawet w tej sprawie ze specjalnym apelem. Przedsiębiorstwa wodociągowe są bowiem w wybitnie trudnej sytuacji. Do niedawna całkiem rentowne, w większości JST nie służyły do produkowania dywidendy, lecz cały zysk przeznaczały na inwestycje. Dziś, nawet przy dotychczasowych cenach energii, zaczęły już przynosić straty. Nie mają pieniędzy na kolejne inwestycje, to zaś może spowodować brak realizacji celów programu operacyjnego „Infrastruktura i Środowisko” i rodzi ryzyko miliardowych kar unijnych.
Nie wspomogą ich samorządy, które zmagają się z dopięciem budżetów zdemolowanych przez ubytki spowodowane Polskim Ładem, wzrosty płacy minimalnej (przekładające się nie tylko na wynagrodzenia dla urzędników, ale przede wszystkim na ceny wszystkich usług), kryzys paliwowy z początku wojny i obecny kryzys energetyczny, o wzroście kosztów obsługi długu nawet nie wspominając.
W tej sytuacji mogłyby po prostu podnieść ceny, by zbilansować swoją działalność – ale z dwóch powodów nie mogą. Po pierwsze nie pozwoli im na to regulator, czyli Wody Polskie, po drugie wzrost musiałby być ogromny, a tego nie wytrzymaliby mieszkańcy.
Dość powiedzieć, że kilka lat temu udział kosztów energii w ogólnej strukturze kosztów przedsiębiorstw wodno-kanalizacyjnych wynosił ok. 6 proc. Od dwóch lat wzrastał, osiągając najpierw 8 proc., a obecnie 11 proc.
Gdyby przyjąć obietnice ministra Sasina i stawkę 618,24 zł za 1 MWh, ten poziom utrzymałby się i w przyszłym roku – i uradował samorządowców, choć i tak mówimy o wzroście o niemal 100 proc. w ciągu pięciu lat. Gdyby jednak cena miała być zbliżona do tej, jaką gdyńskiej grupie zakupowej zaoferowano w przetargu, czyli w okolicach 2,5 tys. zł za 1 MWh, udział ten wzrośnie do 28 proc. Aby zrównoważyć taką cenę taryfą, opłata musiałaby pójść w górę o ponad 30 proc. Tak się nie zdarzy.
A skoro się nie zdarzy, to już w połowie roku można oczekiwać pierwszych spółek, których strata i/lub utrata płynności postąpią tak daleko, że zajdą warunki do zgłoszenia wniosku o upadłość. Pytanie, czy stać nas na upadłość przedsiębiorstw wodno-kanalizacyjnych, jest czysto retoryczne…
Warto o nich zatem pamiętać przy konstruowaniu mechanizmów ochrony. Z zarejestrowanych w Polsce usługodawców z sekcji pobór, uzdatnianie i dostarczanie wody tylko 26,78 proc. to samorządowe zakłady budżetowe. Pozostali to firmy, spośród których najwięcej jest spółek handlowych. Apeluję, by pamiętać, że spółka handlowa to forma prowadzenia przez samorząd działalności gospodarczej.