Chociaż już od początku lipca najtańsze i najgorsze piece nie mogą być legalnie w obrocie, to handel nimi kwitnie. Prawo przegrywa z dziurawymi przepisami.
Chociaż już od początku lipca najtańsze i najgorsze piece nie mogą być legalnie w obrocie, to handel nimi kwitnie. Prawo przegrywa z dziurawymi przepisami.
/>
Zakaz sprzedaży kotłów niespełniających 5. klasy emisyjności obowiązuje w całym kraju już od ponad tygodnia. A w niektórych samorządach, które przyjęły uchwały antysmogowe, analogiczne restrykcje działają nawet od kilkunastu miesięcy. Niestety, jak wynika z naszych ustaleń, i w jednym, i drugim przypadku są one skuteczne tylko na papierze.
– Owszem, rozporządzenie zakazujące sprzedaży kotłów weszło w życie 1 lipca tego roku, ale ma ono duże luki, na które zwracaliśmy uwagę rządzącym jeszcze w październiku – mówi Andrzej Guła, prezes Krakowskiego Alarmu Smogowego.
I ubolewa, że ich prognozy okazały się słuszne. – Nie pomyliliśmy się, bo producenci szybko znaleźli możliwość omijania zakazu. W efekcie kotły, które nie spełniają standardów, wciąż trafiają na rynek, tylko że pod inną nazwą. Nie są to już kotły do produkcji ciepła, tylko nieobjęte przepisami rozporządzenia kotły do produkcji ciepłej wody użytkowej lub kotły do spalania biomasy niedrzewnej – mówi.
Zwraca przy tym uwagę, że takie zjawisko podważa sens wielu antysmogowych działań, które podejmują samorządy. Pozwala bowiem mieszkańcom naciągać przepisy, by zaoszczędzić na obowiązkowej w wielu regionach wymianie kotłów.
Taki proces trwa już m.in. w Małopolsce, gdzie wszystkie piece zainstalowane w domach w województwie będą musiały spełniać wymogi 5. klasy emisyjności do 2022 r. Tymczasem to właśnie najtańsze kotły wciąż cieszą się największym zainteresowaniem, bo na 200 tys. urządzeń, które średnio kupują Polacy, aż 70 proc. z nich stanowiły w poprzednich latach właśnie kopciuchy. Ich cena wahała się bowiem od 2 do 3 tys. zł. Dla porównania kotły 5. klasy to wydatek średnio 10 tys. zł.
Niedawno aktywiści obnażyli, jak dziurawy jest cały system, który rząd jeszcze w zeszłym roku odtrąbił jako wielki sukces i milowy krok w walce ze smogiem. Wprowadzenie norm dla kotłów było bowiem pierwszym punktem na liście 12 działań, które rząd zapowiedział (i zrealizował), wytaczając przeciwko smogowi ciężkie działa w sezonie grzewczym dwa lata temu, gdy o zanieczyszczeniu powietrza zaczęło robić się głośno.
Szkopuł w tym, że – jak przekonuje Tomasz Borajza z Polskiego Alarmu Smogowego – mimo obowiązujących zakazów udało mu się „kupić” dwa kopciuchy w ciągu 12 minut.
Wystarczyło podnieść słuchawkę i zainteresować się oferowanym na stronie jednego z dużych dystrybutorów „stalowym kotłem grzewczym na paliwa stałe, wytwarzającym ciepło tylko na potrzeby ciepłej wody użytkowej”. To urządzenie, do którego można wrzucić węgiel, miał węglowy i drewno. Teoretycznie na potrzeby podgrzania wody. W praktyce równie dobrze sprawdza się ono podpięte do instalacji centralnego ogrzewania.
Gdzie tkwi haczyk? O ile kotły na paliwa stałe służące do ogrzewania mieszkań są wymienione w rozporządzeniu ministra rozwoju i finansów w sprawie wymagań dla kotłów na paliwo stałe (Dz.U. z 2017 r. poz. 1690), to kotły do podgrzewania wody już nie (par. 2 pkt 1).
Ale to tylko jedna z metod pozwalająca obejść zakaz. Dwie kolejne to sprzedawanie kotłów na biomasę niedrzewną oraz na eksport. Również takie rozwiązania dopuszczają obecne przepisy. Andrzej Guła podaje też, że rozporządzenie ma zastosowanie wobec pieców produkowanych na polskim rynku. Teoretycznie nic nie stoi więc na przeszkodzie, by mieszkańcy przy granicy z Czechami pojechali kupić kocioł niespełniający jakichkolwiek norm u naszych południowych sąsiadów.
Konieczność doprecyzowania przepisów widzą sami autorzy regulacji. – Projekt stosownych zmian jest już w przygotowaniu, tak aby uszczelnić rynek jeszcze przed najbliższym sezonem grzewczym – zapewnia minister przedsiębiorczości i technologii Jadwiga Emilewicz.
Podkreślała też już kilkukrotnie, że obowiązujący zakaz sprzedaży kotłów słabej jakości może doprowadzić do nielegalnego handlu kopciuchami. Część z tych złych praktyk miałaby rozwiązać zaangażowana w kontrole inspekcja handlowa.
Szkopuł w tym, że projekt utknął na etapie konsultacji publicznych. Tymczasem problemy związane ze zbyt szerokim katalogiem wyłączeń w rozporządzeniu rządzący zauważali już wiele miesięcy temu. Jeszcze w marcu pełnomocnik premiera ds. czystego powietrza Piotr Woźny, uzasadniając potrzebę nowelizacji, wskazywał na furtki w przepisach, które wykorzystywały firmy.
Stąd też, jak przedstawiono w ostatnim projekcie nowelizacji z 24 kwietnia, wyłączenia dotyczące kotłów na biomasę niedrzewną i na ciepłą wodę użytkową miałyby zniknąć.
Równolegle rządzący planują też znowelizowanie ustawy – Prawo ochrony środowiska, gdzie zdefiniowane zostanie pojęcie „wprowadzania do obrotu” w odniesieniu do kotłów na paliwo stałe.
Eksperci chwalą pomysł uszczelnienia systemu. Nie kwestionują też, że rząd rzeczywiście podjął pewne działania, które mogą w długofalowej perspektywie poprawić jakość powietrza. Podkreślają jednak, że łatwy do ominięcia zakaz sprzedaży kotłów jest symptomatyczny dla innych działań, które – choć są słuszne z założenia – pozostawiają zbyt wiele luk.
Jako przykład wymieniają m.in. długo wyczekiwaną nowelizację ustawy o systemie monitorowania i kontrolowania jakości paliw, którą Sejm przyjął w zeszłym tygodniu. Daje ona podstawy prawne, by wykluczyć ze sprzedaży i importu węgiel najgorszej jakości, który – podobnie jak słabe piece – najbardziej przyczynia się do trucia powietrza.
Rzecz w tym, że i w tym przypadku wszystko rozbija się o szczegóły. A jak wskazują eksperci, projektowane rozporządzenie ustanawiające konkretne normy dopuszczalnej wilgotności węgla lub jego zasiarczenia od samego początku idą niejako wspak deklaracjom rządzących. De facto pozwolą bowiem dalej sprzedawać węgiel słaby jakościowo.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama