Bez dodatkowych pieniędzy dla samorządów doprowadzenie do tego, aby funkcjonowały tylko małe podmioty, będzie trudne do zrealizowania.

Na 826 domów pomocy społecznej (DPS) 13 to molochy z liczbą mieszkańców przekraczającą 300 osób – wynika z statystyk Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej (MRiPS), do których dotarł DGP. Te placówki znajdują się przede wszystkim w woj. dolnośląskim, łódzkim, małopolskim i wielkopolskim. Biorąc pod uwagę założenia dyskutowanej właśnie głośno strategii deinstytucjonalizacji, której podstawowym celem ma być przechodzenie od opieki instytucjonalnej do tej świadczonej w środowisku rodzinnym i społeczności lokalnej, powinna ona objąć właśnie takie placówki w pierwszej kolejności.

Małe domy

„Rok 2035 jako data graniczna rozpoczęcia faktycznych zmian, jak zmniejszanie liczebności podopiecznych w DPS przy wsparciu ze środków europejskich, regionalnych programów operacyjnych oraz rozwój usług społecznych. Na to jest szansa” – mówił niedawno w rozmowie z DGP Stanisław Szwed, wiceminister rodziny. Wspominał też o moratorium na budowę nowych instytucji opieki całodobowej i „określonym w ramach czasowych likwidowaniu miejsc stacjonarnej opieki całodobowej”, co miałoby dotyczyć domów zarówno samorządowych, jak i prywatnych.
Szczegóły strategii deinstytucjonalizacji są jeszcze dyskutowane (na razie zakończył się etap prekonsultacji). Jednak, jak mówią eksperci, nie tylko o tempo działań tu chodzi. „Im mniejsze stworzymy domy, tym droższe może być ich utrzymanie. Biorąc pod uwagę możliwości budżetowe samorządów, każda taka zmiana musi mieć dokładną analizę finansowania. Na razie owszem, proces deinstytucjonalizacji ma postępować w oparciu o środku unijne, ale docelowo to samorządy mają wziąć na siebie ciężar utrzymania nowego systemu. Z wyliczeń ekspertów rady wynika, że 60 osób to minimum, jakie pozwoliłoby się takiej placówce utrzymać” – podkreślał w wywiadzie dla DGP prof. Mirosław Grewiński przewodniczący Rady Pomocy Społecznej, ciała doradczego przy resorcie rodziny.
Tymczasem dane ministerstwa pokazują, że już dziś w Polsce jest 156 DPS-ów do 50 mieszkańców, a tych od 51 do 100 jest aż 402. To oznacza, że łącznie placówki mające do 100 pensjonariuszy stanowią 67 proc. wszystkich domów pomocy.

Kosztowne pensje

Jedną z takich małych instytucji jest DPS w Nowogrodźcu, przeznaczony dla 30 osób.
– Dom przy takiej liczbie miejsc nie dałby rady przetrwać, gdyby nie ogromne zaangażowanie finansowe miasta. Dzięki temu ustalony przez nas miesięczny koszt utrzymania jednej osoby, który stanowi podstawę do naliczania opłaty wnoszonej przez zobowiązane do tego osoby, wynosi prawie 4 tys. zł, podczas gdy faktycznie sięga on 7 tys. zł – podaje Iwona Tur, dyrektor placówki.
Dodaje, że najwięcej pochłaniają koszty pracy, bo DPS musi utrzymywać określone wskaźniki zatrudnienia, aby zapewniać ciągłość usług opiekuńczych.
– W naszym domu, w którym jest 40 miejsc, te koszty sięgają 70 proc. A ponieważ budynek, w którym funkcjonuje placówka, nie jest w pełni wykorzystany, planujemy zwiększyć liczbę mieszkańców do 60–80 osób, aby jej utrzymanie się bilansowało finansowo – wskazuje Agnieszka Klimczewska, dyrektor DPS w Karolinowie.
Dlatego, jak słyszymy od Ewy Bombały, dyrektor DPS w Żyrardowie, owszem, kameralna placówka byłaby dobrym rozwiązaniem, ale za tym powinny pójść decyzje finansowe. A tych na razie brakuje. – Systemowym problemem jest usytuowanie zadań pomocowych na poziomie samorządu. W efekcie wytworzyła się gigantyczna polaryzacja. Funkcjonowanie DPS w bogatym samorządzie jest dużo łatwiejsze, niż w ubogim – ocenia.

Własne dochody

Marek Kaucz, dyrektor DPS w Iławie (58 miejsc) i w Lubawie (37 miejsc), przyznaje, że jest sposób na promowanie małych placówek. – Rozwiązaniem jest np. tworzenie domów w zespołach. Otwarcie drugiego DPS-u spowodowało, że miesięczne koszty utrzymania mieszkańca spadły mi o ok. 20 proc. Mamy jedną kuchnię, administrację, księgowość. Przy kolejnym domu byłoby jeszcze łatwiej – wylicza.
On również ocenia, że do deinstytucjonalizacji w skali kraju potrzebne są radykalne zmiany zasad finansowania.
– Dziś jesteśmy uzależnieni od samorządów. Od mieszkańca pobieramy 70 proc. jego dochodów, a do reszty kosztów dopłaca zwykle gmina. W moim przypadku w tym roku pełen koszt utrzymania to 4189 zł. Natomiast w odniesieniu do osób, które trafiały do DPS-u przed 1 stycznia 2004 r., otrzymujemy dofinansowanie z budżetu państwa. Przywrócenie tych przepisów w stosunku do osób kierowanych po tej dacie dałoby oddech samorządom i ułatwiało decyzję o powstawaniu małych placówek – ocenia.
Innym rozwiązaniem proponowanym przez dyrektora Kaucza byłoby przywrócenie możliwości posiadania wydzielonego rachunku dochodów własnych.
– Przed laty DPS-y mogły świadczyć usługi na zewnątrz. Na przykład przyjmowaliśmy na kilka dni osobę starszą, gdy rodzina musiała wyjechać, sprzedawaliśmy własne obiady. Z tej działalności mieliśmy pieniądze na drobne remonty czy dofinansowanie wycieczek dla podopiecznych – wylicza.
Katarzyna Szczodrowska, dyrektor DPS koło Gdańska, mówi, że od 2013 r. zwiększyła liczbę mieszkańców z 45 do 55 i nie wyobraża sobie likwidacji domów.
– Moja placówka jest przeznaczona dla osób niepełnosprawnych intelektualnie. Jeśli mielibyśmy im świadczyć pomoc w ich miejscu zamieszkania, wiązałoby się to z przeszkoleniem dodatkowej kadry. A co z osobami z dysfunkcyjnych rodzin? Jak ich środowiskowo dopilnować? – pyta.
Nie widzi też możliwości, aby sektor prywatny przejął opiekę nad tymi ludźmi. – Praca z nimi bywa dużo trudniejsza, niż z osobami starszymi, wymaga specjalistycznej wiedzy, a tu znów kłania się problem kadry – dodaje.
Podobnie uważa Monika Mikuła, zastępca dyrektora DPS w Legnickim Polu, w którym jest 405 miejsc (obecnie tylko kilka z nich jest wolnych).
– Jest duże zainteresowanie oraz zapotrzebowanie na nasze usługi. Stąd nie bardzo potrafię sobie wyobrazić, jak mielibyśmy zmniejszać liczbę miejsc, skoro nie ma za bardzo alternatywy w postaci innych placówek, które mogłyby przyjąć część osób – dodaje. ©℗
Opieka nad osobami niesamodzielnymi