- Największym zasobem fachowców są obywatele obojętni politycznie. Tymczasem dziś dostęp do służby cywilnej jest dla nich ograniczony lub wręcz niemożliwy - mówi dr hab. Stefan Płażek, adwokat, adiunkt Uniwersytetu Jagiellońskiego.

W czwartek przypada setna rocznica uchwalenia pierwszej ustawy konstytuującej instytucję służby cywilnej w polskim porządku prawnym. Służba cywilna stanowiła wtedy istotny element odradzającej się państwowości. Zapytam trochę przewrotnie, czy dziś mamy do czynienia ze służbą cywilną?
Nie. Obecnie mamy do czynienia z udawaniem, że ona istnieje. Pomijając różnice, które są między pierwszą a obecną ustawą – np. że kiedyś mieliśmy do czynienia ze stosunkami służbowymi, a obecnie ze stosunkami pracy w administracji niewojskowej, czyli cywilnej – należy stwierdzić, że administracja jest fasadowa. Ustawa z 1922 r. od początku była dobrze napisana.
Co to znaczy?
W zasadzie poza nieznacznymi zmianami nie była nowelizowana i obowiązywała przez całe dwudziestolecie międzywojenne. Po wojnie też obowiązywała (choć z każdym rokiem była okrajana) i miała zastosowanie do 1975 r., czyli do pojawienia się kodeksu pracy. Nawet w okresie komunistycznym nadal nadawała ton. W obecnych czasach mieliśmy już cztery ustawy, do tego wielokrotnie nowelizowane. Żadna z nich nie może poszczycić się takimi rozwiązaniami jak ta z 1922 r. Przed stoma laty tworzenie korpusu służby cywilnej zaczynaliśmy od zera, nie mieliśmy tak dobrze wykwalifikowanej kadry urzędniczej. Obywatele państw zaborczych powyjeżdżali, a Polaków nie dopuszczano przecież pod zaborami do stanowisk urzędniczych. Mieliśmy do czynienia z analfabetyzmem i słabą edukacją. Mimo to do 1939 r. Polska doczekała się prężnego korpusu. Mieliśmy też pulę dobrze wykształconych prawników, którzy znali inne systemy prawne i wybierali z nich, co najlepsze. Jest to jedyna udana pragmatyka urzędnicza, jaką dotąd mieliśmy. Państwo prężnie działało. Obecnie mamy do czynienia z odwrotną sytuacją. Na pocieszenie mogę dodać, że to co raz się zdarzyło, może się zdarzyć kiedyś po raz kolejny.
Obecna ustawa o służbie cywilnej chyba podoba się rządzącym, bo można z dnia na dzień zatrudnić i odwołać dyrektorów bez zbędnych formalności i konkursów. Korpus przestał się rozrastać i liczy ok. 119 tys. członków. Chyba nie jest aż tak źle?
I wtedy gdy tę ustawę wydawano, czyli w 2008 r., i w 2016 r., kiedy ją przebudowano, nabór na wysokie stanowiska dyrektorskie był fikcją. Nadal jest. Nie tylko obecna, ale też poprzednia ekipa ma grzechy na sumieniu. W 2008 r. niby były konkursy na dyrektorów, ale było tyle nieostrych kryteriów, że pozwalały na zatrudnianie osób namaszczonych przez szefów urzędów, czyli tych, których chciano przyjąć. Sytuacja nie zmieniła się, bo dziś też powołuje się i odwołuje dyrektorów bez jasnych kryteriów. W efekcie stanowiska są obstawiane przez swoich z obecnego rozdania, a to przecież nie jest korpus.
Ale rządzący mówią, że chcą otaczać się zaufanymi ludźmi i fachowcami…
Zaufani ludzie bardzo rzadko są fachowcami. Największym zasobem fachowców jest pula obywateli obojętnych politycznie. To miliony osób, bo partie mają od kilku do kilkudziesięciu tysięcy sympatyków. Zresztą nawet za czasów PZPR mieliśmy miliony członków partii, a było z kogo wyłonić fachowców. Dziś przepisy zamykają milionom Polaków dostęp do służby publicznej, co jest naruszeniem podstawowych praw konstytucyjnych.
Ale w PRL-u służba cywilna nie była akceptowana…
Tak. Wtedy – tak jak obecnie – obsadzanie stanowisk odbywało się po uważaniu i bez obiektywnych kryteriów. Przetrwał jednak pewien etos w ludziach i w niektórych urzędach, np. w Państwowej Inspekcji Pracy, Najwyższej Izbie Kontroli i innych, które miały własne pragmatyki. Nawet dziś spotykam się z objawami gorzkiej dumy, że ktoś jest członkiem korpusu służby cywilnej. Ten etos wykształca się nawet przy tak lichym prawie. Trzeba to uszanować i nie można tego zniszczyć.
U rządzących z każdej opcji pojawiają się próby ograniczania limitu mianowań na urzędników lub wyłączania części specjalistów z korpusu służby cywilnej. Czy tu nie ma pewnego podobieństwa do czasów słusznie minionych?
Niewątpliwie ustrój komunistyczny polegał na faktach pozornych i udawaniu, a dziś znowu pojawia się operetkowość przepisów. Mianowania, czyli tworzenie możliwości dla pracowników do stania się w sposób zobiektywizowany elitarną grupą urzędników, są cechą korpusu. Gdy ich nie ma, można stwierdzić, że państwo nie dotrzymuje obietnicy danej narodowi, że stworzy mechanizm ulepszania kadry urzędniczej. Tymczasem ten mechanizm został niemal anulowany. Dodatkowo – choć istnieje ustawa o służbie cywilnej – nie została uchylona komunistyczna ustawa o pracownikach urzędów państwowych. Wciąż jest stosowana w kancelariach Prezydenta, Sejmu i Senatu oraz w agendach rządowych. Ciągle słyszymy, że „teraz już ją na pewno uchylimy”. Cóż… Na szczytach władzy służba urzędnicza się po prostu nie przyjęła.
Ustawa o pracownikach urzędów państwowych ma się doskonale i nie ma planów jej uchylenia...
…bo pasuje każdej władzy, pozwala zatrudnić niemal każdego, kogo się chce.
Zachęca pan swoich studentów do robienia kariery w ministerstwach i urzędach wojewódzkich?
Ich nie trzeba zachęcać, oni bardzo chcą. Ja też chcę, aby mieli realne szanse na awans i rozwój zawodowy, ale dziś maleją one nawet dla naszych najlepszych absolwentów. Dyplom z wyróżnieniem jest tylko dla własnych satysfakcji, no może jeszcze bywa pożądany w prywatnym sektorze.
Czyli bez wujka ministra nawet najlepsi mają małą szansę na karierę w służbie cywilnej?
Pan już sam odpowiedział sobie na to pytanie. Takie są niestety czasy ostatniego trzydziestolecia, a miało być inaczej.
A jak możemy się zbliżyć do ustawy z 1922 r.?
Do tego musi być wola polityczna. Za czasów afery Rywina był taki okres, kiedy każdy polityk miał pełną gębę frazesów o etyce w administracji. W tym czasie powstały kolejna ustawa o służbie cywilnej i Centralne Biuro Antykorupcyjne. Potem jednak strach minął.
Od rządzących słyszy się, że zmiany są takie, a nie inne, ponieważ urzędnicy z poprzedniego rozdania utrudniają im realizację programu wyborczego. Czy te argumenty trafiają do pana?
Dziwią mnie takie tłumaczenia. Możliwości zmian kadrowych są obecnie nieograniczone i jeśli w ogóle ktoś się ostał ze starej ekipy, to chyba tylko przez przypadek. Najczęściej są to osoby, które znają się na robocie i nie ma ich kim zastąpić.
W prywatnej firmie prezes chce mieć fachowców, bo inaczej odwoła go zarząd lub firma zbankrutuje. Dlaczego w administracji tak nie jest?
Politycy rzadko poważnie traktują dobro publiczne i rozwój kraju. Zajmując wysoką posadę z nadania politycznego, trzeba odwdzięczyć się osobom, dzięki którym się ją otrzymało. Dlatego zatrudnia się wszystkich, którym coś się zawdzięcza, nie patrząc przy tym na to, czy ta osoba jest przydatna w urzędzie.
Chętnych do pracy w administracji wciąż nie ma zbyt dużo. Dlaczego?
Trzeba byłoby przeprowadzić badania w tym zakresie, ale wśród młodych ludzi jest coraz większa niewiara dotycząca naborów do administracji i przekonanie o nierzetelności systemów rekrutacyjnych. Dodatkowo są braki na rynku pracy, a nowe roczniki są coraz słabsze merytorycznie. To wszystko musi przynieść otrzeźwienie. Trzeba przestać traktować administrację jak własny folwark. Jeśli nie chcemy mieć do czynienia z katastrofą, musimy zakończyć z tą antypolityką kadrową.
Średnie wynagrodzenie w służbie cywilnej wynosi 6,4 tys. zł brutto, ale na szeregowych stanowiskach na start wynagrodzenie zaczyna się od płacy minimalnej. Czy to jest perspektywa na przyszłość?
Obecnie nie ma jasnej ścieżki kariery, czyli kandydat nie wie, po jakim czasie ma szansę na bycie np. dyrektorem urzędu. Gdyby taka wiedza była powszechna, więcej osób garnęłoby się do administracji. Tym bardziej że wielu młodych chce służyć państwu. Nikt jednak nie chce wykonywać pracy za partyjnego idiotę.
Pojawiła się nowelizacja szefa służby cywilnej dotycząca pragmatyki urzędniczej, ale utknęła w kancelarii premiera. Zakłada m.in. wprowadzenie elektronicznego naboru, ale też otwiera się na cudzoziemców. Czy to jest lekarstwo na kryzys z pozyskiwaniem nowych urzędników?
Nie. W administracji powinni pracować przede wszystkim nasi obywatele. Z pewnością autorzy pierwszej ustawy o służbie cywilnej tego by sobie życzyli.
Projekt nowelizacji przewiduje też wprowadzenie odznaczenia dla zasłużonych dla służby cywilnej. Czy ma pan jakiś kandydatów?
Spotkałem wybitnych urzędników, którzy mogliby otrzymać takie odznaczenie. Jeden, którego chciałbym tu wymienić, już nie żyje, a jest nim Andrzej Bączkowski – minister pracy oddany sprawie i dobru publicznemu.
Czego pan życzy członkom korpusu na kolejne sto lat?
Przede wszystkim, aby nasza państwowość się utrzymała.